Wiatr we włosach, woda w uszach, czyli polskie „na fali”
Kite- i windsurferzy podbili Hel. W sumie działa tu ok. 50 szkółek. Przychodzi zima? Żaden problem – instruktorzy przenoszą się na plaże Egiptu, Wietnamu, Brazylii i dalej prowadzą szkolenia.
- No, jutro to już będzie pływane – mówi z nadzieją jeden z kitesurferów. Z uwagą wpatruje się w komórkę – śledzi rybacką prognozę pogody dla Półwyspu Helskiego. Bo dziś niestety wiatr słabiutki. Maciek Wądołowski z ekipą wzięli się więc za serwis sprzętu. Trzeba pozszywać pozrywane linki, ponaprawiać deski.
- Tegoroczny sezon średnio wypada pod względem wiatru. Fala upałów, owszem, ale fala na morzu – różnie – mówi Maciek. - Przez cały maj nie wiało, w lipcu zmiennie, teraz też raz lepiej, raz gorzej. Może druga połowa połowa sierpnia i wrzesień poprawią statystyki. Taki sport – jesteśmy uzależnieni od pogody.
Na zdjęciu: Maciek Wądołowski
I dodaje: Jak nie wieje na kite`a, zawsze można popływać SUP-em (skrót od angielskiego: „Stand Up Paddling”; ten pochodzący z Hawajów sport polega na wiosłowaniu na dużej, nadmuchiwanej desce na stojąco).
Maciek prowadzi w Chałupach szkółkę Banana Kite & Surf. Drewniany kolorowo pomalowany budyneczek widać już z tutejszego peronu PKP. Po drugiej stronie stacji mural ze Zbigniewem Wodeckim. Gdyby piosenkarz żył do dziś, pewnie zaktualizowałby swój słynny przebój. Zamiast „Można spotkać golasa/ Jak na plaży w Mombassa/ Golców cały tłum…” powinno być coś o kite- i windsurferach. Szczupli, spaleni na głęboki brąz, ze spłowiałymi od wody i słońca włosami. Emanują beztroską i luzem, przeczą stereotypowi wiecznie narzekającego typowego Polaka. Mieszkają w przyczepach na kempingu, żyją w zgodzie z naturą z dala od problemów reszty kraju. – Od miesiąca nie miałem butów na nogach – śmieje się Maciek.
Z Mazur do Mui Ne
Wądołowski pochodzi z Mazur. Od dzieciaka więc związany z wodą, pływał i żeglował, potem żeglarstwa nauczał. Kite`a po raz pierwszy miał w rękach dwanaście lat temu. Wciągnęło go, na Śniardwach prowadził kitesurfingową szkółkę. Ale wiatrowo było słabo, po dwóch sezonach zamknął więc interes.
– Wzywały mnie szersze wody – mówi. – W 2011 r. zrobiłem więc kurs instruktora IKO (International Kiteboarding Organization), wziąłem bezpłatny urlop i przyjechałem do Chałup uczyć kitesurfingu w jednej ze szkółek. Poznałem Tommy`ego Bachatę, kitesurfera z Nysy, który od lat pływa po całym świecie. Zarekomendował mi wyjazd do Wietnamu, powiedział, że tam znajdę to, czego szukam: pracę, wiatr, przygodę. W październiku odszedłem więc z dotychczasowej pracy (byłem menadżerem w jednym z mazurskich hoteli), a w listopadzie byłem już w Mui Ne. To mała, wietnamska wioska – na tamtejszej plaży działa kilkanaście szkółek kitesurfingu.
Na zdjęciu: na dalszym planie amatorzy wiosłowania na SUP-ie
Zaczepił się w jednej z nich, pomogła znajomość… rosyjskiego – Rosjanie to połowa turystów w Wietnamie. – Podobało mi się szkolenie. Jego jakość jest na wyższym poziomie, bo – w przeciwieństwie do płytkiej Zatoki Puckiej - tamtejsze wody są głębokie, stawiają i przed instruktorami i przed kursantami wyższe wymagania.
Te głębokie wody pochłonęły Maćka na tyle, że do Mui Ne jeździ już piąty rok. Po sezonie w Chałupach (startuje wraz z „majówką”, kończy się we wrześniu) od listopada do marca szkoli w Wietnamie. Zdobył wyższe uprawnienia, uczy tam asystentów instruktorów. Wśród kursantów przeważają Europejczycy, głównie Holendrzy, Niemcy, Austriacy – większość to backpackersi, którzy podczas wielomiesięcznej podróży po Azji robią sobie przystanek na kurs kitesurfingu. W Wietnamie poznał też kilkoro Polaków – wszyscy mieszkali w tym samym hostelu. Dziś są instruktorami w Banana Kite & Surf.
- Ale Polska też nie może narzekać na brak warunków – podkreśla Maciek. – Półwysep to prawdziwe zagłębie sportów wodnych. Działa tu jakieś 50 szkółek i dla każdego tego tortu wystarczy. Zatoka Pucka daje ogromną przestrzeń, płytką, a więc bezpieczną wodę, dzięki czemu mogą się tu uczyć już 5-6-letnie dzieciaki. Oraz ludzie pod sześćdziesiątkę.
Dziewczyny z latawcem
Jak założyć surferską szkółkę? Maciek: – Najpierw trzeba mieć doświadczenie i „opływanie”, potem kursy IKO – na początek robisz asystenta instruktora, potem instruktora. Koszt obydwu szkoleń to 1400 dolarów, ale kurs prowadzony jest po angielsku, więc potem cały świat stoi przed tobą otworem, bo IKO działa w ok. 60 krajach. W dobrej szkółce takie kursy odpracujesz w miesiąc. Do tego na start trzeba mieć minimum 100 tys. zł. Na dzierżawę miejsca (ceny na półwyspie do niskich nie należą), na zakup sprzętu – nowe wyposażenie kitesurfera: pianka, latawiec, trapez, linki z barem to koszt ok. 10 tys. zł. Nakłady zwracają się po dwóch, trzech latach.
- Szkółka musi być rozpoznawalna – dodaje. - My działamy już ósmy rok, część kursantów, którzy zaczynali u nas od zera, wraca, by robić kursy instruktorskie. Kurs, który wyszkoli niezależnego kiteboardera, trwa u nas 11 godzin i kosztuje 1400 zł. Stawiamy na jakość szkoleń, nie ilość. W sezonie przewija się u nas ok. stu kursantów. To głównie Polacy, ale zdarzają się też Anglicy, Niemcy, Ukraińcy. Polska jest jednym z tańszych krajów do nauki – kurs można zrobić za 35-40 euro, a nie za 60 jak w Hiszpanii, czy we Włoszech. Wśród instruktorów (i kursantów) przybywa dziewczyn, jedna z nich - Katya pracuje też u Maćka. – Jakieś pięć lat temu w tutejszych szkółkach widziałem może dwie dziewczyny, teraz są ich dziesiątki.
Złoto za triki
Kolejną kobietą na zatoce jest Katarzyna Lange. Szczupła, opalona, długowłosa kitesurferka ma szczególne powody do radości. Kolekcja jej medali właśnie wzbogaciła się o trzecie już złoto. Dziewczyna właśnie wygrała Mistrzostwa Polski w Kitesurfingu. Zawody odbywały się w Pucku, w ośrodku Polskiego Związku Żeglarskiego.
Na zdjęciu: Katatrzyna Lange
– Startowało osiem kobiet i osiemnastu mężczyzn, w osobnych konkurencjach. Ja we freestyle`u – relacjonuje Kasia. – Na czym to polega? Na wykonywaniu skoków i różnych akrobacji przy dużym pędzie. Płynę na desce, trzymam bar (karbonowy lub aluminiowy drążek służący do sterowania latawcem, łączą go z nim cztery, zazwyczaj 24-metrowe linki, przyp.red), a jednocześnie robię przeróżne triki: obroty w powietrzu, kiedy ciało jest do góry nogami, przekładanie baru za plecami… Liczy się trudność manewru, moc wybicia i czystość lądowania, siła (objawia się prędkością) i wysokość – im niżej znajduje się latawiec, tym trik jest trudniejszy i bardziej widowiskowy. Dużo trików pochodzi ze snowboardu, na którym też jeżdżę, ale w tym przypadku bez ewolucji.
Katarzyna Lange pochodzi z Władysławowa. Sport i woda towarzyszyły jej od zawsze. – Tata uczył mnie windsurfingu, ale nie lubiłam tego. Byłam mała, a musiałam podnosić ciężki, zalany wodą żagiel, prędkość średnia… Dopiero jak poznałam kite`a, odkryłam prawdziwą radość. Jest szybkość, dynamika, wolność latania. Coś fantastycznego!
Na zdjęciu: Katarzyna Lange
Zaczęło się przypadkiem, przez znajomych. – Miałam 21 lat, studiowałam finanse i rachunkowość – wspomina. – Przyjaciele pływali z latawcem. Od początku pływałam z najlepszymi, a inni motywowali mnie: „Kaśka, spróbuj tego czy takiego triku, ucz się, to proste”. I faktycznie – kitesurfing jest prostym sportem. Kurs zajmuje tydzień po dwie godziny dziennie i już możesz być samodzielnym i pływać w ślizgu. Ślizg to prędkość minimum 15 km/godz.
Jak nie Hel, to może Brazylia?
Lange jest właścicielką szkółki Kite Crew. Ceny 8-15 godzinnych kursów IKO w zależności od tego czy są indywidualne czy grupowe wahają się od 1099 zł do 1325 zł. – Działamy w Chałupach już piąty sezon, tu, na popularnym kempingu nr 6 czwarty. Lubię dzielić się doświadczeniem, jeśli sama nie pływam, chętnie szkolę innych. Także z freestyle`u.
Razem z Karoliną Winkowską, trzykokrotną mistrzynią świata w kitesurfingu (2015, 2014, 2012), organizuje czterodniowy Kobiecy Festiwal Kitesurfingu The Queen of Hel. – W tym roku wzięło w nim udział blisko 40 uczestniczek. Uczyły się, startowały w amatorskich zawodach. Koszt? 150 zł od osoby. Nie chodzi nam o kasę, a o promowonie tego sportu, zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. Pod koniec sierpnia robimy jeszcze obóz Queen of Hel Kite Active Camp.
Szkoła łączy też kursy kite`a z tańcem albo jogą – dodatkowe zajęcia przydają się zwłaszcza, gdy wiatr siada. Opcją na bezwietrzną pogodę jest też hydrofoil, sport dla zaawansowanych kitesurferów, zwany też - nie bez powodu - hydroskrzydłem – na desce nie płyniesz, a dosłownie unosisz się nad powierzchnią wody. – Mamy to w ofercie, warto spróbować, bo sport podbija świat – wchodzi na igrzyska olimpijskie – mówi Kasia. – Na czas nauki można się zatrzymać tu, na kempingu Chałupy 6, mamy własne przyczepy.
Mistrzyni freestyle`u z latawcem prowadzi też filię Kite Crew w Brazylii, w miejscowości Guajiru. – Polak otworzył tam hotel, przy nim działa nasza szkółka. Pływamy na lagunach (od października do grudnia), wieją tam stałe, dobre wiatry pasatowe. Organizujemy też wyjazdy na kursy w Egipcie, Maroku, na Kubie. Wieczorem przeglądamy nagrania, analizujemy błędy. Na filmie najlepiej widać, co się robi nie tak. Od siedmiu lat zimy spędzam więc w ciepłych stronach, gdzie wieje, śniegu dawno już nie widziałam – śmieje się kitesurferka.
Jak z restauracją
Filię w Egipcie (kursy kitesurfingu) oraz na greckiej wyspie Limnos (kite i windsurfing) ma też EASY SURF, szkoła mieszcząca się również na chałupowej „szóstce”. To duża placówka – w zależności od potrzeb zatrudnia od kilkunastu do kilkudziesięciu instruktorów (co ciekawe większość z nich nie dorastała nad morzem – pochodzą z południa i głębi Polski; są m.in. górale, wrocławianie, krakowianie) działa od 2001 r. Organizuje kursy (8-10 godzin kitesurfingu „od zera do bohatera” kosztuje 1100 zł, windsurfing nieco mniej) oraz obozy szkoleniowe dla dzieci i młodzieży.
Na zdjęciu Michał Lussa, z prawej
Michał Lussa, właściciel szkoły, nie ma wątpliwości, że surfing rzeczywiście jest „easy”. – Po godzinie nauki już płyniesz na desce, oczywiście przy umiarkowanym wietrze. Moja 3,5-letnia córka już ze mną pływa, także na kitesurfingu. Trzyma się między moimi nogami i świetnie sobie radzi. Dzieciaki zazwyczaj nie mają lęku przed wodą, za to dobrze łapią równowagę.
Michał też z wodą miał kontakt od dziecka. – Pochodzę spod Inowrocławia, jest tam kilka jezior, na których żeglowałem od małego, miałem 4-5 lat, niedługo potem uczyłem się windsurfingu – opowiada. – Teraz jest łatwiej, sprzęt się bardzo zmienił, jest lżejszy, bezpieczniejszy. Rozwinęła się też metodologia nauczania. Razem z innymi szkołami stworzyliśmy Polski Związek Kiteboardingu, oddział PZŻ. Od trzech lat certyfikujemy uprawnienia, uczymy instruktorów.
Wykwalifikowana, ale i empatyczna kadra to podstawa w każdej szkole sportów wodnych. – Prowadzenie takiej działalności to wbrew potocznym wyobrażeniom o „całorocznych wakacjach" ciężka praca. Wymaga wiedzy, umiejętności i zaangażowania. To jak z restauracją – jak nie umiesz gotować, nic z niej nie wyjdzie. Konkurecja? Wiadomo, jak w każdej dziedzinie – dlatego tak ważna jest marka i wysoka jakość. Trzeba być cały czas na miejscu: dopilnować instruktorów, zadbać o dopasowanie zajęć czy obozu do warunków pogodowych. Gdy słabo wieje, oprócz windsurfingu oferujemy wakeboarding – sport polega na pływaniu na desce za motorówką.
Gdy rozmawiam z Michałem, właśnie minęła szesnasta. Czas na trening grupy 8-10-latków. Niosą deski i żagle, wchodzą w spokojną zatokę. Jeszcze kilka instrukcji, uwag, stawianie żagli i ruszają.
Michał: - Kite- i windsurfing to sporty bardzo integrujące. Pływa się indywidualnie, ale najfajniejsze są wyjazdy grupowe. To specyficzne środowisko – wyluzowane, ceniące sobie kontakt z naturą. Ludzie wolą spać w przyczepie czy namiocie zamiast w 4-gwiazdkowym hotelu, byle słyszeć szum fal i pisk mew. A od rana być już na wodzie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl