Ze statku na pokład samolotu. "Niesamowite widoki oraz międzynarodowe kontakty"
Większość z nas pracuje na lądzie, ale taka standardowa praca nie jest dla każdego. Potwierdza to Anna Woźniak - założycielka strony "Kobieta na pokładzie" na Facebooku - która najpierw pływała na statku, a teraz pracuje jako stewardesa i chętnie opowiada o swoich zawodowych przygodach.
Karolina Laskowska: Rok temu wspominała pani w rozmowie ze mną swoją pracę na luksusowym statku MS Queen Victoria. Jak to się stało, że z morskich głębin niespodziewanie wzbiła się pani w powietrze?
Anna Woźniak: Nie mogłam wrócić na ten statek, bo nie pływał, a nie chciałam przenosić się na żaden inny. W efekcie podejmowałam się różnych zadań na lądzie, ale to nie było dla mnie. Aż nagle pojawiła się oferta pracy w polskich liniach lotniczych Buzz należących do Ryanaira. Pomyślałam, że zobaczę, jak tam będzie. No i się udało!
Przeszłam całą rekrutację, siedmiotygodniowe szkolenie i próbne loty. Doświadczenie z pracy na statku również było przydatne. To tam nauczyłam się komunikowania z pasażerami i ich obsługiwania. Na razie jestem lotniczą świeżynką, bo zaczęłam pracować na pokładzie samolotu dopiero w październiku 2021 roku. Moją tymczasową bazą jest Budapeszt.
Nie mam zielonego pojęcia, skąd wzięła się u mnie pasja do pracy poza lądem.
Zróbmy małe porównanie pracy na statku i w samolocie. Co zmieniło się na plus, a co na minus?
Podczas pracy na statku brakowało mi możliwości powrotu do domu po zrealizowaniu wszystkich zadań. Teraz codziennie wracam, bo latam na krótkich dystansach. Mam swój kąt, w którym mogę się zamknąć i pobyć sama ze sobą. Nie chciałabym latać długodystansowo i nocować w hotelach, bo już trochę w swoim życiu pozwiedzałam i potrzebuję większej stabilizacji.
Na statku pracowałam w restauracji stale z tymi samymi osobami. W samolocie załoga jest zmienna. Pracujemy w cztery osoby, praktycznie codziennie z kimś innym. Ciągle poznajemy się na nowo. Zawsze jest jakiś powiew świeżości. Wśród personelu dominują Polacy i Węgrzy, przedstawiciele innych krajów są mniej liczni. Na Queen Victorii była prawdziwa mieszanka narodowości.
W przerwie pomiędzy lotami niestety nie mam możliwości zwiedzania, co zdarzało się podczas cumowania statku w portach. W ciągu jednego dnia mogę być co prawda np. w Budapeszcie, Krakowie i Pafos, ale nie wychodzę nawet z samolotu. Mam 25 minut na pożegnanie pasażerów i powitanie następnych.
Zmienił się też czas pracy. Na statku pracowałam od godz. 7.30 do godz. 23 z przerwami. Teraz pracuję ciągiem około 12-13 godzin - wliczając w to dojazd na lotnisko i powrót do domu. Muszę zawsze stawić się na zbiórkę 45 minut przed lotem. Grafik dostaję z miesięcznym wyprzedzeniem, ale czasem mogą wystąpić jakieś nagłe zmiany. Pracuję przez pięć dni, a trzy mam wolne.
Inna ważna różnica wiąże się z wyglądem. Na statku trzeba było wyglądać po prostu schludnie. Jako pracownik pokładowy w samolocie muszę spełniać zdecydowanie więcej wymogów. Paznokcie mogę malować tylko na trzy kolory. Kok musi mieć określoną wysokość i nie może być na środku głowy. Jesteśmy wizytówką firmy, dlatego musimy się do tego stosować. Przestrzeganie dyscypliny jest codziennie sprawdzane.
Według mnie do wad pracy w samolocie należą np. opuchnięte nogi (polecam rajstopy przeciwżylakowe), poranne wstawanie i brak czasu na zwiedzanie. Z kolei do zalet zaliczyłabym możliwość cyklicznego zmieniania bazy i mieszkania w różnych miastach w Europie, niesamowite widoki oraz międzynarodowe kontakty.
A jak wygląda typowy dzień pracownika tanich linii lotniczych?
Zacznijmy od początku. Wstaję około godz. 3-3.30, co jest dla mnie trochę męczarnią, bo lubię chodzić późno spać. Po dojechaniu na lotnisko przechodzę - tak jak każdy pasażer - przez kontrolę bezpieczeństwa i bramki. Potem stawiam się na odprawę z kierownikiem pokładu. Tam przekazywane są wszystkie informacje na temat lotu i sprawdzana jest wiedza dotycząca kwestii bezpieczeństwa oraz udzielania pierwszej pomocy.
Po tym przychodzi pora na techniczną odprawę z kapitanem, podczas której mówi on m.in. o rodzaju samolotu, planowanej trasie, pogodzie i możliwości wystąpienia turbulencji. Następnie wchodzimy do maszyny.
Każda osoba jest odpowiedzialna za jego konkretną część. Dwie osoby - najbardziej i najmniej doświadczone - stoją z przodu, a pozostałe na środku i z tyłu. Zanim przyjmiemy na pokład pasażerów, musimy upewnić się m.in., czy butle z tlenem są pełne, czy jest odpowiednia liczba pasów dla dzieci, czy apteczki są uzupełnione, czy nadmuchiwana "zjeżdżalnia" ewakuacyjna (tzw. trap) ma odpowiednie ciśnienie, czy toalety i drzwi ewakuacyjne są sprawne. Sprawdzamy jeszcze wiele innych rzeczy pochowanych w skrytkach. Liczymy też kanapki. To tylko przykładowe obowiązki, niewidoczne dla pasażerów.
Potem zaczynamy witać podróżnych. Pomagamy im w schowaniu bagaży, ale nie możemy podnosić wszystkich za każdym razem, bo by nam chyba pękły plecy. Gdy wszyscy są na swoich miejscach, zamykamy drzwi i omawiamy procedurę bezpieczeństwa. Po sprawdzeniu i ogłoszeniu gotowości do lotu wzbijamy się w powietrze.
W trakcie lotu przekazujemy różne komunikaty, reagujemy na prośby podróżnych, prowadzimy serwis, a także sprzedaż towarów. Po wylądowaniu żegnamy pasażerów i sprzątamy pokład. A potem zaczynamy od nowa wszystkie procedury. Moje obowiązki są dosyć powtarzalne.
Była pani świadkiem jakichś niecodziennych zdarzeń?
Podczas mojego pierwszego próbnego lotu, ledwo po wystartowaniu, zasłabł pasażer. Nie mogłam uwierzyć, że byłam dopiero 30 minut na pokładzie, a już stało się coś takiego. Kierowniczka pokładu, od której się uczyłam, zareagowała błyskawicznie i udzieliła pomocy. Okazało się, że omdlenie wynikało z tego, że pasażer nic nie zjadł i był zmęczony.
Mam szczęście, bo nie byłam świadkiem takich ekstremalnych wydarzeń jak narodziny dziecka czy zgon na pokładzie samolotu. Jesteśmy do tego teoretycznie przygotowani, znamy procedury i przechodzimy cykliczne szkolenia. Ale w takich sytuacjach i tak na pewno byłoby dużo emocji.
Powiedzmy również o miłych momentach, których pewnie nie brakuje.
Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, z jaką sympatią pasażerowie zwracają się do załogi przy wchodzeniu na pokład. Większość osób jest uśmiechnięta i zrelaksowana. Może dlatego, że wiele z nich leci właśnie na urlop.
Pierwszy kontakt z podróżnymi jest naprawdę przyjemnym doświadczeniem.
Czy w trakcie lotu zdarzają się jakieś absurdalne prośby pasażerów?
Pamiętam pana, który chciał wypić czerwoną herbatę. Poinformowałam go, że mamy tylko czarną i zieloną, a on ironicznie zapytał, czy nie mogę pójść do sklepu. Takie rozmowy są jednak rzadkie.
Jeden z kapitanów mówi, że trzeba jeszcze pamiętać o zamknięciu drzwi, bo inaczej będzie zimno. Ale to akurat taki standardowy żart dla załogi. Czasem pasażerowie pytają też, gdzie aktualnie jesteśmy. Staram się udzielić im informacji i jeśli jest możliwość, pytam o to kapitana. Zresztą on sam czasami przekazuje takie komunikaty.
Co mogą zrobić pasażerowie, by jednocześnie umilić sobie lot i ułatwić pracę załodze?
Jeśli ktoś boi się latania, może o tym śmiało powiedzieć i postaramy się jakoś pomóc, np. przydzielając inne miejsce, o ile będzie to możliwe. Warto też informować o potrzebie podania szklanki wody. Nikt jej przecież nie będzie żałował. Możemy także poratować kawałkiem specjalnej serwetki zamoczonej w ciepłej wodzie, który można włożyć jak watę do ucha i dzięki temu łagodniej znieść zmianę ciśnienia.
Niezależnie od liczby lotów, jakie ma się na swoim koncie, naprawdę należy słuchać informacji dotyczących bezpieczeństwa. Każdy samolot ma w innych miejscach wyjścia ewakuacyjne czy kamizelki. Wystarczy tylko chwila uwagi. Naszym zadaniem jest troska o bezpieczeństwo i komfort pasażerów, więc prosimy, by na nas nie krzyczeć, gdy przypominamy o stosowaniu się do procedur.
Podzieli się pani na koniec jakimiś lotniczymi ciekawostkami?
Zauważyłam, że kilku pilotów puka w kadłub przed wejściem do samolotu. To chyba na szczęście. Z kolei nasz kierownik pokładu, po sprawdzeniu, czy cała załoga wykonała swoje obowiązki, sympatycznie woła przy lądowaniu: "See you on the ground!" (pol. Do zobaczenia na ziemi!).
***
O wspomnieniach Anny Woźniak z pracy na luksusowym statku można przeczytać w poprzednim wywiadzie przeprowadzonym przez Karolinę Laskowską dla WP Turystyka: Polka pracująca na statku. "Śmieję się, że to jak pakt z diabłem".