Mówią o nim "inne Włochy". Spokój, cisza i zapierające dech widoki
Marzysz o tym, by poranną kawę wypić na balkonie z widokiem na ośnieżone szczyty, ale w otoczeniu winnic, przy akompaniamencie gdakania kur? To marzenie spełnisz w południowym Tyrolu. Tylko wytęż wzrok i szukaj Czerwonego Koguta.
Upragnione dolce vita i ten słynny Ordung w jednym? To możliwe tylko tutaj. Południowy Tyrol to miejsce, które potrafi zaskoczyć. Z jednej strony znajdziesz tu alpejskie krajobrazy jak z Austrii czy Bawarii, z drugiej — włoskie wino i słońce. Drewniane domy z ukwieconymi balkonami, przydomowe kapliczki, kręte drogi między winnicami i pastwiskami. I choć formalnie to Włochy, serce tego regionu bije w trochę innym rytmie.
Jak włoski jest Południowy Tyrol?
Południowy Tyrol jest administracyjnie częścią Włoch od 1919 r., czyli zaledwie od ponad stu lat. Region należący wcześniej do Austrii przyłączono po pierwszej wojnie światowej i planowana była pełna italianizacja: przesiedlanie mieszkańców z biedniejszego południa, wprowadzenie urzędowego języka włoskiego.
Po 1945 r. teren ten zyskał większą niezależność. Drugim językiem urzędowym jest tu niemiecki, w tym języku napisane są też nazwy miejscowości na tabliczkach, dokumenty, karty w restauracjach. Aż 90 proc. podatków pobieranych na terenie Południowego Tyrolu (czy jak nazywają swoją małą ojczyznę miejscowi Südtirol) pozostaje w regionie, który tym samym stał się najbogatszy w całych Włoszech.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miasteczko jak z bajki. Przyciąga tłumy turystów
Autonomia dała regionowi nie tylko niezależność finansową, ale i coś ważniejszego: przestrzeń, by dbać o własne tempo życia, o lokalne tradycje. Tu działa organizacja Roter Hahn, czyli Czerwony Kogut.
Kwiatki zamiast gwiazdek
Marka Czerwonego Koguta została powołana do życia w 1998 r. przez Związek Rolników Południowego Tyrolu, by zrzeszać drobne gospodarstwa agroturystyczne, lokalnych producentów i wiejskie karczmy. Główny cel: zapewnić drugi dochód dla miejscowych rolników. Zbyt małe gospodarstwa upadałyby jedno po drugim, nie mając szans z przemysłową produkcją. Tymczasem gdy nacisk zaczęto kłaść na autentyczność, gościnność, lokalność i jakość, farmerzy mogli otworzyć drzwi swoich domów, a nawet stajni i obór, by zacząć gościć przybyszy, którym bliskie jest podróżowanie w duchu slow. Tak Południowy Tyrol przyciągnął tych, którzy szukają czegoś innego niż hotelowy all inclusive.
Przy wejściu do każdego gospodarstwa, które gości turystów, znajdziecie symbol z ptakiem czerwonego koloru i od dwóch do pięciu gwiazdek. To skala przedstawiająca, na jakie "luksusy" możemy liczyć w danym miejscu. Kiedy przyjeżdżamy do St. Quirinus, rodzinnej farmy i winiarni prowadzonej od kilku pokoleń, jest środek nocy. Podnosimy walizki, by nie hałasować ich kółkami — nie chcemy odbierać innym jednego z największych tutejszych luksusów: ciszy.
Roter Hahn zrzesza ponad 1500 gospodarstw w Południowym Tyrolu. By dołączyć do tej marki, trzeba spełnić szereg warunków: mała skala (tylko pięć apartamentów lub osiem pokoi gościnnych), osobista gościnność - żadnych skrytek na klucze. Nasza gospodyni witała nas mimo późnej pory, pytała o godzinę śniadania, dała bilety na okoliczne atrakcje.
Kolejnym kryterium jest profil miejsca: priorytetem wciąż musi być rolnictwo, agroturystyka ma być jedynie dodatkiem. W miejscach z Czerwonym Kogutem musi być przynajmniej jeden produkt wyrabiany na tym miejscu, dostępny przez cały rok. Chodzi np. o miód, ser, a w St. Quirinus było to ekologiczne wino, produkowane tu od kilkunastu lat, zdobywające nagrody na konkursach.
W gospodarstwach spod znaku Czerwonego Koguta nie chodzi tylko o to, żeby przespać noc wśród winnic czy na zboczu alpejskiej doliny. Tu można zejść boso na spacer po ścieżkach z szyszek, trawy i kamieni, wygrzać się w saunie z widokiem na góry albo spróbować masażu z wykorzystaniem owczej wełny.
Gospodarze zapraszają, by zajrzeć do pasieki, pomóc przy karmieniu zwierząt, a wieczorem usiąść do stołu i spróbować tego, co sami wyhodowali i przetworzyli: win, soków, serów, domowych dżemów. W niektórych miejscach można wziąć udział w warsztatach przędzenia, w innych — rozłożyć matę do jogi pod starym drzewem. Wszystko w rytmie, którego nie wyznacza zegarek, tylko pory roku i prace w gospodarstwie.
- Coraz więcej osób szuka ciszy, spokoju, kontaktu z naturą. Tu mają tylko lokalne, ekologiczne produkty, kilometry tras rowerowych i pieszych, czyste powietrze, dobre jedzenie - opowiada nam gospodarz St. Quirinus.
Jest już trzecim pokoleniem, które w tym miejscu uprawia winorośl. Pokazuje nam nowy dom dla gości, oprowadza po uprawie wina, aż w końcu schodzimy pod ziemię. Okazuje się, że kryje się tam wielka piwnica z beczkami wina. Ta mała "wycieczka" zwieńczona jest degustacją kilku roczników nagradzanego trunku.
Młody mężczyzna, który od rana ubrany w gumiaki jeździ ciągnikiem i dogląda upraw, jutro rano bierze ślub nad pobliskim turkusowym jeziorem Kalterer See, które widzimy z naszego balkonu. Nie zakłóca to naszego pobytu na rodzinnej farmie, dostajemy sycące śniadanie i butelkę wina, by świętować ważny dla gospodarzy dzień.
Dla tych, którzy wolą góry od morza
Kto tu przyjeżdża najczęściej? Oczywiście Niemcy i Austriacy. Dużo jest także Włochów, którzy palmy i Adriatyk mają na co dzień. Tu szukają oddechu i rześkiego powietrza i autentycznych doświadczeń. Co z Polakami? My jesteśmy pierwszymi podróżnikami z naszego kraju w długiej historii St. Quirinus. W reszcie gospodarstw naszych rodaków też jest jak na lekarstwo. W końcu Polacy, mimo że zakochani po uszy w słonecznej Italii, wybierają tanie loty i city breaki. Tymczasem Południowy Tyrol to brak pośpiechu, relaks, bycie z naturą bez pogoni od atrakcji do atrakcji.
Jak tu się dostać?
Najszybszy sposób to lot do Bergamo. To urocze miasto w Lombardii samo w sobie zasługuje na choćby jeden dzień zwiedzania. W Bergamo możemy wypożyczyć auto i dotrzeć do jednego z ponad 1500 gospodarstw w ciągu ok. trzech godzin. Początkowo droga prowadzi przez płatne autostrady, potem zmienia się na bardziej kręte ścieżki. Tylko uwaga po drodze: widoki będą zapierać dech w piersiach.
Rosnąca popularność gospodarstw spod znaku Czerwonego Koguta to też znak zmian, które zachodzą w stylu życia, podróżowania. Odpowiedzią na masową turystykę, jednakowe hotelowce z uniwersalną kuchnią, mogą być rodzinne farmy z domowymi wypiekami i sokami. Jeśli nie szukacie fajerwerków, zjeżdżalni wodnych i resortów, a cichych poranków przerywanych dzwonkami owiec, to Południowy Tyrol jest dla was.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Niezależna opinia redakcji. Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu na zaproszenie Roter Hahn.