Z jedną walizką za sercem. Polki opowiadają, czy warto przeprowadzić się z miłości
Najpierw jest fascynacja własną odmiennością, jednak potem w głowie pojawia się mnóstwo pytań. Podobno to kobiety chętniej przeprowadzają się do kraju swoich ukochanych. Joanna, Ewa i Julia, bohaterki książki "Rzuć to i jedź", opowiadają, jakie są koszty takiej decyzji.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Międzynarodowe i międzykulturowe związki nikogo już dziś nie dziwią. Żyjemy w świecie otwartych granic, tanich biletów lotniczych i łatwych podróży. Nietrudno o spotkanie dwóch bratnich, choć pochodzących z różnych kultur dusz.
O Ewie Kulak-Carvajal można powiedzieć, że postawiła wszystko na jedną kartę. Przeleciała blisko 10 tys. km do kraju, w którym nigdy nie była, aby spotkać chłopaka, którego nigdy przedtem nie widziała. Jakby tego było mało, w tym państwie toczyła się akurat wojna domowa.
Kolumbia, rok 2003. W Bogocie na każdym rogu ulicy stoją policjanci z długą bronią, między miastami wolno podróżować tylko w strzeżonych konwojach. Inaczej łatwo paść ofiarą szalejącej partyzantki, która rabuje i porywa ludzi dla okupu. W Ambasadzie, w której 23-letnia Ewa będzie robić staż, usłyszy: "W razie uprowadzenia nie zapłacimy za panią ani jednego peso". Ale Ewa się nie zraża. Przeczuwa, że to ten jedyny.
Poznali się przez internet, choć wielu wątpi, że w ten sposób można się dowiedzieć, jaki ktoś jest naprawdę. Ale ona ma wrażenie, jakby znała Maria całe życie. Takie listy jak jego nie mogą kłamać. Po roku rozmów i maili spotykają się na lotnisku w Bogocie. Obejmują się na powitanie i czują, jakby widzieli się wczoraj. A potem od razu jadą po meble do pierwszego wspólnego mieszkania.
Mieszkanie po jakimś czasie muszą zamienić na inne. – Powodem były niekończące się wizyty krewnych Maria w naszym mieszkaniu – mówi w rozmowie z WP Ewa Kulak-Carvajal. – Kiedy w Kolumbii ktoś do ciebie przyjeżdża, nie znasz końcowej daty jego pobytu. To może trwać miesiącami! Przez kilka lat za jednym krewnym zamykały się drzwi, a zaraz po nim przyjeżdżał kolejny. Mieszkali u nas kuzyni Maria, rodzeństwo i ciocia. Problem skończył się, kiedy przeprowadziliśmy się do mieszkania bez pokoju dla gości – opowiada Polka.
Joanna Wieczorek-Dieng rozumie ten problem, bo sama doświadczyła go w ojczyźnie swojego męża, Senegalczyka. W jego kraju obowiązuje teranga, czyli gościnność, będąca dla mieszkańców świętością. W Afryce rodzina i krąg znajomych to wspólnota, która zawsze jest przy tobie - czy tego chcesz, czy nie. Rodzinne spotkania liczą kilkadziesiąt osób, odwiedziny krewnych i przyjaciół nigdy się nie kończą, na dodatek wszyscy od wszystkich wszystko pożyczają - od samochodu po pieniądze.
A te ostatnie są przecież potrzebne, kiedy trzeba sobie znaleźć nowe źródło utrzymania, a tak było w przypadku Joanny. Przed przeprowadzką do Dakaru przez kilkanaście lat pracowała w sektorze bankowym, dziś organizuje pobyty dla kobiet w Senegalu, obejmujące zwiedzanie oraz zajęcia z jogi i rozwoju osobistego, które Joanna prowadzi osobiście. Polki uczestniczą w codziennym życiu Senegalek i poznają ich sekrety, uczą się lokalnej kultury, jest też sporo miejsca na przyjemności. Taka zawodowa zmiana to prawdziwa rewolucja. Wcześniej kierownicza pensja i prywatna opieka medyczna, potem życie z dnia na dzień, bez oszczędności. Bywało ciężko, ale Joanna nie żałuje.
– Afryka i wyzwania finansowe, z którymi się zmierzyłam, uruchamiają we mnie duże pokłady zaradności i przedsiębiorczości – mówi WP Joanna Wieczorek-Dieng. – Senegal jest biednym krajem, ale energia przetrwania jest tu bardzo silna i niesamowicie stymuluje do działania. Dopiero tutaj poczułam zapał, którego przez dłuższy czas brakowało mi w wygodnej codzienności w Polsce. Kiedy pracowałam na etacie, miałam wiele marzeń, ale po całym dniu spędzonym w biurze i na dojazdach nie starczało mi sił na ich realizację. Dziś sama decyduję o tym, co robię – przyznaje.
Dla Julii Raczko, autorki bloga whereisjuli.com, jednym z największych wyzwań z powodu przeprowadzki do Australii była tęsknota. Choć na początku nic jej nie zapowiadało. Australia wydaje się idealnym miejscem do życia: ciepły klimat, morze, palmy, na których śpiewają papugi, a jednocześnie cywilizacja i europejskie wartości. Dlatego Julia dość szybko podjęła decyzję o przeprowadzce, choć drugą połówkę spotkała wtedy, kiedy wcale jej nie szukała - podczas samotnej podróży dookoła świata.
W Australii od razu bardzo się Julii spodobało. Sęk w tym, że ten raj leży ponad 13 tys. km od Polski. – Na pierwszym etapie związku przeżywasz zauroczenie i w ogóle nie myślisz o takich rzeczach – mówi w rozmowie z WP Julia. – Uczucie uderza ci do głowy jak alkohol, idziesz za nim i tyle. Nie bierzesz pod uwagę tęsknoty, problemów z aklimatyzacją w nowym miejscu, wyzwań na innym rynku pracy. Nie analizujesz równowagi w wyrzeczeniach, nie zastanawiasz się, jak to będzie, kiedy pojawią się dzieci. Dziś myślę, że moja przeprowadzka do Australii odbiła się na mnie i naszym związku. I to bardzo – zdradza Julia Raczko.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Joanna jest w Senegalu szczęśliwa, ale od czasu do czasu wpada na dłuższe wakacje do Polski. – W Europie męcząca jest szybkość, żyjemy w pośpiechu, dużo pracujemy, bierzemy sobie na głowę mnóstwo pilnych spraw. Natomiast w Afryce przytłacza intensywność – wyjaśnia. – Tu wszystko jest bardziej jaskrawe i natężone niż gdziekolwiek indziej. Światło, smaki, zapachy, dławiące spaliny z nieoczyszczonej benzyny wydobywającej się z silników bez filtra przyprawiają o zawrót głowy. Relacje z ludźmi bywają wyczerpujące. To wszystko sprawia, że po jakimś czasie ogrania mnie przemożna potrzeba, żeby odpocząć. Wyjeżdżam, a wkrótce potem znów zaczynam tęsknić za Afryką – opowiada.
Julia uważa, że takie huśtawki są naturalne. Wszystkich rozważających przeprowadzkę do innego kraju, niezależnie, czy powodem jest miłość, uprzedza, żeby nastawili się na sinusoidę emocji. Sama przeżywała raz euforię, raz melancholię. Pomogła świadoma, dojrzała decyzja: to w Australii chcę żyć, to jest mój nowy dom. Taką decyzję podjęła też Ewa co do Kolumbii. W udanej aklimatyzacji w nowym kraju wiele zależy od tego, jakie wsparcie daje ukochany.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
– Mario bardzo zachęcał mnie do założenia własnej firmy – mówi Ewa. – Zapewnił, że nie muszę martwić się o pieniądze, bo w razie potrzeby on będzie nas utrzymywał. Dzięki temu mogłam skupić się na rozwoju swojego biznesu - biura podróży Kolumbia Travel, które dziś prężnie działa i obsługuje wielu gości z Polski. Do końca życia będę mu za to wdzięczna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.