Zjadłem oko barana
Słyszę ryk silnika. Zza zakrętu wyłania się ciężarówka. To Kamaz. Cud rosyjskiej motoryzacji. Samochód, który pokonuje wszystko i wszędzie.
- Wsiadaj. Podrzucimy cię - zachęca kierowca. Spoglądam na wijąca się jak wąż drogę miedzy górami. Kładę rower na worki z cementem. Abraham Aslabyk jest właścicielem Kamaza. Okrągła twarz, na przedzie dwa złote żeby. Ma 30 lat. Mieszka w okolicach Duszanbe. Wozi cement na budowę mostów.
Samochód pokonuje wznoszące się na blisko 4 tys. m wąskie drogi i głębokie koryta rzek. Zanurzony po maskę bez problemu je forsuje. Bez tego samochodu w Tadżykistanie nie istniałby transport. W wioskach są warsztaty, które naprawiają tylko Kamazy. W trakcie podróży z Uzbekistanu do Duszanbe, Kamaz średnio przebija 4 opony. To standard na 500 km trasie.
Znowu wsiadam na rower. Przed Duszanbe potykam się. Ciężkie sakwy przewracają sprzęt. Pękły klocki hamulcowe. Linka również się zerwała. Koczuję na górskiej drodze. Próbuje naprawić hamulec. Nie ma drzew, nie ma gdzie się schronić przed słońcem. Jestem już tak zmęczony, że przed oczami fruwają mi kolorowe plamy. Dosyć. Po przejechaniu 150 km górskimi bezdrożami ponownie ładuję swój rower do Kamaza. Mojego zbawiciela. Jadę do Duszanbe. Muszę tam naprawić rower. Przed wjazdem do stolicy dzwonie do Abrahama. Obiecał mi, że pomoże, kiedy się tu zjawię. Po niespełna 40 minutach podjeżdża nowym srebrnym Audi A6. Sprowadził auto z Moskwy. Jedziemy do jego domu. Wcześniej jednak zawozi mnie do łaźni.