Wyszli na szlak i zniknęli bez śladu. Tajemnicze przypadki w polskich górach
Doniesienia o dziwnych zaginięciach w polskich górach sięgają końca XIX w. Turystyka górska nie była wówczas oczywiście tak popularna jak dziś, jednak Towarzystwo Tatrzańskie wytyczało szlaki, były schroniska, wydawano przewodniki po Tatrach. A mimo to ludzie znikali bez śladu przez dziesiątki lat.
W 1894 r. pewien turysta, 42-letni Władysław Białkowski, zniknął w okolicach Giewontu. Białkowski poruszał się znanym szlakiem i był widziany w okolicach szczytu. Później ślad po nim zaginął. Nie odnaleziono jego ciała, odzieży ani przedmiotów osobistych.
Zaledwie osiem lat później historia się powtórzyła. Tym razem w równie zagadkowy sposób zniknął 17-letni turysta. On również wybrał się na szlak wiodący ku Giewontowi i zniknął bez śladu w tym samym miejscu co Władysław Białkowski.
Szkielet nauczyciela
W czerwcu 1909 r. Ernest Weiss, młody nauczyciel i miłośnik gór, wybrał się na wyprawę na Rysy. Był prawdziwym znawcą Tatr, doskonale znał szlaki i własne możliwości. A jednak ze wspinaczki nie wrócił...
Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, jednak cztery lata później jego szczątki się odnalazły. Pełny szkielet, obleczony w dobrze zachowaną odzież z dokumentami potwierdzającymi tożsamość, był oparty o drzewo zaledwie kilkanaście metrów od szlaku. Ekipa polskich i węgierskich ratowników mogła cztery lata wcześniej przejść zaledwie kilka metrów od niego, niczego nie zauważywszy…
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Oblężenie Tatr. Gigantyczne tłumy na popularnym szczycie
Zaginięcie Karola Kozaka
Głośną sprawą z polskimi górami w tle było także zniknięcie Karola Kozaka. Turysta ten, z zawodu radca kolejowy, w sierpniu 1921 r. wybrał się na podbój Rysów razem ze swoimi dziećmi i dobrym znajomym. W pewnym momencie odłączył się jednak od grupy "za potrzebą". Ekipa znacznie zwolniła tempo, ale Kozak ich nie doganiał…
Poszukiwania okazały się bezskuteczne. Po Karolu Kozaku nie został nawet ślad, jednak jego szczątki odnalazły się kilkanaście miesięcy później, w miejscu kilkukrotnie sprawdzanym przez ekipy ratownicze w trakcie poszukiwań. Być może ciało nieszczęsnego Karola Kozaka uszło ich uwadze, a może dotarł tam później, już po zakończeniu poszukiwań?
Sprawa rodziny Kaszniców
Jedną z najdziwniejszych historii związanych ze śmiercią w polskich górach bez wątpienia jest sprawa rodziny Kaszniców. 3 sierpnia 1925 r. Małżeństwo Kazimierz i Zofia wraz z 12-letnim synem Wacławem wyruszyli ze schroniska Téryego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich do Łysej Polany i Zakopanego. Trasa przebiegająca przez Dolinę Jaworową była dość długa, a warunki atmosferyczne nie zachwycały -Kasznicowie podłączyli się więc do spotkanej w schronisku ekipy doświadczonych taterników.
Na szlaku Kazimierz Kasznica zaczął szybko słabnąć. Rodzina poprosiła o pomoc jednego z doświadczonych turystów, Ryszarda Wasserbergera. Odłączył się on od swojej grupy, by przeprowadzić rodzinę przez szlak. Szli długo, złapał ich lodowaty deszcz. Dojście do Przełęczy Lodowej powinno zająć im jakieś 90 minut - oni jednak potrzebowali aż trzech godzin. Ryszard zmobilizował ich jednak do dalszej drogi.
Wkrótce syn państwa Kaszniców zaczął mieć trudności z oddychaniem. Rodzina wlokła się noga za nogą. Gdy udało im się dotrzeć w okolice Żabiego Stawu Jaworowego, pan Kasznica usiadł i odmówił marszu. Osłabł również Ryszard Wasserberger – młody, doświadczony taternik!
W miarę przyzwoicie czuła się jedynie Zofia Kasznica. Przeprowadziła syna i ich przewodnika pod duży głaz, podała im czekoladę i koniak w nadziei, że pozwoli im się to wzmocnić i wróciła do męża, również pojąc go koniakiem. Mimo jej wysiłków cała trójka zmarła w odstępie zaledwie kilkunastu minut. Pani Kasznica czuwała przy ich ciałach dwa dni, a później samodzielnie dotarła do Łysej Polany, gdzie znalazła wreszcie pomoc.
Dlaczego trzy osoby zmarły niemalże w tym samym momencie? Zofia Kasznica była podejrzewana na łamach prasy o udział w tajemniczych zgonach na szlaku, jednak nie została o nic oskarżona. Sekcje zwłok pana Kasznicy, jego synka i młodego taternika wykazały, że każdy z nich miał problemy zdrowotne, które wpływały na wydolność ich organizmów. Problemy z sercem, miażdżyca i gruźlica w połączeniu z zimnym, mocnym wiatrem okazały się dla nich zabójcze.
Zaginiona para
W marcu 1981 r. pewna młoda para – Justyna i Piotr – wybrała się na zimową wyprawę do Doliny Kościeliskiej. Byli młodzi i silni, mieli zaledwie po dwadzieścia lat. Nigdy nie wrócili ze szlaku, a ich dość szeroko zakrojone poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Zrozpaczone rodziny Justyny i Piotra poprosiły o wsparcie jasnowidzów, którzy twierdzili, że młodzi mogli zostać porwani przez UFO.
Zaginione nastolatki
W styczniu 1993 r. ślad zaginął również po dwóch przyjaciółkach, Ernestynie Wieruszewskiej i Annie Semczuk. Dziewczyny zakwaterowały się w Kościelisku, miały spędzić tam kilka dni, nie wróciły jednak z jednej z górskich wędrówek. Poszukiwania, w które również zaangażowano bezskutecznie jasnowidzów, nie przyniosły rezultatów.
Takich historii polskie góry znają dziesiątki. Czy kryje się za nimi coś niesamowitego? Czy raczej pech, niedoszacowanie własnych sił i zlekceważenie potęgi gór?
Autor: Makabrycja