Najbardziej wymarła kraina w Polsce
Bieszczady to kraina, gdzie zdarzyła się apokalipsa. Niegdyś jeden z gęściej zaludnionych regionów kraju, dziś odludzie. Dziesiątki wsi dosłownie zniknęły z powierzchni ziemi, a na ich miejscu rośnie dziś las. Jak do tego doszło?
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
Obecnie Bieszczady i Beskidy to lesiste krainy z niewielką gęstością zaludnienia - niemal dokładne przeciwieństwo stanu sprzed wojny, kiedy wsie ciągnęły się kilometrami, a miejsce lasów zajmowały pola uprawne. W dwa lata po II wojnie przeprowadzono tu akcję "Wisła", podczas której ludność ukraińska została wysiedlona. Ówczesna decyzja władzy spowodowała całkowite wyludnienie części obszarów Roztocza, Pogórza Przemyskiego, Bieszczadów i Beskidu Niskiego.Dziś idąc przez las, czy to na grzyby, jagody, czy po prostu spacer, nagle natknąć się można na stary krzyż albo wpaść do dziury. Pół biedy, jeśli to dawna piwnica, gorzej, jeśli studnia. Zbierając grzyby, można jednocześnie wyciągnąć z ziemi widelec albo inny przedmiot codziennego użytku. Takie historie dziś przytacza niemal każdy mieszkaniec Bieszczad i Beskidu Niskiego.
Jakub Rybicki/ pw/if
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
- Kochaniutki, jak to pięknie było... chata przy chacie, ludzi pełno, a wszyscy w zgodzie żyli... Łemkowie, Bojkowie, Polacy, Żydzi, Cyganie... - rozmarza się Anna Czurma z Komańczy, Łemkynia pamiętająca dawne czasy. Jej rodzina miała szczęście - ojciec pracował na kolei i był zbyt cenny dla młodej Ludowej Polski, by przesiedlać go gdzie indziej. Takich jak ona znajdziemy w wielu wsiach, jednak wszędzie stanowią nieliczną mniejszość. Ludzi dużo, a jedzenia mało. Gleby niezbyt urodzajne, może to prawda, że lepiej nadają się pod las? Panowała tu straszliwa bieda, taka, że aż 10 proc. młodych, zdesperowanych mężczyzn decydowało się na emigrację do Ameryki. Przed wojną dotarcie do "ziemi obiecanej" i odnalezienie się w nowych realiach było ogromnym wyzwaniem. W sam raz dla twardych ludzi gór, szybko stających się trzonem polskiej (lub ukraińskiej) emigracji w Stanach.
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
Emigranci wygrali los na loterii - uniknęli losu, jaki spotkał ich ziomków w ojczyźnie. - Przychodzili rano, dawali dwie godziny na spakowanie się, a potem kazali się wynosić - opowiada Wojtek, mieszkaniec Woli Michowej, potomek Łemków, którym udało się pozostać na ojcowiźnie. Wola Michowa była przed wojną sympatycznym miasteczkiem, z prawie tysiącem mieszkańców. Dziś to malutka wioska, z brukowanym rynkiem, przykrytym warstwą ziemi i udającym łąkę. Mieszka tam około dziewięćdziesięciu osób.
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
Różne były losy opustoszałych wsi. Mogły zostać na nowo zaludnione, zalesione albo po prostu zapomniane i pozostawione same sobie. Sioła spalone przez Polaków lub Ukraińców znikały z map najszybciej. Te, które miały więcej szczęścia, zostawały zajmowane przez osadników z innych części Polski. Były to w pierwszej kolejności wsie leżące blisko ubitych dróg, kolei czy ważne z innych strategicznych przyczyn. Te leżące bardziej na uboczu były zostawiane same sobie. Wkrótce co bardziej przedsiębiorczy chłopi rozbierali nienaruszone zabudowania, a nieraz przenosili nawet całe chałupy, stawiając je w swoich rodzimych wsiach. Najczęściej oszczędzano przy tym jednak budynki sakralne.
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
Jeśli cerkiew była nowa, to często rozbierano ją, a następnie wykorzystywano deski do budowy innych, bardziej użytecznych dla nowej władzy budynków, np. siedzib milicji. Jeśli świątynia była stara, to nie mogło być z niej żadnego pożytku i pozwalano rozlecieć się jej ze starości. W nienaruszonym stanie mogły przetrwać tam, gdzie zostało wystarczająco dużo rodzin grekokatolickich lub zmienione na świątynie prawosławne. Murowane domy boże można było bez problemu zaadaptować do innych celów. Najczęściej służyły jako magazyny PGR, jak cerkiew w Króliku Wołoskim, a czasem nawet jako... szalety publiczne - świątynia w Mrzygłodzie.
Najmniej zaludniona kraina w Polsce
Historia lubi płatać figle, nieraz bardzo okrutne. Przez długie lata Łemkowie nie mogli powrócić na ojczystą ziemię, a gdy wreszcie stało się to możliwe, często okazywało się, że w miejscu ich domostw rosną kilkudziesięcioletnie drzewa. Zamiast bydła, w okolicy biegają sarny i dziki. Ludzką mowę zastąpił śpiew ptaków. I tylko wystające znad ziemi ruiny świadczą, że kiedyś był tu zupełnie inny świat.
Jakub Rybicki/pw/if