Niezwykłe, co przeżyłam w górach. Miałam wrażenie, że histeryczne bicie mojego serca spowoduje lawinę
Choć na nartach nie jeżdżę, to zawsze marzył mi się wyjazd w wysokie góry zimą. Chciałam zrozumieć, co tak naprawdę przyciąga tysiące turystów w te surowe warunki. Podczas mojej wizyty w Alpach spróbowałam kilku zimowych sportów, ale jedno doświadczenie szczególnie skradło moje serce.
22.03.2023 | aktual.: 23.03.2023 10:31
Za cel obrałam region narciarski Alpe Cimbra, położony w północnych Włoszech w Trydencie - Górnej Adydze, pomiędzy miejscowościami Folgaria, Fiorentini i Lavarone. Dla narciarzy i amatorów snowboardu to raj. Ponad 100 km podzielonych na 84 trasy zjazdowe o różnych poziomach trudności, 42 wyciągi, rozpiętość wysokości od 600 do 1800 m n.p.m. i dwa pasma gór – z jednej strony Alpy, a z drugiej Dolomity.
Pierwszy raz na nartach i nie tylko
Z podziwem i strachem patrzę na śmiałków, którzy czarnymi trasami (mi wydawały się one po prostu pionowe), suną w dół z obłędną prędkością. Jakimś cudem na moich oczach nie wydarzył się tam żaden śmiertelny wypadek. Swoje poczynania narciarskie rozpoczynam i kończę na tzw. oślej łączce. Już samo dojście od wypożyczalni sprzętu do "szkółki" w dramatycznie niewygodnych i wymuszających pokraczne pozy butach narciarskich, kosztuje mnie sporo wysiłku. Każdy, kto pamięta, jak pierwszy raz założył je na nogi – wie o czym mówię!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale region chwali się, że to miejsce nie tylko dla narciarzy. Nie zniechęcam się więc porażką narciarską i próbuję kolejnych atrakcji. Na początek narty biegowe. Świetne, ale poruszanie się na nich wcale nie jest takie proste, jak by się mogło wydawać. Zwłaszcza, gdy teren nigdzie nie jest całkiem płaski.
Trekking w śniegu to również duże przeżycie. Ruszamy 10-osobową grupą na wschód słońca. Każdy dostaje do nałożenia na buty rakiety śnieżne lub raki oraz kijki, które służą głównie do tego, żeby sprawdzać, jak głęboki jest śnieg oraz podpierać się, kiedy staramy się wydostać z dziury.
Chociaż idziemy za przewodnikiem gęsiego, niejeden raz zdarza się, że komuś z nas noga zapada się po uda i wykaraskanie się z nieubitego, świeżego puchu nie jest wcale proste. Przewodnik ostrzega nas, żeby nie wyszarpywać w takiej sytuacji nogi zbyt gwałtownie, ponieważ łatwo wówczas o uraz kolana lub kostki.
Zlana potem, z purpurowymi policzkami docieram w końcu do miejsca, z którego doskonale widać wychodzące zza gór słońce. Widok warty każdego wysiłku. Skrzący się w pierwszych słonecznych promieniach nietknięty przez nikogo śnieg, gra kolorów na górskich zboczach i cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków, czujących już pewnie nadchodzącą wiosnę… Takie wspomnienie pozostanie w każdym z nas na długie lata.
Atrakcje dla "nienarciarzy"
Po zejściu do miasteczka czeka nas kolejna atrakcja dla "nienarciarzy". Fatbikes – rowery na grubych oponach. Nasz instruktor – wyjątkowo krzepki, około 60-letni Włoch, nie bawi się w specjalne wyjaśnienia, jak to działa. Rower to rower. Sprawdza tylko, czy każdy z nas ma dobrze zapięty kask na głowie i rusza, wołając: "jedźcie za mną".
A że początek trasy wiedzie od razu stromo w dół, a potem ostro w górę, bardzo szybko zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to "misja samobójcza".
Jadę jako szósta z kolei i zanim dojeżdżam do miejsca, gdzie zaczyna się podjazd, cztery rowery już leżą w śniegu, a moi towarzysze podróży leżą pod nimi. Wydostanie się spod fatbike’a nie jest wcale proste, ponieważ są to rowery ze wspomaganiem elektrycznym i każda taka maszyna waży blisko 20 kg. Nie będę opisywać wszystkich kolejnych upadków podczas tej wycieczki, ani liczby siniaków na całym ciele, z którymi wyszliśmy z tej przygody. Śmiechu było co niemiara, ale były też chwile, kiedy leżąc w wielkiej zaspie, przygnieciona "grubasem" myślałam w wielkiej bezsilności: "poczekam tu sobie, aż śnieg stopnieje…".
Ale jazda!
Okazuje się, że w górach zimą generalnie jest bardzo wiele atrakcji dla takich jak ja – niejeżdżących na nartach. Ale moje serce skradło doświadczenie, które zostawiliśmy sobie na koniec. W okolicach Folgarii działa szkoła narciarska dla osób z różnymi niepełnosprawnościami. Bardzo mnie zaintrygował ten pomysł, zwłaszcza, kiedy zobaczyłam, że do zjazdu zaczyna się przygotowywać mężczyzna z całkowicie bezwładnymi nogami. Podstawą są specjalnie zbudowane fotele na "nogach" zakończonych nartami. Ponieważ Giordano - instruktor, który opiekował się tego dnia szkółką i opowiadał nam, jak to działa - zaproponował, że ciekawi takiego doświadczenia mogą spróbować. Zgłosiłam się.
Uczucie jest dziwne, ponieważ po zajęciu miejsca w fotelu (całkowicie niestabilnym, przytrzymywanym przez inną osobę), poddałam się operacji zabezpieczenia mnie, a więc całkowitego pozbawienia możliwości ruchu od pasa w dół. Zostałam bardzo mocno przypięta specjalnymi pasami, instruktor założył narty, chwycił fotel z tyłu i… ruszyliśmy.
Kiedy podjeżdżaliśmy do wyciągu, strach był ogromy. Wydawało mi się, że zaraz się przewrócimy i runiemy ze ścieżki w przepaść. Bardzo szybko zrozumiałam, że muszę całkowicie zaufać instruktorowi, ponieważ inaczej to nie może się udać. I to zaufanie było chyba najtrudniejszym momentem całego doświadczenia.
Czytaj też: Nieziemska jazda na nartach, czyli o tym, jak po 20 latach przerwy szusowałam na lodowcu
Przemieszczenie się na wyciąg było nie lada wyzwaniem. Instruktor na nartach, a ja nadal z bezwładną połową ciała i przypięta do dziwnego fotela. Ale udało się. Kiedy stanęliśmy na szczycie góry, miałam wrażenie, że histeryczne bicie mojego serca spowoduje lawinę. Moment, kiedy zaczęliśmy zjeżdżać był w pierwszych sekundach straszny. Ale instruktor spokojnie mówił mi co robić, pokazał, że nie pojedziemy z tej góry "na krechę", tylko dostosujemy tempo do sytuacji. Kiedy tylko poczuł, że już się tak nie spinam i zaczynam współpracować przy balansowaniu, powiedział: "rozłóż ręce na boki i poczuj tę trasę i pęd".
Nie wiem, ile minut jechaliśmy. Czas się zatrzymał, a ja z rozpostartymi rękami czułam się wolna i niemal wszechmocna. Dla osoby takiej jak, ja, która nigdy nie doświadczyła, jak to jest zjeżdżać na nartach w górach, było to niezwykłe doznanie. Być może jedyne takie w życiu.
A może to doświadczenie zdopinguje mnie, żeby nauczyć się jeździć na nartach? Samodzielnie, bez bazowania na umiejętnościach i sile innych. Kto wie…
Informacje praktyczne
Centrum szkoleniowe dla osób z niepełnosprawnościami zlokalizowane jest w Passo Coe – Folgaria; a parking, dostęp do biura szkoły oraz pobliskich hoteli i pensjonatów przystosowany jest dla osób poruszających się na wózkach. Podobnie jak w Val di Fiemme, ze szkoleń i pomocy na stoku korzystać mogą osoby o różnym rodzaju i stopniu niepełnosprawności.
Choć sprzęt, z którego korzystają podopieczni tej szczególnej szkółki narciarskiej, jest bardzo kosztowny, to koszt lekcji/zjazdu z instruktorem pozostaje taki sam, jak godzina nauki z instruktorem dla osób pełnosprawnych i wynosi ok. 40-45 euro za godzinę.