Wanda Rutkiewicz: „Albo się przeżyje, albo się umiera”
16 października 1978 roku polska himalaistka Wanda Rutkiewicz, jako trzecia kobieta na świecie i pierwsza Europejka weszła na szczyt Mount Everestu. Wybrany w tym samym czasie na papieża Karol Wojtyła powiedział jej rok później w trakcie spotkania: „Dobry Bóg chciał, abyśmy tego samego dnia zaszli tak wysoko”.
W jednym z wywiadów powiedziała: _ „Wspinaczka wysokogórska niesie ze sobą cierpienia fizyczne i psychiczne. Równocześnie daje poczucie własnej wartości, jest próbą charakteru, spełnieniem potrzeby ryzyka, którego nie lubię, ale bez którego nie potrafię się obejść. Kontakt z groźną przyrodą, bo góry nie lubią być deptane, niebywałe doznania intelektualne i estetyczne, które przeżywa się tam wysoko. Wszystko to jest mi potrzebne do życia. Wspinaczka jest dla mnie rodzajem twórczości jaką uprawiam”. _
Wyznała także: _ „Kiedy nad nami jest już tylko niebo, wszystko widać ostrzej. Nie ma półprawd, nie ma półtonów. Wszystko jest czarne albo białe, zimne albo gorące. Albo się przeżyje, albo się umiera”. _
Życie jej nie rozpieszczało
Ta brunetka o wnikliwych, mądrych, ale nieco smutnych oczach, nie miała łatwego życia. Dziewczynce urodzonej w czasie II wojny światowej na Litwie śmierć towarzyszyła od najmłodszych lat. Najpierw zginął tragicznie jeden z jej braci, który wraz z kolegami podpalił w ognisku niewypał. Później zamordowano jej ukochanego ojca. Zabili go ludzie, którym wynajmował mieszkanie. Ona jednak nie poddawała się. Ukończyła studia na Politechnice Wrocławskiej (to w tym mieście po wojnie osiadła jej rodzina), była także zapaloną sportsmenką. Zanim jeszcze ogarnęła ją pasja do górskich wspinaczek, zaczęła grać, jako licealistka, w siatkówkę i odnosić w tej dyscyplinie spore sukcesy – występowała w I lidze i kandydowała nawet do gry w reprezentacji Polski.
Karawaną do marzeń
Karierę wspinaczkową rozpoczęła od skałek koło Janowic Wielkich w Sudetach. Po ukończeniu kursu taternickiego, wspinała się po najtrudniejszych trasach naszych najwyższych gór, m.in. po północnej ścianie Małego Kieżmarskiego Szczytu.
W 1990 roku, gdy zaliczyła już sześć ośmiotysięczników, postawiła sobie kolejne ambitne zadanie – zdobycie kolejnych ośmiotysięczników, brakujących do Korony Himalajów i Karakorum. W tym czasie udało się to tylko dwóm himalaistom – Reinholdowi Messnerowi i Jerzemu Kukuczce.
Wanda Rutkiewicz wysoko postawiła poprzeczkę – „brakujące” szczyty postanowiła zdobyć w ciągu kilkunastu miesięcy. Swój plan nazwała „Karawaną do marzeń”. _ „Nazwa wynika stąd, że próbuję zrealizować coś, co wydaje się możliwe tylko w marzeniach” _ – wyjaśniła. Ambitne zamierzenia wymagały od niesamowitej kondycji, siły fizycznej i psychicznej.
Himalaistka dobrze zdawała sobie sprawę z ryzyka jakie podejmuje. W górach zawsze towarzyszyła jej przygoda, ale i śmierć. Po śmierci Jerzego Kukuczki, w 1989 roku, powiedziała: _ „Ryzyko w górach zawiera w sobie możliwość śmierci. Bo góry, zwłaszcza te najwyższe, mogą być niebezpieczne. Ale nikt z alpinistów nie myśli o śmierci i tym bardziej nie idzie w góry po to by z nią igrać.” _
Nawet w górach była przede wszystkim kobietą
Pasja sportowa nie umniejszała je kobiecości. Przez całe życie lubiła dobrze się ubrać (nie do pomyślenia było, by spotkać ją na ulicy w dżinsach), dbała także bardzo o swój wygląd. Nosiła, acz z umiarem typowym dla wielkiej damy, biżuterię. Do legendy przeszły także jej pielęgnacyjne zabiegi, które wykonywała nawet w czasie najtrudniejszych wysokogórskich wypraw. Potrafiła wówczas w tak ekstremalnych warunkach rozpuścić śnieg, zagotować wodę i umyć włosy. W tej dbałości o wygląd pokazywała się pełnia jej kobiecości. Mężczyzna, gdy dba o siebie (czasami nawet przesadnie) zazwyczaj robi to ze względu na partnerkę. Ona robiła to ze względu na siebie samą, bo w życiu osobistym szczęścia raczej nie miała.
Ideał mężczyzny spotkała krótko przed śmiercią
Rozpadły się jej dwa kolejne małżeństwa – z Wojciechem Rutkiewiczem i Helmutem Scarfetterem. Choć obaj mężczyźni dzielili jej pasję, zabrakło „chemii”. _ „Wychodziłam za mąż, bo myślałam, że małżeństwo i dzieci należą do moich życiowych zadań. Gdy uświadomiłam sobie, że nie czerpię zadowolenia z realizacji obowiązków rodzinnych i nie mogę grać roli, która do mnie nie pasuje, nie widziałam innego wyjścia niż rozstanie” _ – tłumaczyła Wanda Rutkiewicz po latach.
Szczęście, choć bardzo krótkie, znalazła w związku z Kurtem Lyncke, neurologiem z Berlina i pasjonatem wysokogórskich wspinaczek. Kurt był dla Wandy ideałem mężczyzny. _ „Podziwiałam go za wszystko. Działał na mnie stymulująco. Mogłam rozkwitać . A w każdym innym przypadku czułam się ograniczona” _ – wspominała swoją miłość po jego tragicznym odejściu. Kurt Lyncke zginął 24 lipca 1990 roku dosłownie na oczach swojej partnerki. Odpadł od ściany Broad Peak w górach Karakorum i spadł w czterystumetrową przepaść.
„Jestem zdeterminowana i daje mi to poczucie wolności”
Po tej śmierci, z którą nigdy się nie pogodziła, Wanda Rutkiewicz poczuła się bardzo samotna. Wiele rzeczy jej zobojętniało, a nawet, jak twierdzą niektórzy, na pewien czas znienawidziła góry. Wkrótce jednak odezwała się stara pasja. W 1991 roku weszła samotnie na Czo Oju (8201 m) i południową ścianę Annapurny (8091 m). W 1992 roku chciała zdobyć Kanczendzongę (8586 m). Tego trzeciego pod względem wysokości szczytu na świecie już jednak nie zaliczyła.
Ostatnim człowiekiem, który widział ją żywą, ale już bardzo osłabioną, był meksykański himalaista Carlos Carsolio. Spotkał ją na wysokości 8200 metrów, gdy wracał ze szczytu. Carsolio namawiał Rutkiewicz, by zrezygnowała z dalszej wspinaczki i zeszła z nim do obozu. Wanda odmówiła. Mimo, ze nie miała ze sobą stosownego sprzętu, ani jedzenia, postanowiła, że będzie biwakować. Do szczytu, który chciała zdobyć po kilkugodzinnym odpoczynku, miała niespełna 300 metrów.
*„Dlaczego chodzisz w góry? Dlatego, że są.” *
Jej ciała dotąd nie odnaleziono. Czy zginęła, czy żyje może dotąd w którymś z buddyjskich klasztorów - w co do śmierci wierzyła jej matka Maria Błaszkiewicz. Nie, to tylko piękna legenda. Doświadczeni himalaiści nie pozostawiają złudzeń. Na takiej wysokości nikt nie miał prawa przetrwać. Nawet Wanda Rutkiewicz. _ „Jestem zdeterminowana i daje mi to poczucie wolności. Uwolniona od wszystkiego, co nie jest Górą i mną, wolna od strachu i obaw – bo nie mam już wyboru” _ – powiedziała Ewie Matuszewskiej, współautorce książki „Na jednej linie”.
Tak właśnie żyła.