Ograniczenia w podróżowaniu. Zalecenie: "Witamy się bez podawania rąk" obowiązywało już kiedyś w Polsce
Globalne ograniczenia w związku z epidemią koronawirusa wielu z nas wydają się bezprecedensowe. "Czegoś takiego świat jeszcze nie widział"– wzdychają przerażeni millenialsi, którzy jak przez mgłę przywołują epidemię SARS z 2003 r. A przecież obowiązek rezygnacji z podróży, nie jest w historii niczym nowym.
Mogą to pamiętać nasi dziadkowie, zwłaszcza ci z Wrocławia. W roku 1963 wybuchła tam ostatnia w Polsce i jedna z ostatnich w Europie epidemia ospy prawdziwej. Chorobę przywlókł z Azji oficer Służby Bezpieczeństwa Bonifacy Jedynak. W szpitalu zaraził pielęgniarkę, która zmarła. Łącznie zachorowało 99 osób, a zmarło siedem (cztery to lekarze i pielęgniarki).
Epidemia ospy we Wrocławiu
Pierwszych przypadków początkowo nie rozpoznano, dopiero po dwóch miesiącach ogłoszono we Wrocławiu stan epidemii, który trwał od 17 lipca do 19 września. Miasto zostało odcięte od reszty Polski kordonem sanitarnym. Na drogach wyjazdowych patrole milicji legitymowały podróżujących i sprawdzały świadectwa szczepienia. Osobie, u której stwierdzono brak szczepień, groziła karna wysokiej grzywny lub aresztu.
Klamki w miejscach publicznych i okienka w kasach biletowych na dworcach i lotnisku owinięto bandażami nasączonymi chloraminą. Na terenie miasta zawisły plakaty z hasłem "Witamy się bez podawania rąk". Zamknięto granice Polski na odcinku województwa wrocławskiego z NRD i Czechosłowacją.
Po każdym stwierdzonym przypadku, osoby z najbliższego otoczenia zdiagnozowanego umieszczano w izolatorium (w czasie epidemii trafiło tam łącznie prawie tysiąc osób). Mieszkańcy Wrocławia i okolic jeszcze długo po epidemii traktowani byli z nieufnością, odmawiano im noclegów w domach wczasowych albo wyjazdów na wakacje do Bułgarii.
Ograniczanie przemieszczania się to jeden ze sposobów na walkę z epidemiami, które stosuje się od wieków – dziś obywateli pilnuje policja i straż graniczna, w średniowieczu było to rycerstwo. Ale nie tylko z powodu chorób w przeszłości ograniczano ruch.
Ograniczenia w poruszaniu się w USA
Podczas zakupów w sklepie ze starociami w Nowym Jorku natknęłam się na plakat: "Me Travel? Not this summer. Vacation at home" ("Podróż? Nie tego lata. Wakacje w domu" - tłum. red.). Ładną grafikę wzięłam na początku za żart na przekór wszechobecnej modzie na podróże. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się zauważyłam, że podpisało się pod nią amerykańskie Biuro Transportu Obronnego.
Po researchu w cyfrowych bibliotekach ustaliłam, że plakat wydrukowano w latach 40. W czasie II wojny światowej racjonowanie benzyny i gumy na opony sprawiło, że Amerykanie masowo przestawili się na transport publiczny: autobusy i pociągi. Ze względu na rozległość USA mieszkańcy od dawna należą do najbardziej mobilnych społeczeństw na ziemi. Ale w trakcie wojny transport publiczny potrzebny był przede wszystkim do przewozu żołnierzy, amunicji i zaopatrzenia. W związku z tym obywatele byli proszeni o dobrowolne powstrzymanie się od podróży, które nie były niezbędne.
Plakatów o podobnym przesłaniu było kilka. Niektóre podniosłe – jak "Millions of Troops are on the move" ("Miliony żołnierzy w ruchu" - tłum. red), przedstawiające zatłoczony żołnierzami peron. Inne grające na wyższych uczuciach: matka prosi, żeby jej syn mógł wrócić do domu (dzięki temu, że obywatele zrezygnują z podróży). Wreszcie – humorystyczne, jak ten z komiksowymi scenkami, w których ludzie upierają się przy powodach, dla których koniecznie muszą udać się w drogę – a to dawno nie widzieli krewnych, a to w miejscowym sklepie nie mogą kupić tego, co chcą, a to trafiło im się ważne zlecenie. Brzmi znajomo – dziś mamy podobne wymówki.
Zakaz wjazdu dla turystów
Ograniczenia w ruchu granicznym, na które teraz tak narzekamy, to w niektórych miejscach na świecie codzienność. Bhutan do 1974 r. nie wpuszczał na swój teren turystów, a kiedy to się zmieniło, wjazd na teren kraju nadal wiązał się z wieloma restrykcjami. Do Bhutanu można wjechać tylko korzystając z usług autoryzowanego tour operatora, należy też ponieść specjalną opłatę za każdy dzień pobytu. Państwo dba w ten sposób o środowisko naturalne i zrównoważony rozwój turystyki.
Podobnie trudno było do niedawna wjechać do Arabii Saudyjskiej. Zanim w 2019 r. wprowadzono tam wizy turystyczne dla mieszkańców 49 państw świata, kraj odwiedzali głównie muzułmanie pielgrzymujący do Mekki. Pozostali turyści byli odbierani raczej jako obyczajowe zagrożenie. Jak widać są miejsca, które umieją długo opierać się pokusie masowej turystyki.
Coraz częściej do podróży zniechęcają nas też proekologiczni aktywiści, podkreślając, że jeśli oglądanie planety ma ją niszczyć, to lepiej z niego zrezygnować. Pozostaje nam życzyć sobie, żebyśmy w przyszłości dobrowolnie rezygnowali z podróży, a nie byli do tego zmuszeni.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl