Leon Logothetis - jako makler zarabiał fortunę. Rzucił wszystko i ruszył w świat
Wśród osób mających tyle pieniędzy, że nie wiedzą, co z nimi robić, nie brakuje osób nieszczęśliwych i wypalonych. Leon Logothetis całkiem niedawno zasilał jeszcze ich grono. Jednak zebrał w sobie odwagę, zaprowadził w swoim życiu rewolucję i wyjechał. Zaczął doceniać rzeczy, których wcześniej w ogóle nie dostrzegał.
04.07.2017 | aktual.: 02.08.2017 12:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tym, którzy widzieli film "Dobry rok", historia Leona Logothetisa może się kojarzyć z tamtą filmową opowieścią. W filmie Ridleya Scotta bohater grany przez Russela Crowe'a, który pracuje na co dzień w Londynie jako ekspert od rynków finansowych, po wielu latach powraca do Prowansji i odkrywa wszystko to, co nadaje życiu smak. Trąci banałem, niepoprawnym romantyzmem i hollywoodzką ckliwością? Takie historie zdarzają się też w prawdziwym świecie. Logothetis, podobnie jak przywołany bohater filmu, pracował jako londyński broker. On także pewnego dnia odkrył, że życie to nie tylko kariera i pieniądze. Choć tych drugich miał pod dostatkiem, nie czuł się spełniony. W pewnym momencie zauważył, że jest emocjonalnym i duchowym bankrutem.
- Nikt tego nie dostrzegał z wyjątkiem mnie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie chcę już dłużej siedzieć za biurkiem. To był punkt krytyczny. To był ten moment, w którym wszystko, co wydarzyło się przedtem, przemawiało za tym, by podjąć decyzję o odejściu - wyjaśnił Leon.
Właśnie wtedy zdecydował się rzucić wszystko i wyjechać w długą podróż po świecie. Jego podstawowym środkiem transportu stał się stary motocykl z bocznym wózkiem. Do plecaka spakował jedynie zapasowe ubranie. Jednym z najbardziej niezwykłych założeń wyprawy, w jaką ruszył Logothetis, było to, że postanowił w jej trakcie w ogóle nie korzystać z (niemałych) pieniędzy, które udało mu się zaoszczędzić. Uznał, że będzie opierał się głównie na ludzkiej życzliwości. To, czy coś zje, czy danej nocy będzie miał dach nad głową, w dużej mierze zależało od dobrego serca napotkanych po drodze ludzi. Od łaski innych zależały też postępy jego wyprawy. W ten sposób dzienne wydatki udało mu się ograniczyć do ok. 5 dol. dziennie. To niewiele jak na byłego maklera, który przez lata odnosił w pracy olbrzymie sukcesy i mógłby sobie pozwolić na zakwaterowanie w eleganckich hotelach.
Pierwsza część jego wyprawy wiodła przez Amerykę. Podróżował z Times Square w Nowym Jorku i dotarł do Los Angeles, do słynnego Hollywood Sign. W trakcie podróży doświadczył wielu wyrazów ludzkiej życzliwości, gdy np. posiłkami czy kocami dzielili się z nim bezdomni. Ale zdarzały się też momenty, gdy musiał spać pod gwiazdami. Amerykański tour opisał w książce "Amazing Adventures of a Nobody" ("Niezwykłe przygody Nikogo"), w której zachwyca się gościnnością i dobrocią napotkanych ludzi.
To wszystko tylko zaostrzyło jego apetyt i spowodowało, że mężczyzna zapragnął zrobić coś jeszcze bardziej szalonego. Po zakończeniu podróży przez Stany Zjednoczone Logothetis postanowił docisnąć pedał gazu. Stosując dalej tę samą filozofię, kontynuował swoją przygodę, jeżdżąc po całym świecie. Najpierw podróżował po Europie, a potem ruszył na podbój reszty świata. W sumie dotarł do 90 krajów. O tym, jak wyglądała jego codzienność na trasie, opowiedział w serialu dokumentalnym "The Kindness Diaries".
- Najwspanialszą rzeczą, jaka może zaskoczyć człowieka w trakcie podróży, jest poziom ludzkiej hojności, dobroć napotkanych osób - twierdzi były makler. - Podróżowanie to lekcja życia. Można przeczytać o tym w książce, można z kimś o tym porozmawiać, można obejrzeć program na ten temat. Ale dopóki sam się nie wybierzesz na spotkanie ze światem, nie odbierzesz lekcji, którą świat ma ci do zaoferowania. Najważniejszą lekcją, jaką wyniosłem z podróżowania, jest to, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Nieważne, jaki masz kolor skóry, co wyznajesz, skąd pochodzisz. Chcemy być dostrzegani, kochani, szczęśliwi i doceniani.