Janów Podlaski – siła i piękno
Kiedyś toczyły walki na polu bitwy, dziś wychodzą na ring i w blasku fleszy konkurują z najlepszymi. Polskie araby to marka sama w sobie, która co roku przyciąga do Janowa gości z całego świata.
02.03.2016 | aktual.: 04.03.2016 13:41
Delikatne ruchy
Oczy łagodne jak u sarny. Smukły pysk i łabędzia szyja. Zdawałoby się, że bardziej pasują do bajki Disneya niż do pola bitwy, ale na przestrzeni wieków każdej armii zależało, by mieć w swych szeregach araby. Zahartowanie na pustyni i odziedziczona w genach niezwykła wytrzymałość, w połączeniu ze spokojnym charakterem tworzą bardzo pożądaną rasę, która od VII w. zaczęła podbijać Europę. Polska stała się ich drugą ojczyzną.
Konie pustyni
W XIX w. organizowano całe wyprawy na Bliski Wschód. Rodzina Dzieduszyckich z Małopolski w 1845 r. sprowadziła do kraju dziesięć arabów, w tym klacze Mlechę, Saharę i Gazellę. Konie z tej linii trafiły na początku XX w. do Janowa Podlaskiego – choć sama stadnina powstała w 1817 r. Wtedy właśnie, 18 grudnia, po blisko półrocznym marszu spod Moskwy, dotarły tu konie ze stadnin carskich. Blisko dwie setki. Podczas pierwszej wojny światowej stado uległo zdziesiątkowaniu. Najtrudniejszy czas przyszedł, gdy wybuchła kolejna wojna. W październiku 1939 r. do stadniny wkroczyli Rosjanie. Zabrali wszystkie konie – nie dała się wyprowadzić tylko jedna klacz, Najada. W listopadzie miejsce przejęli Niemcy *i postanowili odbudować stado, m.in. odkupując zagubione araby od miejscowych. Gdy w 1944 r. zbliżał się front wschodni, zarządzono ewakuację i konie trafiły do Niemiec. Po wojnie minęło jeszcze kilkanaście lat, zanim araby powróciły do stadniny. Pierwsza aukcja, w 1970 r., zgromadziła raptem kilku klientów, ale
już w 1981 r. *pobito pierwszy rekord. Gniady ogier El Paso sprzedany został za zawrotną sumę miliona dolarów i powędrował do stajni amerykańskiego przemysłowca. – Lata 80. przyniosły boom na polskie araby w Stanach – opowiada, związana ze stadniną, Alina Sobieszak z czasopisma „Araby Magazine”. – W 1985 r. na aukcję w USA wysłano 19 klaczy, a janowska Penicylina poszła za półtora miliona dolarów – dodaje.
„Pure polish”
Przez jeden dzień w roku, gdy odbywa się tu _ Pride of Poland _ – jedna z najważniejszych aukcji koni arabskich na świecie - miejsce to tętni życiem. Z głównej hali stadniny co chwila dobiegają dźwięki energetycznej muzyki, podkręcającej atmosferę. Krajowa hodowla zasłynęła do tego stopnia, że na polskie konie mówi się „pure polish” – czyli polskie araby czystej krwi. W stadninie rok dzieli się na dwie pory: przed aukcją i po aukcji. Kiedy wreszcie nadchodzi sierpień, do Janowa zjeżdżają szejkowie z Bliskiego Wschodu, milionerzy z USA i Europy. Co roku w sektorze dla VIP-ów, przy jednym z nakrytych na biało stołów, zasiada też małżeństwo Wattsów. I choć Charliego Wattsa, perkusistę The Rolling Stones, interesują bardziej zabytkowe auta, zawsze przygląda się swej żonie Shirley, jak licytuje kolejne araby do ich hodowli. W 2014 r., obok trzech innych koni, zakupiła za 240 tysiące euro kasztanowatą Cenozę.
W polskim zaścianku
Gdy wyjeżdżam z Janowa, zauważam spokój nadbużańskich łąk. Mijam leśne zagajniki. Między drzewami widzę jezioro. Przejeżdżam przez krytą gontem bramę wjazdową. Brzozowa aleja prowadzi do starej, drewnianej plebanii z 1880 r. Lucyna i Arkadiusz Okoniowie zgromadzili w Zaborku cenne przykłady architektury Podlasia. Zaadaptowany na potrzeby gości, bielony dworek szlachecki z 1844 r. pamięta jeszcze czasy powstania styczniowego – w jego podwalinach odkryto list powstańców z prośbą o żywność. W zabytkowym wiatraku i w krytej strzechą chatce czas również zatrzymał się dawno temu.
Na wzniesieniu nieopodal stoi XIX-wieczny kościółek z Choroszczynki. Wewnątrz wisi m.in. malowidło Bazylego Albiczuka, nazywanego "podlaskim Nikiforem".
Nocuję na plebanii. Rano spaceruję po ogrodzie, mijam pokryty rzęsą staw, przy płocie czerwienią się malwy. Dochodzę nad jezioro. Przy brzegu gęsto rośnie trzcina, ale drewniane molo wyprowadza mnie nad wodę. Pejzaż jest prosty, uspokaja. Gdzieś nieopodal meandruje Bug. Śniadanie jem na oplecionej bluszczem werandzie. Przez listki prześwituje słońce. Podłoga przyjemnie skrzypi. Na stole parowańce z musem truskawkowym – wyglądają jak pyzy, choć to drożdżowe ciasto. Mam wrażenie, że wszystko smakuje mi dwa razy bardziej.
Dzień za dniem
O szóstej rano dyrektor stadniny razem z koniuszym udaje się na obchód i sprawdza, czy w nocy nie wydarzyło się nic niepokojącego. O tej porze konie są już nakarmione i wyczyszczone przez masztalerzy. Potem wypuszczane są na padok – uwielbiają ruch. Kiedy po zimie przychodzi czas pierwszego wypędu, ze stajni porodowych wybiega blisko sto matek z młodymi. – To niesamowity widok, jak pojawia się cała setka – mówi pani Alina. – Ludzie do nas co roku dzwonią i pytają, kiedy będzie pierwszy wypęd? Przyjeżdżają, ustawiają się z aparatami i czekają. Źrebaki nagle widzą już nie tylko swoich sąsiadów z boksu, ale całe stado. Stają zdezorientowane, a w tym czasie klacze obiegają dwukilometrowy padok. Potem wracają do źrebiąt, każda odnajduje swoje dziecko i zaczynają się spokojnie paść. Po południu konie wracają z pastwisk, prezes robi drugi obchód i wydaje dyspozycje na noc. Wtedy do stajni nie mogą już wchodzić zwiedzający. A wielu jest chętnych, by podziwiać nie tylko araby, ale i zabytkowy kompleks.
Zaglądam do Stajni Ogierów Czołowych. To najstarsza murowana budowla, z 1841 r., projektu Henryka Marconiego (architekta włoskiego pochodzenia, tego samego, który zaprojektował m.in. Hotel Europejski w Warszawie). Stoją w niej ogiery kryjące. – Wersja dla wycieczek z dziećmi brzmi: tatusiowie wszystkich koni – śmieje się pani Alina. Razem ze Stajnią Zegarową, która stała się wizytówką stadniny, oba budynki wyznaczyły charakterystyczny styl Janowa.
Jest też wiele innych stajni, na uboczu, nie rzucających się w oczy. W jednej z nich mieszkała do niedawna Pianissima, legendarna klacz, która już jako roczniaczka zdobyła złoto na trzech głównych pokazach rozgrywanych w Europie. Póżniej w 2008 r. powtórzyła ten wyczyn, w międzyczasie wygrywając wiele czempionatów w USA i na Bliskim Wschodzie. Kiedy zdobyła wszystkie możliwe tytuły i przestano ją wozić na pokazy, organizatorzy _ Czempionatu Świata _ wymyślili dla niej specjalną kategorię, platynową. I w grudniu 2013 r. Pianissima pojechała do Paryża. – Dała taki show! Dostała owację na stojąco i, jak na królową przystało, pokłoniła się pięknie i podziękowała za lata kariery pokazowej – w głosie pani Aliny słychać rozczulenie. Później odgrywała kolejną ważną rolę w swym życiu – była matką. Wszyscy czekali na kolejną miss świata ze słynnej polskiej linii „P”. Niestety w październiku 2015 r. Pianissima nagle zachorowała i mimo podjęcia natychmiastowego leczenia, zdechła. Czy ustąpiła miejsca młodszym
"koleżankom"? Z czasem się o tym przekonamy.
Tekst: Maria Brzezińska/wg/udm www.podroze.pl