Miejski mors: Przekraczamy granicę
Jakie to uczucie, kiedy wchodzi się do zimnej, lodowatej wręcz wody i uśmiecha się ze szczęścia? „To moje jacuzzi rozkoszy” – mówi Justyna Szywała. W rozmowie przekonuje, dlaczego bycie morsem jest ekscytujące i co daje jej przekraczanie granic.
Właśnie debiutuję jako mors. Justyna będzie moim przewodnikiem w świecie warszawskich fanów lodowatej wody.
Jak wygląda pierwsza kąpiel morsa. Zobaczcie:
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Karolina Wierzbińska: Dlaczego niektórych ludzi cieszy robienie czegoś wbrew, wydawałoby się, naturalnym odruchom. Przecież kiedy jest zimno, chcemy się instynktownie ogrzać, kiedy jesteśmy zmęczeni, odpocząć a kiedy pada, schronić się przed deszczem. Morsy robią dokładnie na odwrót. *
*Justyna Szywała: Trzeba tylko uwierzyć, że jest to do zrobienia. Już jako 10-letnia dziewczynka, kiedy widziałam morsy w telewizji, mówiłam do mamy, że też tak bym chciała. Tłumaczyła mi, że ci ludzie na pewno ćwiczyli latami. Sąsiad miał beczkę w ogródku, taką na deszczówkę. Prosiłam mamę, bym mogła w niej ćwiczyć. Od zawsze o tym marzyłam.
Nie miałam obaw przed zimnem, bo uwierzyłam, że jeśli ktoś to zrobił, to ja też mogę. Z morsami po raz pierwszy spotkałam się w 2011 roku. Mieszkałam wtedy w Elblągu. Odezwałam się do morsów elbląskich, z czasem zaprzyjaźniłam się z nimi. Tam zanurzyłam się pierwszy raz. Oczywiście nie sama, ale pod opieką osoby, która mówiła mi co robić i czego się spodziewać. W ogóle nic nie czułam, to były takie emocje. Byłam przygotowana psychicznie, teraz wiem, że to bardzo ważne. Rozgrzałam się zgodnie z treningiem - pajacyki, biegi, i siup do wody! Woda była cieplejsza niż powietrze na minusie, nie było takiego szoku jak latem.
*Nauczono nas w dzieciństwie, że pewne rzeczy należą do lata albo do zimy. Morsowanie to łamanie tych przyzwyczajeń, robienie czegoś na przekór swoim instynktom.
*Dlatego jest to takie ekscytujące. Najgorzej mieć ograniczenia w głowie. Dzieciństwo i dorosłe życie nakładają je na nas. Morsowanie udowadnia mi, że jestem wolna, że mogę korzystać ze świata.
Ludzie nie potrafią tego zrozumieć. Kiedy mieszkałam w Anglii, w CV miałam wpisane morsowanie. Zawsze było wiele pytań, ludzie nie potrafili sobie tego wyobrazić, pytali czy pływam ze zwierzętami, moja ciotka zapytała kiedyś angielskiego partnera, jak nazwałby ludzi, którzy pływają w zimnej wodzie – „idiots!” odpowiedział. Bardzo powszechnie postrzega się to jako wariactwo. Nawet moja mama tak uważa. Niedawno wykryli u mnie pewną chorobę, uważa więc, że powinnam się teraz oszczędzać. Ja jednak uważam, że Matka Natura mi pomoże, oczywiście wraz z lekarzem. Może mi się tylko polepszyć.
W Anglii była fantastyczna zima, nie miałam gdzie morsować. Kupiłam sobie dmuchany basen i właziłam do wody po rozgrzewce na skakance. Niestety grupy morsów tam nie znalazłam. Dopiero kiedy półtora roku temu przyjechałam do Warszawy, odkryłam swoje hobby z powrotem. Na Facebooku znalazłam grupę, pojechałam na spotkanie nad jeziorkiem Czerniakowskim. Była rozgrzewka, ktoś zrobił siekierką przerębel. Po kąpieli stałam na skarpie w błogostanie. To było wręcz doznanie duchowe. Było super. Freestyle ze wszystkim, co się czuje. To takie moje jacuzzi rozkoszy.
Jakie jest warszawskie środowisko morsów? Jak liczna to grupa?
Mamy dwie grupy – jedną z Pruszkowa, drugą z jeziorka Czerniakowskiego. To liczna grupa. Integrujemy się przez Facebooka. Ktoś pisze posta wskazując dzień, godzinę i zaprasza pozostałych. Czasami jest nas więcej, czasami mniej. Jeden z morsów ma chore dziecko, morsy zrobiły piknik, żeby zebrać pieniądze dla Alicji. Zagramy też dla WOŚP.
Jak wygląda twoje przygotowanie do morsowania?
Przed pływaniem należy przede wszystkim nastawić się psychicznie. Wcale nie jest tak, jak mówiła moja mama, że trzeba milionów rozgrzewek i przygotowań. Wystarczy, że kiedyś w przeszłości miało się kilkunastosekundowy kontakt z zimną wodą. Przeciwwskazaniem jest chore serce, ponieważ przy wejściu do wody podnosi się tętno.
W piątek po 12:00 spotkamy się na Jeziorku Czerniakowskim. Pomożesz mi?
Tak. Musisz być wyspana, najedzona, ale nie z pełnym żołądkiem. Rozgrzejemy się, pobiegamy w normalnym ubraniu, w czapce, szaliku i rękawiczkach. Ważne są buty - niektórzy noszą gumowe jak na windsurfing, ja mam gumowe trampki. Do wody wejdziemy w butach, ponieważ kra lodowa może poranić stopy. Po rozgrzewce wejdziemy do wody w czapce i szaliku. Przeważnie woda sięga mi do pasa, potem kucam niżej, dla bezpieczeństwa. Ciało jest jak guma, w ogóle się go nie czuje. Wbrew pozorom to wspaniałe uczucie. Przekonasz się!
Jak długo trwa u ciebie sesja?
Organizm podpowiada, ile masz siedzieć w wodzie. Ja wychodzę, kiedy przestaje mi to sprawiać przyjemność. Raz wyszłam już po minucie, bo miałam za długą przerwę. Ostatnio pobiłam swój rekord 5 minut. Po wyjściu rozgrzewam się, wycieram i ubieram. Zawsze mam herbatę w termosie. Jeśli chciałabym wejść ponownie muszę się dobrze rozgrzać. Kiedyś tego nie zrobiłam i całe ciało mnie kłuło.
Widzisz dobre skutki morsowania? Poprawiła ci się odporność?
Kiedy morsowałam regularnie, byłam bardzo odporna. Żadnego kataru, przeziębienia. Po trzyletniej przerwie odbudowuję odporność. Tej zimy chorowałam, ale niegroźnie, wystarczyło mleko z miodem i było po wszystkim. W zasadzie nie choruję. Ciało jest jędrne. Teraz nieco przytyłam, ale to nawet pomaga. Morsy z sadełkiem mogą dłużej wytrzymać w wodzie.
Poza tym to fajne środowisko. Byłam kiedyś na międzynarodowym zlocie morsów w Mielnie. To była wspaniała, kilkudniowa impreza. Integracja, parady, przebieranki. Na plaży ustawialiśmy się według miejsc, z których przyjechaliśmy, był hymn morsów i wspólne skoki do wody. Tego nie da się opowiedzieć, trzeba przeżyć. Na zlocie morsów najstarszy miał 82 lata, było też małe dziecko. Kiedyś na zlocie ludzie rozgrzebali ognisko i biegali po ogniu. Osoba, która prowadziła grupę, kazała sobie wyobrazić, że biegamy po łące. Pomyślałam, że przecież większość z nas sprawdza gorące żelazko ręką. Jak przebiegnę szybciutko, to nie poczuję. I przebiegłam. Jest coś miłego w przekraczaniu granic.