Ludzie"Żyjemy naszym marzeniem". Polska rodzina mieszka od kilku lat na jachcie

"Żyjemy naszym marzeniem". Polska rodzina mieszka od kilku lat na jachcie

Historia Ani i Bartka to gotowy materiał na film. Przez długie lata marzyli o życiu na wodzie, a w 2014 r. zdecydowali się zacząć działać. Lato spędzają wraz z synami żeglując na Morzu Śródziemnym, a zimę na Karaibach albo Bahamach. O tym, jak wygląda ich codzienność rozmawiamy z Bartoszem Dawidowskim.

"Żyjemy naszym marzeniem". Polska rodzina mieszka od kilku lat na jachcie
Źródło zdjęć: © sailoceans
Iwona Kołczańska

24.08.2018 | aktual.: 24.08.2018 11:21

Wirtualna Polska: Cztery lata temu postanowiliście spełnić marzenia. Sprzedaliście dom w Polsce i rozpoczęliście życie na 15-metrowej żaglówce "Poly". Jak długo dojrzewaliście do tej decyzji?

Bartosz Dawidowski: Dojrzewałem do tej decyzji przez ok. 20 lat. Miałem 19 lat, gdy pierwszy raz przeszła mi poważnie ta myśl przez głowę. W zasadzie od tego czasu czułem, że tak będzie. Później to już tylko była mniej lub bardziej kręta droga do celu. Przez większość czasu nie miałem pojęcia, co się wydarzy, ale jakoś intuicyjnie wykonałem po drodze więcej skutecznych niż nieskutecznych ruchów.

Pomysł na przekwalifikowanie się z informatyka na pilota zaowocował po latach sytuacją zawodową z kluczową ilością czasu wolnego wraz z dochodami, które jakoś ostatecznie wraz z kredytem hipotecznym zlepiły ten pomysł w całość. Ania dołączyła do tematu mniej więcej w 2010 r. z głębokim przeświadczeniem, że też nie pasuje jej standardowy model życia rodzinnego i zawodowego. Wtedy nie miała jeszcze pomysłu na to, czym go zastąpić, ale jak przedstawiłem jej mój, to bez większego namysłu się zgodziła. Czuła, że to jest coś, co może być prawdziwie jej i od tego czasu był to nasz pomysł i nasza wspólna droga.

Myślę, że tylko dzięki temu, że wspieraliśmy się nawzajem i naprawdę czuliśmy, że to jest to, udało się urzeczywistnić pomysł tak szybko. Nakład pracy - finansowy i emocjonalny - był naprawdę powalający. Gdyby nie to niezłomne przekonanie i poczucie pewności obranego przez nas kursu, w wielu naprawdę trudnych momentach mogłoby się to zakończyć powrotem do wygodnego życia w sprawdzonych i bezpiecznych ramkach systemu.

Obraz
© Petit Tabac (Shutterstock)

Skąd wzięła się wasza miłość do wody?

Mój brat zabrał mnie na małą 6-metrową żaglówkę Omegę na jeziorze koło Poznania, gdy miałem 10-11 lat. Z wrażenia, jakiego doznałem poruszając się przy pomocy wiatru, nigdy do końca nie ochłonąłem. Mając 14 lat popłynąłem na pierwszy rejs morski i tak już zostało. Potem nałóg się tylko pogłębiał (śmiech).

Ocean jest niewiarygodną szkołą życia. Uczy ogromnej wrażliwości na piękno, zwracania uwagi na detale, które niechybnie niedopatrzone zemszczą się w najbardziej niestosownym momencie. Uczy też współpracy i szacunku dla innych członków załogi, ale przede wszystkim odpowiedzialności. Takiej szeroko pojętej, gdzie naprawdę nie da się na nikogo nic zwalić, bo dookoła tylko albo aż woda. Co sobie przygotujesz, jak wymyślisz, jak się postarasz, jak porządnie naprawisz, taki będzie twój los. I jeśli będziesz miał ochotę zakląć, co się zepsuło, to po chwili zdasz sobie sprawę, że jest to najczystsza forma samokrytyki.

Czego jeszcze uczy ocean?

Ocean uczy też miłości i pokory do natury. Uczy życia w harmonii z nią. Woda oferuje cały zasięg doznań - od kojącej, spokojnej, długiej fali, tulącej do snu, po furię huraganów niszczącą wszystko na swojej drodze. Jedno i drugie oferuje bez najmniejszego wzruszenia i możliwości negocjacji. My możemy się go tylko uczyć i być czujnym, by znajdować się w takich miejscach, aby warunki nie odbiegały zbyt daleko od naszych potrzeb.

Obraz
© sailoceans

Ocean uczy systematyki. Nie da się odłożyć wielu napraw. Pozwala nam również uczyć się nas samych. Kiedy coś się zepsuje lub warunki są gorsze niż prognoza, nie możemy rozpłakać się i wcisnąć pauzę. Nie da się również zadzwonić po pomoc. Trzeba po prostu przystosować się do nowych warunków i mieć w głowie plan B.

Kilka lat temu, mniej więcej po środku Atlantyku, ponad 1000 mil od Martyniki, wysiadł nam autopilot. Opcja numer jeden: sterujemy ręcznie przez tydzień. Wcale nie taka prosta i wcale nie taka bezpieczna pod prawie 300-metrowym spinakerem (to taki gigantyczny okrągły żagiel na wiatry z tyłu). Opcja numer dwa: burza mózgów. Rozbieramy starą wiertarkę i pilnikiem dopasowujemy stare-nowe szczotki w miejsce tych, które nadzwyczaj szybko starły się w praktycznie nowym silniku od autopilota. Płyniemy znowu automatycznie.

Jak wygląda Wasz dzień?

Większość naszych dni to postój u brzegu jakiejś wyspy, najczęściej na boi lub kotwicy. Trochę więc funkcjonujemy jak normalny dom. Gotujemy, sprzątamy, naprawiamy, bawimy się z dzieciakami. Zamiast samochodu, na zakupy czy na zwiedzanie płyniemy do brzegu pontonem, najczęściej nie dłużej niż kilka minut. Potem wtapiamy się w tłum "normalnych" ludzi żyjących na lądzie. Wchodzimy też w taką samą interakcję, jak każdy inny sąsiad.

Tylko pozostałe 10 proc. spędzamy w drodze w morzu i tylko kilka proc. zupełnie odcięci od świata, gdzieś daleko w oceanie. To ostatnie dzieje się 1-3 razy w roku na kilka dni do kilku tygodni.

Obraz
© sailoceans

W jakie miejsca wracacie regularnie?

Są miejsca, które sobie upodobaliśmy. Szczególnie dużo czasu spędzamy na wyspie Saint Lucia na Karaibach. W zasadzie połowę czasu w zimie egzystujemy tam z miejscowymi. Mamy kilku naprawdę bliskich przyjaciół. Nasze rodziny spędzają razem dużo czasu. Lokalny rzeźbiarz i ogólnie niezły artysta Zaka i jego rodzina to najlepsi kompani do medytacji, do popołudniowego łapania, pieczenia i jedzenia ryb albo do wspólnego grania wieczorami. Zaka świetnie gra na gitarze, ja radzę sobie na perkusji. Jak tylko zaczynamy hałasować schodzą się lokalni rastamani i dołączają na różnych instrumentach i na wokalu. Ania dopiero zaczęła grać na gitarze i mimo że uważam, że super jej idzie, potrzebuje chyba uwierzyć w siebie zanim zacznie z nami grać i śpiewać. Póki co tańce z dzieciakami też dobrze robią. Najmłodsi mają tam też swoje przedszkole, do którego chodzą parę razy w roku po kilka tygodni, w zależności od tego, jak się nasze plany układają.

Na łódce o długości 15 metrów żyjecie w 4 osoby. Zapewne trudno o przestrzeń tylko dla siebie. Nie przeszkadza wam to? Macie na to jakiś sposób?

Nasza łódka jest nietypowa. To trimaran, który ma prawie 12 metrów szerokości. Jeśli rozplanujesz mieszkanie na prostokącie 12 na 15 metrów to wychodzi 180 metrów, plus gigantyczny basen dookoła. Często jest pod ręką plaża, kiedy trzeba wypuścić dzieciaki lub któreś z nas potrzebuje spędzić czas sam ze sobą. Ten sam efekt prywatnej przestrzeni można osiągnąć idąc po prostu na siatkę między dziobami lub na dach. Jakoś nie czuję, by 180 metrów kwadratowych, z czego około 80-100 pod dachem, zależnie czy liczymy kokpit czy nie, było zbyt małe na 4-osobową rodzinę w warunkach lądowych, a w morskich to absolutny luksus. Przy wyborze łódki byłem wysoce świadom tego, że jeśli rodzina będzie czuła, że zbyt wiele musi oddać z komfortów lądowych, to skończy się to prędzej czy później rebelią i końcem marzeń o zwiedzaniu świata.

Czy czegoś wam brakuje z lądowego życia? Czego najbardziej?

Nie chcę wypowiadać się kategorycznie za wszystkich, ale myślę, że łatwej i szybkiej dostępności przyjaciół czy rodziny. Ale to poniekąd jest w głowie, bo często okazuje się, że my się częściej widzimy z naszymi rodzinami niż niektórzy nasi znajomi, którzy mają swoich bliskich w tym samym kraju albo mieście. Póki co każde lato spędzamy w Polsce głównie z rodzicami, dziadkami. Wtedy też nadrabiamy braki społecznościowe, jak również tworzymy więcej przestrzeni dla naszej ulubionej pracy nad sobą. To dla nas czas wszelkich warsztatów, medytacji, etc.

Jakie jest najpiękniejsze miejsce, jakie wspólnie odwiedziliście?

Jest kilka takich faworytów, które kochamy z innej strony. Conception Island na Bahamach to 100 proc. natura, niczym niezakłócona, w takich kolorach białych skał, korali, białego piasku, palm i turkusu wody, że ciężko jest to sobie wyobrazić. Trochę to w realu wygląda jakby przepuszczone przez przesadny retusz w programie graficznym (śmiech).

Saint Lucia jest dla nas cudowna nie tylko z powodu cudnego towarzystwa cudnych ludzi, ale też natury. Dwie góry Pitony, które wystrzeliwują prosto z wody na wysokość prawie 800 metrów i przepiękne rafy do nurkowania pod łódką plus wspomniany już swojski klimat miasteczka Soufriere to naprawdę unikalne połączenie.

Jest też Petit Tabac. Tak maleńka wysepka w archipelagu Grenadynek na południu Karaibów, gdzie w piratach z Karaibów Johnny Depp odkopał rum, jest nie tylko powalająca pięknem swojej nienaruszonej natury, ale również szczególną jakością energii jaką emanuje. Ciekawie się tam medytuje.

Co jest obecnie waszym marzeniem?

Nasze życie. Żyjemy naszym marzeniem. Dzięki temu za niczym nie gonimy. Nie mamy jakiegoś niedoścignionego celu. Cieszymy się drogą, na której jesteśmy. Żyjemy tu i teraz. Nasze głowy nie wirują wokół jakiegoś ideału wyimaginowanego w naszej przyszłości. Jesteśmy tu, gdzie chcieliśmy. Jasne, mamy pomysł, by popłynąć za kilka lat na Pacyfik i ewentualnie na spokojnie okrążyć Ziemię, ale nie mamy żadnego ciśnienia. Cały czas rewaluujemy to, co jest nam na dany moment potrzebne i czego tak naprawdę chcemy i w tym jesteśmy. Nie ma dla nas większego znaczenia, kiedy popłyniemy na Pacyfik i kiedy zamkniemy pętlę dookoła Ziemi. To nie ma być osiągnięcie. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi tu gdzie jesteśmy życiowo i pilnujemy, by sobie tego nie zepsuć wdając się w gonitwę za jakąś ambicją.

Z komentarzy naszych czytelników wynika, że bardzo interesuje ich kwestia finansowa. Jak finansujecie swoje podróże? Pracujecie zdalnie?

Dużo o tym mówimy zarówno w mediach, jak na naszym kanale na YouTube. To pytanie regularnie się pojawia, mimo że ten temat przerobiliśmy chyba już na wszystkie możliwe sposoby w co najmniej 3 odcinkach. W kolejności ważności, czyli ilości przychodów wygląda to tak. Primo. Moja praca, czyli latanie w liniach lotniczych głównie na trasach transatlantyckich w minimalnym wymiarze i w jednej grupie dni w miesiącu tak, abym resztę, czyli większość czasu mógł spędzać z rodziną i żeglować.

Drugie primo. Rejsy na naszej łódce, kilka razy, głównie w sezonie zimowym i głównie na Karaibach. Trzecie primo. Niewielki, ale rosnący dochód z produkcji youtubowych.

Obecnie szukacie niani, a zarazem członka załogi. Chłopcy mają już 3,5 i 5 lat. Dlaczego akurat teraz?

Nie powiedziałbym "akurat", ponieważ dodatkowa załoga z niewielkimi przerwami pływa z nami od samego początku, czyli od września 2015 r. Ostatnio zrobiliśmy sobie kilkumiesięczną przerwę i bardzo dobrze nam to zrobiło. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Akurat na wiosnę byliśmy na Bahamach, gdzie w okolicach, w których żeglowaliśmy, albo nie było żywej duszy, albo wszystko było pod ręką i nie było obaw zostawić naszego domu bez opieki. Jeśli cały sezon pływalibyśmy sami, to w wielu miejscach, ze względu na drobne kradzieże, nie moglibyśmy razem schodzić na ląd i razem jako rodzina zwiedzać okolic. Każda kolejna osoba na pokładzie ułatwia też system wach gdy płyniemy. Wbrew pozorom skok z 2 do 3 dorosłych osób zwiększa możliwości odpoczynku w czasie żeglowania o 50 proc. Szczególnie jeśli chodzi o względnie normalny sen w nocy w czasie rejsu.

Najważniejsze jednak jest to, że taka osoba nie tylko dzieli z nami radość poznawania nowych miejsc i ludzi oraz samego żeglarstwa, ale również wszelkie obowiązki wynikające z normalnego jachtowego, codziennego życia. A tych nie brakuje. Na bieżąco prowadzę listę prac, która cały czas zmienia długość, ale jeszcze nigdy nie skróciła się do zera. Musiałem więc nauczyć się wyznaczać priorytety i świadomie organizować czas wolny. Inaczej pracowalibyśmy non-stop. Od niedawna zajmujemy się również wspomnianą produkcją filmową. Jeśli nie mielibyśmy nikogo, aby poszedł z dzieciakami na spacer czy coś ugotował, czy sprzątnął, nie byłoby opcji, żeby to wszystko zmieścić w 24 godzinach. Finalnie, chodziło cały czas o to, by jako rodzina móc też cieszyć się czasem razem. Jeśli pracowalibyśmy non-stop, a tak było przez pierwszy rok, kiedy wszystko się psuło, to cała idea tego życia nie miałaby sensu.

Dużo osób się zgłosiło?

W tym roku mamy znacznie mniej zgłoszeń niż w zeszłym (czyli kilkadziesiąt vs. ponad 600). Sądzę, że to dlatego, że bardzo szczegółowo określiliśmy warunki. Bardzo się z tego cieszymy, bo już na pierwszy rzut oka widać, że zgłoszenia są od osób znacznie bardziej świadomych tematu życia na łódce i poważnie zainteresowanych. A to nam chodziło, ponieważ w 2017 r. spędziliśmy mnóstwo czasu tylko i wyłącznie czytając zgłoszenia.

O tyle, o ile zgłoszenia w stylu "Hej, jestem zainteresowany(a), czy mogę dowiedzieć się więcej” (nasze ogłoszenie jest niezwykle szczegółowe łącznie z tym, że przedstawiamy się na filmie) szybko się odrzuca, to filmy czy wielostronicowe prezentacje oraz listy naprawdę napisane od serca trudno jest pozostawić chociaż bez zwykłego podziękowania. Kończyło się to na tym, że całe dnie schodziły nam na samym sortowaniu i odpisywaniu na korespondencję.

Myślę, że w tym roku "pomogła" też ilość hejtu, który pewnie niektórych potencjalnych kandydatów bez pojęcia o życiu na morzu uświadomił, jak ono jest wymagające. Mimo czasu wolnego dla siebie, tu i ówdzie jest to faktycznie trochę jak bycie przypiętym pępowiną do statku. Jeśli się kocha to, co jest na przeciwnym końcu tej pępowiny i to, co ona oferuje, to wszystko gra. Ale jeśli oczekuje się "normalnego" lądowego życia tyle, że z możliwością zwiedzania i pięknymi widokami, to pępowina szybko transformuje się w gruby i ciężki łańcuch.

Rozumiem więc ludzi, którzy nie mają świadomości realiów życiu morskiego i istnienia całej międzynarodowej społeczności ludzi, którzy gotowi są pracować przy łódkach w zimie po to, by móc na nich pływać dalej dokładając czas i pieniądze w lecie, że burzą się, że jak to tyle pracy za "nic". Jeśli tego nie kochają, to nie czują magnetyzmu sytuacji i radości jaką samo bycie na, nie mówiąc o żeglowaniu jachtem sprawia. Nie rozumiem natomiast nienawiści w tych wypowiedziach i wszelkich "mądrych" porad dla potencjalnych chętnych, co najmniej jakby ci chętni nie mieli własnego rozumu, serca, a co najważniejszej osobistej możliwości wyboru.

Jak wygląda dalsza część rekrutacji?

Teraz porozmawiamy na Skype'ie z kilkunastoma osobami, które najbliżej poczuliśmy i kilka zaprosimy na spotkanie twarzą w twarz. Potem kilka zaprosimy do spędzenia kilku dni z nami w warunkach lądowych i z tych osób kogoś zaprosimy na prawie roczną przygodę z nami.

Dlaczego tyle "czarowania" wokół tego tematu? Jak wybieramy kogoś na stanowisko w firmie, to wiemy, że ma spełniać jakąś konkretną funkcję, jego CV już na dzień dobry mówi nam, czy w temacie ta osoba ma szanse się spełnić. Na poziomie relacji międzyludzkich wiemy, że musimy dobrze się czuć z tą osobą w interakcji niewykraczającej kilka razy w tygodniu po kilka godzin. Wystarczy, że zgadzamy się w kwestiach profesjonalnych mniej więcej i potrafimy zachować się kulturalnie. Koniec kropka.

Obraz
© sailoceans

Jeśli próbujemy zgrać się z kimś nieznajomym na poziomie profesjonalnym, intelektualnym, ideologicznym i co najważniejsze emocjonalnym, tak aby po kilku dniach na ograniczonej przestrzeni stojąc twarzą w twarz z różnymi zadaniami i przeciwnościami nie tylko nie poróżnić się, ale móc ze sobą efektywnie współpracować nawet kilka miesięcy później i dobrze się w tym razem czuć, to zadanie nabiera wielowymiarowości i stopnia trudności logarytmicznie.

Jakie macie plany na przyszłość?

Takie same: żeglowanie i rozwój osobisty i duchowy. Świat jest wielki, więc będziemy dalej żyć marzeniami (śmiech). A bardziej do rzeczy: na pierwszy ogień w październiku dżungla Amazońska w Surinam, w zimie Karaiby, a na wiosnę pewnie na Śródziemne przez Bahamy i Azory. Za kilka lat chodzi nam po głowie Pacyfik, Oceania, Południowa Azja, Afryka. Ile nam to zajmie i czy wszystko to po drodze uda się nie tylko zobaczyć, ale przede wszystkim doświadczyć? Nie wiem. Ale wiem, że na pewno będziemy walczyć być trzymać się tego, co na bieżąco czujemy, że dla naszych dzieciaków i dla nas jest najlepsze i wiem na pewno, że będzie niezmiernie ciekawie. A to, co może być na końcu tej drogi, to zbyt dalekie, by się tym teraz zajmować i przegapić całe to piękno, które jest tutaj. Zajmiemy się tym, jak już tam będziemy (śmiech).

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

wywiadyludziesailoceans
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (285)