Trwa ładowanie...

Obiad za 5 tys. zł. Tak oszukują we włoskich barach i restauracjach

Przez ostatnie miesiące można było usłyszeć o wielu podróżnych, którzy musieli płacić bajońskie sumy za rzeczy, które normalnie kupić można za grosze. W tych najpopularniejszych miejscach, w tym we włoskich miastach, podobne incydenty zdarzają się również poza szczytem letniego sezonu.

Obiad za 5 tys. zł. Tak oszukują we włoskich barach i restauracjachŹródło: Shutterstock.com
d35z5lp
d35z5lp

Choć to w wakacyjne miesiące podróżujemy najczęściej, ruch w branży turystycznej panuje przez cały rok. Wiele osób wykorzystuje nawet najkrótsze przerwy od pracy, by ruszyć w mniej lub bardzie znane miejsca i podładować akumulatory. Niestety, wypoczywając z dala od domu tracimy czujność, a za swoją nieuwagę musimy słono płacić. W popularnych lokalizacjach możemy trafić na minę w postaci rachunku, którego wartość przyprawi o ból głowy. Gdzie często można trafić na nieuczciwych przedsiębiorców? Na przykład we Włoszech.

Włochy stolicą drożyzny?

O tym, że Wenecja to miasto piękne, ale równocześnie kosztowne, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale nawet przyzwyczajeni do lokalnej drożyzny mieszkańcy czy przybysze mogą czasami przeżyć tu niemały szok. Na początku tego roku agencje prasowe obiegła historia grupy japońskich studentów, którzy w jednej z weneckich knajpek postanowili zjeść obiad. Na posiłek wybrali niewielką restaurację. Ich obiad nie był szczególnie wyrafinowany. Jak przyznali w późniejszej rozmowie, zjedli steki, rybę, a do picia zamówili wodę. Za cztery porcje lokal policzył im... 1098 euro (ok. 4,7 tys. zł).

Facebook.com
Źródło: Facebook.com

Klienci postanowili zgłosić sprawę na policję. Sprawa poruszyła lokalnych urzędników, a w mediach społecznościowych odniósł się do niej sam burmistrz, który zapowiedział zbadanie sprawy. Tak też się stało - właściciele restauracji Osteria de Luca musieli ostatecznie zapłacić grzywnę w wysokości 20 tysięcy euro. Sęk w tym, że takie przypadki nie są w Wenecji niczym nowym, a wenecki włodarz swoim pełnym zrozumienia dla frustracji turystów komentarzem na Twitterze próbował prawdopodobnie naprawić błąd, który popełnił komentując inny, podobny incydent, o którym za chwilę.

tripadvisor.com
Źródło: tripadvisor.com

W listopadzie ubiegłego roku, także w Wenecji, potwornie wysoki rachunek przyszło zapłacić trójce turystów z Wielkiej Brytanii. Obiad kosztował ich 526 euro (ponad 2,2 tys. zł). Przybysze z Birmingham wystosowali do burmistrza Wenecji skargę, w której utrzymywali, że rachunek uwzględniał pozycje, których nawet nie zamówili. Wenecki gospodarz stanął wtedy jednak po stronie właściciela gastronomii, a wszystkich turystów przybywających do słynnego miasta poinformował, że są oni mile widziani, ale muszą być też przygotowani na wydatki. Przestrzegał ich przed skąpstwem i zachęcał do zostawiania napiwków. Zasugerował też turystom, że przybywając do Wenecji powinni nauczyć się języka włoskiego, by uniknąć nieporozumień. Jego komentarz został uznany za skandaliczny.

Facebook.com
Źródło: Facebook.com

Przykłady turystów, którzy postanowili spędzić miło czas w pięknej Wenecji, a widząc rachunek w lokalu niemal nie zeszli na zawał, można mnożyć jeszcze długo. Tylko w ostatnim czasie głośno było też o trzech młodych kobietach, które za trzy porcje makaronu z owocami morza zapłaciły 350 euro (ok. 1,5 tys. złotych). Wściekłość w mediach społecznościowych wywołała w ostatnich tygodniach również historia gości, którzy w jednej z kafejek przy Placu św. Marka zamówili dwie kawy oraz dwie wody. Skończyło się rachunkiem na 43 euro (prawie 190 zł).

Co ciekawe, właściciele weneckich lokali mają też różne sposoby, by zawyżać ceny oferowanych produktów. W 2013 r. szerokim echem w mediach odbiła się historia turystów, którzy pijąc kawę i likier – także przy Placu św. Marka – zapłacili 42 euro. Do rachunku doliczona została jednak kwota 58 euro. Był to tzw. dodatek muzyczny. Goście musieli zapłacić w sumie 100 euro (430 zł).

Skandalicznie drogi Rzym

Ale za kieszeń trzeba się mocno trzymać nie tylko w Wenecji. W Rzymie prawie 200 zł można zapłacić za trzy porcje lodów i butelkę wody. Właśnie tyle kosztowała ta przyjemność gości ze Stanów Zjednoczonych. Amerykańscy turyści, którzy odwiedzali Włochy w 2014 r., tak zdenerwowali się rachunkiem w wysokości 42 euro, jaki wystawiono im w jednej z rzymskich lodziarni, że zdecydowali się na wezwanie policji. Jak potem przyznali, chwilę wcześniej zjedli obiad i za trzy porcje, do których podano litr wina, zapłacili 59 euro, czyli całkiem rozsądną cenę. To nieco uśpiło ich czujność, przez co w kolejnym lokalu nie przyglądali się kwotom już tak bacznie. Niestety, próby tłumaczenia nie zdały się na wiele. W trakcie policyjnej kontroli właściciel lodziarni zaprezentował bowiem menu, w którym widniała cena 13 euro za porcję lodów. Dla turystów był to szok, bo jak tłumaczyli, wcześniej za lody podczas swojej włoskiej przygody płacili maksymalnie 3-4 euro. Triumfujący właściciel Bar il Caffè, gdzie doszło do przykrej sytuacji, zuchwale nakazał klientom uważniej czytać menu w przyszłości.

google maps
Źródło: google maps

Bardzo drogą lekcję odebrał też w 2015 r. pewien Australijczyk, który w jednym z barów w Rzymie zapłacił za butelkę wina oraz porcję orzeszków 300 euro (1,3 tys. zł). Sama tylko słona przekąska kosztowała go 40 euro (ponad 170 zł). Jak potem przyznał mężczyzna, wybierając wino, skorzystał z rekomendacji obsługi, ale nie sprawdził już ceny produktu.

d35z5lp

Nie tylko włoski problem

Z próbami zdarcia z nich pieniędzy turyści muszą się tak naprawdę liczyć w wielu innych miejscach na świecie. Na baczności trzeba mieć się i w Paryżu, i w Barcelonie, i w Bangkoku. Praktyki polegające na wyciskaniu turystów jak cytryny stanowią duży problem dla krajów, które czerpią duże zyski z turystyki. Złe opinie - szczególnie, gdy krążą potem w internecie - w bliższej lub dalszej perspektywie mogą mieć wpływ na poziom odwiedzin. Świadomość tego rośnie wśród urzędników oraz aktywistów. Coraz częściej pojawiają się też próby przeciwdziałania niechlubnym praktykom.

Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com

Turysta bogaty, to zapłaci więcej

Drożyzna jest też problemem państw, które wiążą coraz większe nadzieje z turystyką. Otwierająca się na świat Kuba, którą z roku na rok odwiedzają coraz liczniejsze rzesze turystów, ma dwie waluty – CUP (peso cubano) oraz CUC (peso wymienialne). Turyści korzystają głównie z tej drugiej, bardziej wartościowej waluty. Kubańczycy używają przede wszystkim tej pierwszej, płacąc nią głównie za podstawowe produkty. Jest ona jednak trudno dostępna dla przyjezdnych. Efekt jest taki, że poszczególne produkty na atrakcyjnej pod względem turystycznym Kubie potrafią być nawet kilkadziesiąt razy droższe dla przyjezdnych niż dla przedstawicieli lokalnej społeczności. Zdarza się też, że turyści w historycznej części Hawany muszą płacić za różne artykuły więcej niż w centrum drogiego Londynu. Trzeba być też ostrożnym podczas wydawania reszty przez sprzedawców. Bywa, że turyści płacący droższą walutą CUC, otrzymują resztę w znacznie gorzej notowanej, kilkudziesięciokrotnie tańszej CUP.

Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com

Oczywiście pod informacjami tego typu, poświęconymi małym i dużym oszustwom, często pojawiają się komentarze, że sami turyści także nie są bez winy. Bo przecież nikt nikomu nie broni zajrzeć do cennika, karty czy w razie wątpliwości zapytać się o ostateczny koszt kogoś z obsługi. Z drugiej strony, kupując zwykłą kawę czy lody, nawet najbardziej roztargniony turysta ma prawo liczyć na to, że nie zostawi w lokalu połowy swojej wypłaty.

d35z5lp

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz też: Słony rachunek za zabawę w galerii

d35z5lp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d35z5lp