Tanzania - zmagania z Kilimandżaro
Wulkan i trekking. Zimno i trudności w oddychaniu. Dziennie na podbój najwyższej góry Afryki wyrusza 200 osób. Poznaj blaski i cienie wspinaczki na Kilimadżaro.
Ciemne chmury zakrywają niebo, deszcz leje bez przerwy od czasu przekroczenia granicy Tanzanii. Jedziemy rozklekotanym autobusem w kierunku Moshi, miejscowości położonej u stóp Kilimandżaro. Przed nami kilka dni zmagań z górą. Jesteśmy dobrej myśli, chociaż perspektywa brnięcia w błocie nikomu się nie podoba. Pozostaje nadzieja, że deszcz w końcu przestanie padać.
Jest luty. Miesiąc specjalnie wybrany aby maksymalnie zwiększyć szanse na ładna pogodę w czasie wspinaczki. Wieczorem odprawa w biurze organizatora. Słuchamy wykładu o tym co nas czeka. Poznajemy przewodnika. Genes jest sympatyczny, drobny, nie wygląda na kogoś kto kilka razy w miesiącu podążą z turystami na szczyt górującego nad sawannami wulkanu Kilimandżaro. Wieczorem obserwujemy niebo i wysoko w górze, widzimy srebrną poświatę, jakby światło księżyca odbijało się w chmurze. To jednak nie chmura tylko błyszczące śniegi na krawędzi krateru.
Następnego dnia bardzo wcześnie jesteśmy na nogach. Trzeba przepakować rzeczy i wszystko co się nie przyda zostawić w hotelu. Bagaż ograniczamy do minimum. Będziemy co prawda mieć tragarzy, jednak należy pamiętać, ze ci wysportowani i dobrze zaaklimatyzowani ludzie nie będą się trzymać grupy, tylko chwycą bagaże (po dwa plecaki) i pobiegną do góry. Spotkamy ich dopiero w miejscu noclegu, zatem wszystko czego będziemy potrzebować w ciągu dnia, musi pozostać w niesionym przez nas lżejszym bagażu.
Następnego dnia bardzo wcześnie jesteśmy na nogach. Trzeba przepakować rzeczy i wszystko co się nie przyda zostawić w hotelu. Bagaż ograniczamy do minimum. Będziemy co prawda mieć tragarzy, jednak należy pamiętać, że ci wysportowani i dobrze zaaklimatyzowani ludzie nie będą się trzymać grupy, tylko chwycą bagaże (po dwa plecaki) i pobiegną do góry. Spotkamy ich dopiero w miejscu noclegu, zatem wszystko czego będziemy potrzebować w ciągu dnia, musi pozostać w niesionym przez nas lżejszym bagażu.
Wejście do parku narodowego i jednocześnie początek drogi znajduje się na wysokości 1970 m n.p.m. Marangu Route jest najczęściej uczęszczaną trasa, zatem jak się tego spodziewaliśmy spotykamy tłumy turystów, tragarzy, przewodników. Zasady wchodzenia na górę są przejrzyste: nikt nie wyprzedza przewodnika, nikt się nie oddala. Na końcu grupy zawsze idzie zastępca przewodnika. Najważniejsze jest utrzymywanie stałego, wolnego tempa marszu. Na samym początku wspinaczki wiele osób czuje się bardzo dobrze, większość ma dużo siły i wypracowaną treningiem kondycję, a widząc niskie trudności drogi (porównywalne np. ze szlakiem na Babia Górę) lekceważy największy problem jaki stwarza Kilimandżaro: nieprzewidywalna reakcje organizmu na zmiany wysokości i brak tlenu.
Z początku otacza nas gęsta zielona dżungla. Drzewa oplecione porostami, szum potoków, półmrok. Dżungla paruje po deszczu. Trochę mnie denerwuje mozolne tempo marszu. Genes tłumaczy, ze idąc szybciej tracę szanse wyjścia na szczyt. Organizm nie zdąży zaaklimatyzować się do zmian wysokości i po prostu stracę siły. Uznaje, że pewnie wie co mówi i z niechęcią dostosowuje się do ślimaczego tempa.
W połowie dnia jemy lunch: kurczak, bułka, owoce. Nie odpoczywamy długo bo jeszcze nikt nie jest zmęczony. To przed nami. Po jedzeniu dalsza droga. Noga za nogą, wciąż przez gęstą dżunglę. Kiedy las zaczyna rzednąć docieramy do pierwszego noclegu: Mandara Hut, wysokość 2700 m n p m. Obóz to kilka szałasów i jeden większy budynek, w którym będziemy spać. Piętrowe łóżka, atmosfera schroniska tatrzańskiego, tyle że nie ma prądu. Zostawiamy rzeczy i wieczorem idziemy jeszcze na krótki spacer do pobliskiego krateru Maundi. Wycieczka opłaca się z jednego powodu: w zachodzącym słońcu możemy obserwować główny stożek Kilimandżaro (Kibo) oraz postrzępione skały leżącego obok szczytu Mawenzi, który robi wrażenie całkowicie niedostępnego.
Rano śniadanie w dużej sali jadalnej. Jest z nami kilka innych grup. Zastawa dla każdej z nich jest oznaczona innym kolorem obrusu. To co jest na fioletowej chuście jest nasze, możemy się częstować. Owsianka, grzanki, smażone ziemniaki, jakieś dziwne mięso, do tego kawa i herbata. Trzeba zjeść aby mieć siłę na dalszy marsz. Wyruszamy w drogę. Las się kończy i wchodzimy na rozlegle pola porośnięte zaroślami, karłowatymi drzewami i trawami. Pogoda się psuje i po chwili pada deszcz. Po kilkugodzinnym marszu docieramy do kolejnego noclegu: Horombo Hut, wysokość 3720 m n.p.m. Horombo to zespól wielu szałasów o stromych dachach przypominających namioty. W każdym mieści się 6 osób na trzech piętrowych łóżkach. Jesteśmy kompletnie przemoczeni. W ciasnym wnętrzu usiłujemy porozwieszać rzeczy tak aby choć spróbowały wyschnąć. Straszny rozgardiasz. Na terenie obozu mieszają się ludzie, którzy idą na szczyt z tymi, którzy z niego schodzą. W sali jadalnej natrafiamy na imprezę.
Turysta z Nowej Zelandii ma urodziny. Właśnie zszedł ze szczytu więc jest podwójna okazja do świętowania. Tragarze z jego grupy przygotowali tort, wszyscy odśpiewaliśmy uroczyście „Happy birthday to you” a potem przewodnicy wraz z solenizantem odtańczyli dziwny taniec, który polegał na tupaniu, machaniu rekami i formowaniu węża obiegającego sale. Miły wieczór, choć zaczęła mnie strasznie boleć głowa. Zaczyna się, pomyślałam i niestety miałam rację. Noc nie była miła. Mimo puchowych śpiworów marzliśmy. Co chwila budziło mnie koszmarne chrapanie kolegów. Nic nie pomagało, dlatego wszystkim radze: zabierajcie zatyczki do uszu. Rzecz mała a jakże użyteczna w ekstremalnych warunkach. Do tego śpiwór dzieliłam ze wszystkimi swoimi bateriami. W zimnie szybko się rozładowywały, a na Kilimandżaro nie ma gdzie ich ładować.
Następnego dnia mozolne tempo marszu już nikomu nie przeszkadzało. Wlekliśmy się w zimnym wichrze przez krajobraz stepowy, w którym roślinność coraz bardziej ustępowała stertom kamieni. Minęliśmy ostatni punkt, w którym występowała woda. Było to i tak bez znaczenia, bo nie znam szaleńca, który byłby w stanie napić się tej żelazistej, śmierdzącej cieczy o rdzawym kolorze i przeżyć. W południe dotarliśmy do tzw. Siodła - przełęczy dzielącej właściwy stożek Kibo od skalistego Mawenzi. Krajobraz stal się księżycowy. Nad nami błękitne niebo, pod nami gęsta warstwa chmur zasłaniająca równiny. Trochę powyżej, na stoku kolejny obóz, kamienny budynek Kibo Hut 4750 m n.p.m.
W Kibo zbiega się kilka dróg prowadzących na wierzchołek, dlatego nie wszyscy mieszczą się w schronisku i cześć osób mieszka w namiotach. Kibo Hut to tylko krótki przystanek. Odpoczynek przed końcowym marszem na szczyt, kolacja i kilkugodzinna nerwowa drzemka w zaduchu ciasnego pokoju pełnego mniej lub bardziej wyczerpanych kandydatów na zdobywców. O północy pobudka i początek prawdziwej drogi przez mękę. Ciemność, mróz i mozolny marsz w górę. W świetle czołówki niekończące się piarżyska osypujące się pod nogami. Droga bardzo stroma, pnąca się zakosami. Krok, dudnienie w skroniach, haust powietrza, krok, dudnienie itd. Trwa to i trwa, a mróz powoli przenika przez warstwy ubrania.
W końcu wszyscy modliliśmy się o świt. Była to jedyna nadzieja na rozgrzanie i kiedy zza Mawenzi wyłonił się skrawek słońca zalewając skały krwawą czerwienią, wszyscy odetchnęli i nabrali nadziei. Przed nami była krawędź krateru i słynny Gilman’s Point 5681 m n.p.m. Stojąc tam podziwialiśmy ogromną przestrzeń tu i ówdzie pokrytą resztkami lodowców. Dalej już po śniegu wzdłuż krawędzi na najwyższy punkt Uhuru Peak 5895 m n.p.m. Wokół mnóstwo ludzi w bardzo różnej kondycji fizycznej. Jedni ledwo żywi, półprzytomni, słaniający się na nogach, inni w pełni formy dziarsko kroczący przed siebie.
Wszystko zależy od wytrzymałości organizmu. Nie ma reguł. Często ludzie młodzi, w pełni sił padają z wyczerpania już w Horombo, a starsi bez treningu, pokonują górę bez problemów. Ze szczytu trzeba schodzić bardzo szybko. W Kibo tylko krótki odpoczynek, nocleg dopiero w Horombo. 2000 m poniżej szczytu. Czujemy, ze wreszcie mamy czym oddychać. Jest czas na świętowanie, gratulacje, radość. Na naszą cześć przewodnicy i tragarze odśpiewali piosenkę o Kilimandżaro. Zrewanżowaliśmy się lekko fałszując „Szła dzieweczka do laseczka”. Nic innego nie przyszło nam do głowy, ale nasz trud i tak został przyjęty z aplauzem. Następny dzień to juz droga na sam dół. Przy wyjściu z parku dostaliśmy dyplomy gratulacyjne a potem żegnani zazdrosnymi spojrzeniami tych, którzy dopiero zaczynali swą drogę rozpoczęliśmy zjazd na niziny.
_ Tekst: Anna Bala _
Zanim się zdecydujemy
Dla większości dźwięk słowa Kilimandżaro pobudza wyobraźnie. Najwyższa góra Afryki, wieczne śniegi w sercu gorącego równikowego klimatu. Wulkan, trekking, przygoda. Przez ostatnie siedem lat masyw Kilimandżaro odwiedziło dwa razy więcej turystów niż przez wszystkie lata przed 2000 r. Schroniska nie są w stanie przyjąć chętnych i muszą oni często spać w namiotach. Dziennie szczyt zdobywa około 80 osób, a próbujących go zdobyć jest dwa razy więcej.
Zanim podejmiemy decyzję o trekkingu na Kilimandżaro (5895 m. n.p.m.) przede wszystkim należy się siebie zapytać po co tam wchodzimy i czy na pewno właśnie tego chcemy. Nie poddawajmy się opiniom innych. Nie dajmy się namawiać agencjom turystycznym chcącym sprzedać kolejną wycieczkę. Nie słuchajmy zdań typu: „Poradzicie sobie. Wie Pan ile osób tam dziennie wchodzi? To jest pestka.”
Musimy mieć absolutne przekonanie, że chcemy to zrobić i robimy to z pełną świadomością bo lubimy trekking, góry, wysiłek i nie jesteśmy w tym temacie „zieloni”. Osoby niedoświadczone nie powinny decydować się na taka wyprawę.
Relacje na forach internetowych, które opisują ten trekking jako prosty i „w sam raz dla małoletnich skautów” są nieprawdziwe. Najczęściej są one związane z euforia po wyprawie i zdobyciem szczytu, ale nie jest to rzeczywista relacja. Oczywiście zdarzają się osoby, które niemal wbiegają na szczyt, ale jest to zależne od osobowych predyspozycji lub znakomicie przeprowadzonej aklimatyzacji. Średnio połowa turystów nie osiąga szczytu, a zdecydowana większość cierpi na chorobę wysokościowa. Osoby nie mające wcześniej kontaktu z trekkingiem w górach ani w ogóle ze sportem (choć to ostatnie nie jest absolutnie wyznacznikiem – znam osoby wysportowane, które nie zdobyły szczytu), osoby otyłe, mające problemy z oddychaniem, astma, chorobami krążenia i serca nie powinny się decydować na wyprawę.
Dodatkową trudność stanowią słabe warunki higieniczne i sanitarne w trakcie trekkingu - brak pryszniców i cieplej wody, porządnych toalet, brud i smród, pchły na materacach itd. Zdarza się, że niektórzy (dotyczy to zwłaszcza kobiet) uczestnicy nie korzystają z toalet przez cala wyprawę! Można dodać do tego nie najlepsze jedzenie, potężny wysiłek i trudne warunki pogodowe. Na szczycie panują mrozy - nad ranem jest tu średnio ok. –15 st. C, bardzo silny wiatr, czasem pada śnieg, a w niższych partiach góry deszcz.
Trening
Atak szczytowy na Kilimandżaro odbywa się pomiędzy 4600 - 5895 m n.p.m. Ze względu na wysokości bezwzględne trekking na Kibo nie jest łatwy. Co roku odnotowuje się od kilku do kilkunastu wypadków śmiertelnych wśród turystów, których najczęstszą pośrednią przyczyną jest oddziaływanie wysokości – zawały serca, zapaści, ogólne wyczerpanie organizmu połączone z gwałtownym odwodnieniem, obrzęki płuc i mózgu. Dlatego dobrze jest zaaklimatyzować się w niższych górach np. w Tatrach.
Niektórzy decydują się na zdobycie innej góry w pobliżu Kilimandżaro – Mount Meru o wys. 4566 m. n.p.m.). Pomoże to w „rozchodzeniu się” i ocenie zachowania się naszego organizmu w czasie długotrwałego wysiłku, w oszacowaniu naszych możliwości i zapału. Będzie to też okazja do wypróbowania sprzętu trekkingowego.
Trzeba też poprawić swoją kondycje. Osoby o przeciętnej kondycji fizycznej (uprawiające sport dwa razy w tygodniu) powinny przez 3 miesiące przed wyprawa dodać do swych sportowych zajęć jogging, długie spacery lub inne ćwiczenia aerobowe np. rower, bieżnia na siłowni, rotex, pływanie. Celem uelastycznienia mięśni dobrze włączyć do cyklu treningowego jest również stretching lub jogę. Zawsze dobrym uzupełnieniem wszelkich sportów jest siłownia, przynajmniej dwa razy w tygodniu, pod okiem dobrego instruktora. Osoby otyłe, z nadwaga, z dużą masą mięśniową powinny ją ograniczyć do wielkości optymalnej dla siebie, ale w tempie nie szybszym nią 3-4 kg miesięcznie - po uprzedniej konsultacji z lekarzem i dietetykiem.
Sprzęt
Plecak. Najlepiej z kordury, z zatopionymi szwami, z wieloletnią gwarancją na szwy i zamki, z regulowanym systemem nośnym. Plecak główny najczęściej niesie tragarz, ale właśnie ze względu na to należy zaopatrzyć się w dobry plecak bo tragarze najczęściej „doczepiają” do głównych plecaków nieprawdopodobna ilość garnków, śpiworów itd. i plecaki mniej wytrzymałe mogą po prostu uszkodzić. A wtedy możemy się domagać odszkodowania od tragarza przez następne sto lat. Najczęściej usłyszymy jedynie: sorry, sorry!
Nieprzemakalny ochraniacz na plecak. Pomaga zwłaszcza w porach deszczowych. Ostatnio jednak nawet w porze suchej może lać deszcz (lać a nie padać!) i bez pokrowców zwartość plecaków wilgotnieje. Mały osobisty plecak. Przy sobie należy mieć osobiste i niezbędne podczas trekkingu rzeczy: kurtkę lub płachtę przeciwdeszczowa, butelkę z woda, lunch, osobista apteczkę (podstawowa), okulary przeciwsłoneczne, czapkę, kremy z filtrami UV, dobrze jest również mieć puder lub talk do stóp, zapasowe skarpety, w początkowej fazie do małego plecaka można wrzucić kije trekkingowe.
Kije trekkingowe. W początkowej fazie są często niepotrzebne, ale wiele osób z nich korzysta już od pierwszego dnia wyprawy. Ręce i ramiona przenoszą częściowo ciężar ciała na kije i w ten sposób odciążają stawy biodrowe i kolanowe. Warto! Szczególnie przydatne podczas ataku szczytowego i zejścia ze stożka. Ułatwiają stabilne chodzenie na nierównościach a także podczas zachwiań i zawrotów głowy na wysokościach.
Śpiwór. Temperatury w masywie Kilimandżaro często spadają poniżej 10 st. C, a w schronach powyżej 4000 m n.p.m. w nocy nawet poniżej 0 st. C. Chłód szczególnie jest odczuwany w namiotach. Najlepiej wziąć jest ze sobą puchowy śpiwór przystosowany do –10şC. Oczywiście zawsze w nieprzemakalnym pokrowcu lub worku foliowym. Zmęczenie każdego dnia i wysokość robią swoje; wieczorami i w nocy trzeba wypoczywać w cieple. W ten sposób organizm przynajmniej trochę się regeneruje nie wysilając się dodatkowo na wydatek energetyczny związany z ogrzewaniem.
Spodnie. Najlepiej typowo wspinaczkowe – trekkingowe, wykonane z materiałów typu goretex, HiTech lub podobne. O dużej gęstości – nieprzemakalne, ale oddychające. Oczywiście są osoby wciąż wchodzące w jeansach, ale komfort jest nieporównywalny! Ocieplacz pod spodnie. Aktywna długa (!) bielizna (oddychająca), ewentualnie spodnie polarowe, kalesony itp. Potrzebne do ataku szczytowego i wieczornego spacerowania przy schroniskach. Wiele osób traci dużo energii ze względu na utratę ciepła, również przez nogi. Na szczycie i podczas ataku często wieje bardzo zimny wiatr i wciska się w każde słabo osłonięte miejsce.
Kurtka. Nieprzemakalna, ale oddychająca wykonana z materiałów typu goretex, HiTech lub podobnych. Koniecznie z kapturem. Można wziąć krótka kurtkę puchowa.
Polar. Dobrze jest mieć cieplejszy (200 lub nawet 300), szczególnie osoby, które szybko marzną. Kolor dowolny.
Getry - ochraniacze na buty. Najlepiej z kordury lub goretexu, dobrze jeśli są nieprzemakalne. Podczas ataku szczytowego droga wiedzie przez piargi i żwir wulkaniczny. Gdy brak jest ochraniaczy, małe kamyki i żwir wpadają do butów, szczególnie podczas zejścia, co powoduje duży dyskomfort lub zranienie stóp.
Buty. Najważniejszy element wyposażenia. Należy je dobrać bardzo dokładnie, bez pospiechu, z uwzględnieniem komfortu i funkcji jakie mają spełniać. Najlepiej wybrać buty wykonane z materiałów oddychających i nieprzemakalnych (teoretycznie oczywiście) takich jak goretex czy HiTech. Zalecany jest wybór butów wykonanych w całości z powłoki skóropodobnej (bez wstawek szmacianych). Zapewniają one większa ochronę przed wilgocią i deszczem, a także przez znacznymi spadkami temperatur. Nie można zapominać, ze szczyt Kilimandżaro, Uhuru Pick ma wysokość niemal 6000 m n.p.m. But musi wytrzymać długie wielogodzinne marsze bez kaleczenia nogi a także sprostać trudnościom takim jak woda czy niska temperatura. Koniecznie but wysoki, z cholewka poza kostkę. Przed wyprawa warto odbyć w nowych butach kilka wycieczek lub pochodzić w nich po domu czy do pracy. Dobrze jest iść w trekkingowych butach od początku wyprawy (a nawet lecąc jeszcze samolotem) aby przyzwyczaić zarówno stopy jak i but do wzajemnego działania. Często
się zdarza, ze buty odstawione do szafy na jakiś czas trąca swój pierwotny kształt, wypaczają się pod wpływem temperatury i wilgoci. I wtedy potrafią niemile zaskoczyć w chwili gdy są najbardziej potrzebne. Niezbędne i najważniejsze!
Skarpety. Odpowiednio dobrane do rodzaju materiału, z którego wykonane są buty. Wielki wybór i wiele rodzajów. Najlepiej bezszwowe (nie powodują otarć), ze specjalnych włókien elastycznych odprowadzających wilgoć na zewnątrz. Dobrze jest zaopatrzyć się w ilość skarpet odpowiadającą ilości dni trekkingu (utrudnione pranie i suszenie). Nie należy stosować skarpet raz juz użytych (np. z poprzedniego dnia) bez ich wyprania! Odpowiednie skarpety zmniejszają ryzyko otarć, powstawania bąbli i podrażnień stóp.
Bielizna aktywna. Bardzo przydatna. Odprowadza wilgoć na zewnątrz nie pozostając sama mokra. Dzięki temu znacznie poprawia komfort, którego często jest brak stosując bieliznę lub podkoszulki wykonane z bawełny. Bardziej się sprawdza bielizna aktywna z długimi rękawami.
Latarka czołowa. Popularnie zwana czołówką. Przydaje się bardzo nie tylko podczas trekkingu ale podczas wieczorów i nocy w schroniskach (w namiotach). Dobrze jest zaopatrzyć się w zapasowy komplet baterii, które należy założyć bezpośrednio przed atakiem szczytowym. Niestety, często się zdarza, ze właśnie w trakcie ataku stare baterie odmawiają posłuszeństwa ze względu na niska temperaturę oraz wilgotność. Podczas ataku szczytowego niezbędna!
Rękawice. Najlepiej dwie pary, które można w razie konieczności założyć jedna na drugą. Przynajmniej jedna powinna być typowo zimowa (np. narciarska) lub wręcz przeznaczona do zimowej wspinaczki. Dobrze jest mieć rękawice dwuwarstwowe, wewnątrz polarowe, zewnętrzna powłoka wykonana z materiałów typu goretex lub HiTech. Dla osób podatnych na zamarzanie zaleca się rękawice dwuwarstwowe z jednym palcem. Rękawice są niezbędne, szczególnie podczas ataku szczytowego. Bywa, że osoby z nieodpowiednimi rękawicami odmrażają sobie bardzo poważnie dłonie i palce rak, zwłaszcza podczas opadów śniegu i bardzo niskich temperatur oraz wiatru. Może to w skrajnych przypadkach prowadzić do amputacji palców.
Czapka. Oprócz zwykłej czapki z daszkiem chroniącej przed słońcem należy zaopatrzyć się w czapkę ciepłą - wełnianą lub z włókien sztucznych, chroniącej głowę i uszy przed utrata ciepła i przed odmrożeniami. Czasem zalecane są tzw. kominiarki, szczególnie dla osób, które szybko tracą ciepło i marzną.
Apteczka. Każdy wspinający się turysta powinien mieć ze sobą podstawowe środki pierwszej pomocy (oprócz, najlepiej wspólnej, większej apteczki w bagażu głównym). Niezbędnymi środkami w apteczce osobistej są: komplet plastrów na rany, specjalne plastry żelowe na otarcia stóp (bardzo ważne!), bandaż elastyczny, gaza wyjałowiona, tabletki przeciwbólowe i aspiryna (z tym bardzo ostrożnie!), woda utleniona. Można również wrzucić do apteczki środki pomagające w czasie choroby wysokościowej. Podczas wystąpienia poważnych jej objawów jedynym sposobem na zwalczenie jej, jest natychmiastowe zejście na wysokość nie zagrażającą życiu i zdrowiu (najlepiej poniżej 3000 m n.p.m.) choć zwykle zejście nawet kilkaset metrów w dół przynosi znaczną poprawę zdrowia. Apteczka może pomóc nam i innym!
Okulary. Od początku należy chronić oczy przed nadmiernym nasłonecznieniem. Powyżej 4000 m. n.p.m. działanie słońca jest dla oczu zabójcze i może doprowadzić do częściowej ślepoty. Konieczne jest wiec używanie okularów z filtrami 100% UV. Ponadto odblask słońca od śniegu i lodowców na szczycie po wschodzie słońca oraz podczas zejścia ze stożka tworzy potężny dyskomfort dla wspinaczy.
Dodatkowy sprzęt. Należy zabrać ze sobą kremy z filtrem 30-50 UV (na wysokościach słońce operuje dużo silniej i może powodować poparzenia skóry na twarzy, karku i rękach), aparaty fotograficzne wraz z kompletem zapasowych baterii (przydatne są ładowarki słoneczne – do telefonów i do aparatów), telefon komórkowy (ze szczytu czasem można zadzwonić), bidon na napoje, mokre chusteczki higieniczne (bardzo przydatne podczas trekkingu, a właściwie po, służą niemal tak dobrze jak prysznic!), nóż lub duży scyzoryk, notatnik lub zeszyt i długopis (warto jest robić notatki, bardzo ułatwiają zapamiętanie szczegółów).
Trasy na Kilimandżaro
1. Marangu Route - najbardziej popularna, 64 km, różnica wysokości 3920 m. Minimalna ilość dni – 5, zalecana ilość dni – 6 (przy 6 dniach ok. 65% szans na zdobycie szczytu Uhuru). Zakwaterowanie w schroniskach lub w namiotach. Prawie 80% turystów wybiera właśnie tę drogę.
*2. Machame Route *- trudniejsza droga ze względu na częste ostre podejścia oraz długość ataku szczytowego. Minimalna ilość dni – 6, zalecana ilość dni – 7 (około 55% szans na zdobycie szczytu Uhuru). Zakwaterowanie w namiotach. 15 % wszystkich turystów wybiera te drogę.
3. Umbwe Route - uczęszczana bardzo rzadko, przeznaczona dla turystów o zdecydowanie dobrym przygotowaniu i doświadczeniu, dobrze zaaklimatyzowanych. Trudna technicznie, ostre podejścia. Minimalna ilość dni – 5. Zakwaterowanie w namiotach.
4. Mweka Route - zwykle wykorzystywana do zejścia dla turystów wychodzących drogą Machame, ale istnieje możliwość podchodzenia. Częściowo pokrywa się z droga Machame. Trudna technicznie, stroma, bardzo rzadko uczęszczana. Turyści dobrze przygotowani i dobrze zaaklimatyzowani mogą ja przebyć w 4 dni. Zakwaterowanie w namiotach.
5. Shira Plateau Route -niezwykle rzadko uczęszczana, bardzo długa, monotonna i wyczerpująca. Ze względu na piękne widoki może być alternatywą dla turystów poszukujących spokoju i ciszy. Istnieje możliwość spotkania bawołów i słoni w dolnej części trasy i dlatego turystom towarzyszy uzbrojony ranger.
6. Rongai & Loitokitok Route - stosunkowo łatwa, długa. Zakwaterowanie w namiotach. Zaczyna się niemal na samej granicy kenijsko-tanzanskiej w Rongai. Wśród tragarzy można spotkać kobiety.
Najlepszy czas na trekking
W rejonie występują dwie pory deszczowe, duża pomiędzy kwietniem, a połową czerwca i mała pomiędzy początkiem listopada, a połowa grudnia. Padać może również na przełomie grudnia i stycznia oraz w lutym i częściej w marcu. Najlepiej zaplanować wyjazd od sierpnia do końca października (w lipcu jest bardzo zimno!) oraz od połowy grudnia do końca marca. Ostatnie lata pokazały, że pogoda płata figle. Turyści w porze suchej mokli w strugach deszczu, marzli od grubej warstwy śniegu, a atak szczytowy przypominał raczej zimowe wejścia alpejskie. Przygotowanym trzeba być na każdą ewentualność.
Aklimatyzacja
Miasta wypadowe do wypraw to Arusha oraz Moshi. Zalecana jest sześcio- lub nawet siedmiodniowa opcja trekkingu. Dzięki dłuższej aklimatyzacji zwiększa ona w stosunku do pięciodniowych wypraw szanse na zdobycie szczytu Uhuru z 30% do 60 %. Ciekawostka jest tez możliwość ostatniego noclegu w kraterze Kibo (oczywiście w namiotach). Nocleg ten jednak wypada na wysokości 5300 m n.p.m i wymaga dwukrotnego wejścia (!) na krawędź krateru (min. ok. 5500 m.n.p.m.) w przeciągu jednej doby. Dla lepszej aklimatyzacji przed wyprawa dobrze jest wybrać się na trzydniowy trekking na Mt. Meru (wys. 4566 m. n.p.m.). Nie zaleca się rozpoczynania trekkingu po przyjeździe z poziomu morza. Szanse bowiem na zdobycie szczytu Kilimandżaro w tym przypadku bardzo maleją.
Organizacja wyjazdu
Trekkingi na Kilimandżaro organizują liczne agencje mające swe siedziby w Aruszy i Moshi w Tanzanii. Możemy zapomnieć o wejściu na własną rękę bez wynajmowania agencji. Kilimandżaro jest dla Tanzanii maszynka do produkcji dolarów i władze pilnują, by wszystko odbywało się oficjalnie. Wiele biur podróży w Polsce pośredniczy w sprzedaży trekkingów włączając często do pakietu safari lub wypoczynek na Zanzibarze. Ceny trekkingu wahają się w okolicach 1000 USD za osobę, zalezą głównie od ilości dni. W cenie są wszystkie pozwolenia, wyżywienie, tragarze, kucharz, przewodnik, noclegi. Nie chcemy rekomendować żadnych lokalnych agencji, ani biur w Polsce, najlepiej przed wyjazdem zrobić rozeznanie korzystając z rad znajomych.
_ Krzysztof Jaxa Kwiatkowski _
Historia Kilimandżaro
Na zboczu góry Kilimandżaro mieszkało plemię Czagga. Musieli oni kiedyś dochodzić do linii śniegu, a wiec być może do wys. 5000 m n.p.m., gdyż zachował się ustny przekaz o wyprawach po srebro, które zamieniało się w wodę. Pierwsza znana informacje o zaśnieżonej górze w Afryce podał już dwa tysiące lat temu Klaudiusz Ptolemeusz. Pierwszym Europejczykiem, który zobaczył Kilimandżaro (w 1848 r.), był niemiecki misjonarz Johann Rebmann (1820–1876). Jego rewelacje o ośnieżonej górze z początku nie wzbudziły zaufania. Trudno jednak mówić o jakimś odkryciu Kilimandżaro. Góra była od dawna znana karawanom arabskim zmierzającym w głąb Afryki (m.in. do Ujiji nad jeziorem Tanganika) i traktowana jako swego rodzaju drogowskaz.
Pierwszym człowiekiem, który wspiął się na szczyt, był Niemiec, geolog Hans Meyer, w 1889 r. Nazwa, którą nadał górze, a mianowicie Keiser Wilhelm Spitze, nie utrzymała się, na szczęście. Kilimandżaro stało się jakby góra „niemiecką” i chyba to zadecydowało o tym, ze królowa Wiktoria podarowała ja na urodziny swojemu siostrzeńcowi, cesarzowi Wilhelmowi. Góra „awansowała” do rangi swoistego tortu urodzinowego, a Anglicy przy ustalaniu granic, jak zwykle w najmniejszym stopniu, nie liczyli się z miejscową ludnością. Urodziny Wilhelma sprawiły, że szczyt należy dzisiaj do Tanzanii, a nie do Kenii. Nazwa góry według słynnego polskiego afrykanisty Romana Stopy pochodzi z języka plemienia Kimsima; „kilima” – góra, „dzaro” – głód. Pierwszym Polakiem, który zdobył wierzchołek (w 1910 r.), był zoolog ze Lwowa Antoni Jakubski. Dzisiaj Kilimandżaro jest dla Tanzanii wspaniałą maszynka do robienia pieniędzy. Wchodzący na szczyt wydaja na ten cel rocznie kilkanaście milionów dolarów.
Kilimandżaro jest stosunkowo młodym wulkanem. Na zboczach można prześledzić piętrowość roślinną od sawanny poprzez gęste wiecznie zielone lasy do wiecznego śniegu i lodowców. Wiek lodowca znajdującego się na szczycie góry obliczono na 12 tys. lat. Na skutek ocieplenia się klimatu góra traci lodowce, które i tak już maja postać szczątkowa, a w najcieplejszych miesiącach zachowują się jedynie resztki śniegu. Topnienie lodowców trwa juz od stu lat, lecz obecnie topią się szybciej, niż kiedykolwiek. W XX w ich powierzchnia zmniejszyła się z 12 km2 do 2,6 km2. Jeżeli taka tendencja utrzyma się, już za dwadzieścia lat po lodowcach nie zostanie ani śladu. Park narodowy utworzony wokół góry na wysokości powyżej 2700 m n.p.m. powstał w 1977 r, zamieszkuje go liczna zwierzyna, m.in. lamparty, słonie, bawoły, elandy, które mogą podchodzić do znacznych wysokości ponad piętro lasów.
_ Jacek Torbicz _