Mieszkańcy Hongkongu protestują. Zostało im niewiele czasu przed wielką rewolucją
Niemal 2 miliony protestujących z parasolkami w ręku szczelnie wypełniło ulice Hongkongu. To zdjęcie obiega świat i rodzi wiele pytań, bo to nie jeden incydent, a trwające od ponad 11 tygodni demonstracje. O co walczą mieszkańcy? Rozmawiamy z Polakiem, Błażejem Babikiem, który w Hongkongu mieszka od 10 lat.
Urszula Abucewicz, WP: Parasolki w ręku, ale też zakrwawiona opaska na prawym oku, którą demonstranci zakładają sobie na twarze. Coraz więcej symboli rodzi się podczas tych kilkutygodniowych protestów. O co walczą demonstranci?
Błażej Babik, przewodnik po Hongkongu: Ta zakrwawiona opaska na prawym oku upamiętnia wydarzenie z 11 sierpnia. Jedna z sanitariuszek w wyniku starcia z policją doznała poważnego urazu oka. Od tamtego zdarzenia Hongkończycy skandują hasło, które można przetłumaczyć: "czarna, skorumpowana policjo, oddaj oko".
A o co walczą? O przyszłość.
Rząd chce wprowadzić nowe prawo ekstradycyjne. Stąd te protesty?
Rząd planował wprowadzić prawo ekstradycji, które już czekało na akceptację parlamentarzystów, jednak na skutek protestów zostało zawieszone.
Zobacz też: Stan dezorientacji. "Nikt nie wie, co się stanie"
W tej chwili jest tak, że jeżeli ktoś popełni przestępstwo na terenie Chin, a mieszka w Hongkongu, to nie można go wydać władzom chińskim. Ostatnio głośno było o przypadku biznesmena z Hongkongu Josepha Lau, który za przekupstwo urzędnika w Makau został skazany na 5 lat, a ponieważ jest Hongkończykiem, wrócił bezpiecznie do miasta. Ogólnie prawo ekstradycji nie funkcjonuje pomiędzy Chinami, Makau, Hongkongiem i Tajwanem.
Szacuje się, że biznesmenów, którzy popełnili przestępstwa gospodarcze na terenie Chin kontynentalnych, a żyje obecnie w Hongkongu, jest ponad 300. Co ciekawe, prawo miało działać wstecz. I z informacji prasowych wynika, że to skorumpowani chińscy biznesmeni byli głównym celem.
Wydaje się, że ta ustawa ma same zalety, więc w czym jest problem?
Prawo ekstradycji mogłoby uderzyć w obrońców praw człowieka, hongkońskich biznesmenów, polityków opozycji, a nawet zwykłych turystów, którzy mniej lub bardziej świadomie popełnili wykroczenie lub przestępstwo na terenie Chin kontynentalnych.
Oczywiście niezadowolenie w społeczeństwie jest od lat i to była tylko iskra do rozpoczęcia masowych protestów.
Protestujący żądają również spełnienia pięciu postulatów.
Tak, żądają całkowitego wycofania tej ustawy. Oczekują również niezależnego śledztwa w sprawie nadużycia siły przez policję, uwolnienia wszystkich osób zatrzymanych w związku z demonstracjami, wycofania wobec nich oskarżenia o udział w zamieszkach, bo jest to zagrożone karą do 10 lat oraz demokratycznych wyborów władz regionu. Protestujący żadają także demokracji.
Demokracji obiecanej przez rząd Chin i wpisanej w hongkońską ustawę zasadniczą, lecz nie demokracji fałszywej, czy też kontrolowanej. W 2014 r. chiński parlament przyjął, że wybór szefa rządu Hongkongu będzie mógł się odbywać w wolnych wyborach. Przy czym postawiono warunek, że kandydaci zgłoszeni do wyborów powinni być wcześniej zaakceptowani przez rząd w Pekinie. Nie mógł więc w wyborach stanąć ktoś kogo np. mieszkańcy Hongkongu lubią i akceptują, tylko wyłącznie ktoś, komu ufa partia. Tę wersję demokracji mieszkańcy odrzucili i rozpoczęli kilkumiesięczą blokadę miasta, rozpoczynając w ten sposób ruch parasoli.
Jednym z postulatów obecnych manifestantów jest również dymisja obecnej szefowej rządu Carrie Lam, która jest zwolenniczką bliższej integracji Hongkongu i Chin. Podobno chciała wielokrotnie zrezygnować z urzędu, ale przekaz z Chin był jasny: "napraw co zepsułaś, a wtedy możesz odejść".
Demonstranci mówią, że chcą odzyskać Hongkong i że to rewolucja naszych czasów.
To hasło (ang. Liberate Hong Kong; revolution of our times) wymyślił Edward Leung przedstawiciel młodego pokolenia polityków, który odbywa obecnie karę 6 lat więzienia za udział w starciach młodzieży z policją w dzielnicy Mongkok w 2016 r. I może nie do końca chodzi w tym proteście o odzyskanie miasta, raczej o to, że ci młodzi ludzi są w pułapce.
Przyszłość należy do nich i oni będą ją tworzyć, a tymczasem zbliża się 2047 r.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Dlaczego ta data jest taka ważna?
To rok całkowitego przejęcia Hongkongu przez Chiny. Miasto, w którym żyję, na mocy porozumienia z 1984 r. powróciło do Państwa Środka 1 lipca 1997 r. z zachowaniem dużej autonomii przez okres 50 lat. Powróciło, bo wcześniej było kolonią brytyjską. Zobowiązano się pozostawić władzom Hongkongu do 2047 r. autonomię we wszystkich sprawach. Jest więc jedno państwo, w którym obowiązują dwa zupełnie różne systemy. Mamy własny rząd, policję, system monetarny, kulturę i język. Są oczywiście granice.
Co prawda ówczesny prezydent Chin Deng Xiaoping zapewniał o możliwości przedłużenia niezależności Hongkongu o kolejne 50 lat, ale wydarzenia na Placu Niebiańskiego Spokoju zmieniły całkowicie politykę przywódców Chin.
Do 2047 r. jeszcze 28 lat. Wydaje się, że jest jeszcze sporo czasu.
Tylko pozornie. Jeżeli młodzi ludzie nie wyjdą na ulice dzisiaj, jutro, za rok, to po przejęciu Hongkongu przez Chiny w 2047 r. już takiej możliwości mogą nie mieć. Albo dzisiaj, albo nigdy.
Mieszkańcy Hongkongu cieszą się ogromnymi swobodami obywatelskimi. Mamy ograniczoną demokrację, ale jesteśmy wolni, mamy wolność słowa. Poza tym Hongkończycy mają inny styl życia, to często "Chińczycy tylko z twarzy". Ich dusza należy do świata Zachodu.
Pełna integracja jest tutaj bez wątpienia trudna, jeśli wręcz niemożliwa. A nikt przecież nie chce żyć w nawet najbogatszym państwie, ale zarządzanym autorytarnie.
Rzeczywiście, kiedy widzę przekazy i zdjęcia z demonstracji widzę głównie młodych ludzi.
W porównaniu z Polską to zupełnie inny świat. Młodzież W Hongkongu jest bardzo zaangażowana w politykę.
Inna sprawa, że my w Hongkongu wciąż walczymy o demokrację, a w kraju nad Wisłą ona już jest (choć niektórzy mogą się tutaj spierać) i pewnie dlatego jej się nie szanuje. Polska miała też swoje przebudzenie w latach 80. W Hongkongu dopiero ono nastąpiło kilka, może kilkanaście lat temu.
Policja aresztowała ok. 700 osób. Ale demonstracji są nieustraszeni. Na murach pojawiają się napisy: "7 tys. dolarów hongkońskich za mieszkanie, które jest jak cela, a wy naprawdę myślicie, że boimy się więzienia?"
Wynajem mieszkania należy do najdroższych na świecie. Ponad połowa miasta, najbiedniejsza grupa, żyje w mieszkaniach komunalnych, na które czeka się nawet 10 lat. W przypadku osób pracujących sytuacja wygląda znacznie gorzej. Zarabiają po prostu za dużo, aby je otrzymać, muszą więc wynajmować. A za wynajem 30-metrowej kawalerki – daleko od centrum – trzeba zapłacić nieraz ok. 8-10 tys. zł miesięcznie. Większość więc pensji, a nawet dwóch, idzie na mieszkanie.
I tu pojawia się kuriozum. Deweloperzy jak Li Ka Shing czy Gordon Wu, którzy wzywają do pokoju, są źródłem problemu. Młodzi ludzie mówią: "wy zarabiacie miliardy, rząd zarabia miliardy, a my na tym tracimy, musimy ciężko pracować, żeby się utrzymać". Ostatnio jeszcze przed protestami rząd sobie zażyczył za niewielki kawałeczek ziemi blisko słynnego Wzgórza Wiktorii 18 mld zł. To już ogromna przesada.
Desperacja jest ogromna, brak mieszkań, brak realnych perspektyw. Młodzi ludzie są w potrzasku.
W Shenzen przy granicy z Hongkongiem stoi sporo wojska. Czy dojdzie do interwencji?
To tylko element polityczny służący nastraszeniu mieszkańców. W Hongkongu stacjonuje od 1997 r. 6 tys. żołnierzy chińskiej armii, z pewnością dobrze wyszkolonych i tych kilkadziesiąt samochodów przy granicy nie robi żadnej różnicy.
Słyszałem wielokrotnie zapewnienia niektórych protestujących, że w walce o wolność i demokrację w Hongkongu gotowi są zginąć. Ale myślę, że do interwencji nie dojdzie. Chiny mogłyby zbyt dużo stracić. Przeprowadzono wiele analiz ostatnio na ten temat. Nie, do interwencji nie dojdzie. Nie teraz.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jak długo będą trwały te protesty?
Są różne prognozy. Jedni mówią, że do września, gdy młodzież powróci do szkół. I tego chyba oczekuje zarówno rząd Chin, jak i Hongkongu. Coraz częściej mówi się o strajku studentów i licealistów. Na ile jest to realne, trudno powiedzieć, myślę, że w sposób naturalny z powodu zmęczenia w ciągu miesiąca, dwóch te protesty się skończą. Tak jak to było w 2014 r.
Niestety z racji zbliżającego się 2047 r., jestem przekonany, że w najbliższych latach będzie jeszcze więcej protestów. A ponieważ pokojowe demonstracje nie przynoszą określonych rezultatów, mogą przybrać one bardziej agresywną formę.
Hongkończycy protestują od lat. W pierwszym proteście w 2003 r. przeciwko wprowadzeniu ustawy antywywrotowej uczestniczyło 500 tys. mieszkańców. W lipcu tego roku już blisko 2 miliony. To pokazuje skalę niezadowolenia społeczeństwa. Nie ma kraju na świecie, w którym nawet jedna czwarta społeczeństwa miasta lub państwa wychodzi na ulice. To swoisty ewenement.
Czy w Hongkongu jest niebezpiecznie?
Nie, protesty są oddalone często o wiele kilometrów od centrum miasta. Wszystko funkcjonuje normalnie. Można nieraz odnieść wrażenie, że nic się nie dzieje, że nie ma żadnych demonstracji. Choć przyznaję, ostatnie zablokowanie lotniska na 2 dni (za co protestujący przeprosili) czy starcie z policją w turystycznej dzielnicy Kowloon – Tsim Sha Tsui, mogło wielu zirytować.
W ostatnich dwóch miesiącach protestów, natknąłem się z turystami może dwa razy na protestujących. W przekazach medialnych jednak dominuje strach. I tego nie rozumiem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl