Mówią o sobie: "seryjni emigranci". Bo jeden kraj to za mało
Podróże kształcą - tak nas uczyli w szkole. Trudno nie zgodzić się z tym, że poznawanie świata poszerza horyzonty, uczy tolerancji i wrażliwości na odmienne kultury. W przeszłości arystokratyczne europejskie rodziny wysyłały swoje dzieci (głównie synów) na zagraniczne uniwersytety lub w podróż przez kilka krajów, by młodzi opanowali języki obce, nawiązali ciekawe znajomości i nabrali ogólnej ogłady. Z tych samych powodów współcześni studenci wyjeżdżają na stypendia, dyplomaci na placówki, a pracownicy korporacji na kontrakty w innych krajach.
Ale czy jest granica, za którą kolejne podróże i przeprowadzki przestają wzbogacać, a zaczynają uzależniać? A każde uzależnienie ma przecież swoje konsekwencje.
Dziecko dyplomacji
Marcie rodzice rzucili świat do stóp. Dosłownie, bo jako córka dyplomaty zwiedziła ten świat wzdłuż i wszerz. Jej ojciec co kilka lat zmieniał prestiżowe zagraniczne placówki, a za nim podążały żona i córka, jedynaczka. Dzięki mieszkaniu w kilku różnych krajach Marta opanowała biegle trzy języki obce, uczyła się w prywatnych szkołach w międzynarodowym gronie, do tego dochodziły wakacje w najbardziej egzotycznych zakątkach na ziemi i obozy językowe na różnych kontynentach.
Studia też miała światowe, bo rodzice podkreślali, że nie ma lepszej inwestycji w przyszłość. Dostała się na stosunki międzynarodowe w Paryżu, a dzięki sieci umów z różnymi uniwersytetami uczelnia pozwalała jej spędzić każdy semestr w innym kraju.
Marta wybrała Belgię, Włochy i Hiszpanię. W tej ostatniej poznała przyszłego narzeczonego, Kanadyjczyka, za którym wyjechała do Toronto. Tam spróbowali ułożyć sobie życie.
Od trzech lat mieszkają w Kanadzie. Marta mimo imponującego wykształcenia na razie nie pracuje. Ma za sobą kilka zawodowych epizodów, które trwały od miesiąca do pół roku.
Czytaj też: Urodziła w samolocie. Leciało z nią ok. 300 osób
- Moja pierwsza szefowa w butiku odzieżowym była despotką, z kolei w korporacji trwał wyścig szczurów i szybko się wypaliłam - tłumaczy. - A o ostatniej pracy w urzędzie można by nakręcić serial, tyle było tam plotek i skandalików. To nie dla mnie.
Marta szuka pracy, ale nie zamierza brać pierwszej lepszej. - Zależy mi na czymś, co ma sens i co mnie interesuje - mówi. Nie określa jednak, co dokładnie by ją ustatysfakcjonowało. Daje sobie czas. Tym bardziej, że jej mąż jako informatyk może pracować z różnych miejsc na świecie. Więc kto wie, może Kanada nie będzie ich stałym adresem?
Dom jest tam gdzie my
Agnieszka i Tomasz szykują się właśnie do szóstej przeprowadzki. Pomiędzy kartonami bawi się trójka ich dzieci i pies. Nie mają własnego mieszkania, ale można powiedzieć, że ich domem jest cały świat. Mówią o sobie "seryjni emigranci".
Zaczęło się niewinnie, od pracy w Irlandii tuż po studiach. Jak wielu rodaków planowali zarobić na dom i wrócić. Ale emigracja weszła im w krew. Po kilku latach Tomasz dostał propozycję pracy w Hiszpanii. Agnieszka była wtedy w pierwszej ciąży. Uznali, że słoneczny klimat będzie dobry dla maleństwa. Później przyszedł kontrakt w Singapurze, a potem w Australii. W każdym z tych krajów przychodziło na świat kolejne dziecko. Teraz chcą zamieszkać w Emiratach.
Agnieszka zrezygnowała z pracy, z trójką maluchów było to niewykonalne. - Dzieciństwo naszych dzieci na pewno jest niestandardowe - mówi. - Wychowują się w różnych krajach, z dala od babć, dziadków i reszty rodziny. Za to znają kilka języków i nie dziwi ich, że koledzy mają różne kolory skóry i różne wyznania. Najtrudniejszy jest moment przeprowadzki. Adaptacja w nowych szkołach, pogodzenie się z utratą dotychczasowych przyjaźni i nawiązanie nowych. Są bardzo dzielne, ale czasem martwię się, czy nie odbije się to na nich w przyszłości. Mam wrażenie, że wolą się nie przywiązywać ani do miejsc, ani do ludzi.
Cyfrowy nomada
Na trzecim roku studiów informatycznych Bartek wyjechał na Erasmusa do Berlina i przepadł. Po pełnym wrażeń semestrze spędzonym w międzynarodowym gronie nie miał ochoty wracać na swój nudny wydział ani szukać pracy za korporacyjnym biurkiem w Warszawie. Studia skończył przebywając na kolejnych stypendiach w Anglii i w Finlandii. Później zafundował sobie gap year (z ang. rok przerwy). Przez rok włóczył się po krajach Azji Południowo- Wschodniej. Wystarczyły mu laptop i wi-fi.
Dzięki zleceniom z łatwością mógł pokryć koszty niedrogich hotelików w Wietnamie czy Malezji, podobnie jak wyżywienia w ulicznych barach. Żył pełnią życia. Poznawał backpackerów z całego świata, imprezował, romansował, medytował. Taka codzienność stała się jego sposobem na życie. Ani się obejrzał, jak stuknęła mu czterdziestka.
W tym czasie jego znajomi brali śluby, zaciągali kredyty, wychowywali dzieci. Dorobek Bartka to sprzęt trekkingowy i sportowy, który przechowuje w garażach polskich znajomych. Czy żałuje?
- Nie narzekam, choć wiele osób daje mi odczuć, że na pewne rzeczy jest dla mnie za późno. Na dobre stanowisko i awanse, na dom i rodzinę z prawdziwego zdarzenia. A przecież jestem jeszcze młody. Poza tym na hipotekę zawsze jest czas. A tego, co przeżyłem, nikt mi nie zabierze - mówi.
Imiona bohaterów tego tekstu zostały zmienione na ich prośbę.