"Po 4 dniach łaknienie znika". Kuba Dorosz o swoich ekstremalnych wyprawach
Przeprawy wpław przez lodowate rzeki Uralu albo szukanie studni na pustyni Kyzyl-Kum – dla instruktorów z olsztyńskiej szkoły survivalu to nic nadzwyczajnego. O swoich przygodach opowiada Kuba Dorosz - założyciel szkoły przetrwania "Universal Survival".
05.04.2018 11:31
Jakub Czajkowski: Dużo podróżujecie po świecie, a za cel swoich wypraw wybieracie dalekie i dzikie miejsca, jak Syberia i Laponia. Czy chodzi o to, aby sprawdzić się w jak najbardziej realnych warunkach i sytuacjach survivalowych, czy bardziej o to, aby po prostu podróżować w survivalowym stylu?
Kuba Dorosz: Celem tych wyjazdów jest próba zrozumienia istoty autentycznego survivalu – prawdziwych obciążeń psychofizycznych, które towarzyszą w sytuacji bycia zdanym samemu na siebie. W trakcie wyjazdu realizujemy określone założenie sprzętowe. Celowo sprzęt jest wówczas niekompletny, nieoptymalny, a czasem wręcz słabej jakości – na co świadomie się godzimy. Pokonujemy jednocześnie zaplanowaną trasę pieszą, posiadając nieznaczne zapasy żywności lub nawet całkowicie z nich rezygnując. Nie posiadamy szczególnych form asekuracji, takich jak oczekujący na sygnał ratunku śmigłowiec czy rozmieszczone "bazy" materiałowe. W zdecydowanej większości przypadków pozbawieni jesteśmy łączności, nawet telefonów komórkowych (ze względu na brak zasięgu).
Formuły piesze są zawsze trudniejsze niż stacjonarne obozowanie. W marszu spalamy kalorie, ryzykujemy kontuzją w trakcie przemieszczania się przez trudny teren, a jednocześnie nakładamy obowiązek cowieczornej organizacji nowego obozu przejściowego, tak by następnego dnia ruszyć w dalszą drogę. Niektóre wyjazdy posiadają jednak zaplanowany etap 3-4 dni obozowania w jednej lokalizacji. Ma to na celu umożliwienie zdobywania nowych umiejętności.
Skąd czerpiecie wiedzę na temat sztuki przetrwania?
Wiedza pochodzi z wieloletnich doświadczeń gromadzonych w Polsce oraz bazowania na umiejętnościach, nawykach i procedurach wypracowanych w trakcie poprzednich wypraw zagranicznych. Co ciekawe – istotnym elementem wiedzy umożliwającej realizację naszych przygód, jest wiedza nie ściśle survivalowa. Mam na myśli takie zagadnienia, które nie dotyczą bezpośrednio technicznych aspektów rozpalania ognia, nawigacji, wiązania węzłów czy forsowania rzeki.
Techniczne rozwiązania są ważne, ale dużo ważniejsza jest świadomość samego siebie w zakresie chociażby rozpoznania emocji, zdolności komunikacji między skrajnie zmęczonymi, obciążonymi stresem ludźmi, zdolność wariantowania rozwiązań i wybór optymalnego sposobu postępowania, zarządzanie sobą oraz zespołem w stresie, niepogodzie, dyskomforcie, przy złym nastroju lub różnicach poglądów w zespole. Nasz zespół stanowią ludzie o bogatym i różnorodnym wykształceniu wyższym, ciekawych i niestandardowych doświadczeniach zawodowych i to wszystko procentuje.
Na wyprawach często ryzykowaliście – przeprawialiście się wpław przez lodowate rzeki na Uralu, nie mieliście wody na pustyni Kyzyl-Kum. Czy takie sytuacje są zamierzone i traktujecie je jako egzamin z waszego przygotowania? Czy to może elementy zaskoczenia?
Wyjeżdżajac w takie miejsca staramy się zgromadzić możliwie dużo informacji o panujących tam warunkach oraz stosownie przygotować plany awaryjne, sposoby ewakuacji i inne niezbędne procedury, tak by móc odpowiednio reagować. Zawsze jednak istnieje w tym wszystkim element zaskoczenia – np. na pustyni zaskoczeniem okazało się, że miejscowi zasypują większość studni, by oszczędzać nieodnawialne zasoby wody. Pod tym względem wszystko to, co robimy jest ryzykiem, na które można się zgodzić i je zaakceptować, jednocześnie przeciwdziałać skutkom, albo nie godzić się i ...pozostać w domu. Nie chcę tego aspektu nadmiernie demonizować. Mogłoby to tworzyć błędne wyobrażenie na temat miejsc w jakich byliśmy oraz na temat nas samych.
Jesteśmy zwykłymi chłopakami, którzy podchodzą do przyrody z możliwie dużą dozą pokory i zdrowego rozsądku, jednocześnie starając się "skosztować" otoczenia i wykonać swój plan. Trudne i ryzykowne momenty nie są dla nas celem samym w sobie. Są po prostu elementem składowym, nad którym staramy się zapanować i nie "szarżować" tam, gdzie można daną czynność wykonać w sposob minimalizujacy ryzyko.
Często spotykacie dzikie i niebezpieczne zwierzęta na terenach, po których się poruszacie?
Na szczęście nie. Jest to w pewnym stopniu wynikiem naszej staranności. W rejonach, w których możliwe jest napotkanie niedźwiedzia, staramy się prewencyjnie stosować sygnały dawane gwizdkiem, tak by odpowiednio wcześniej zawiadomić misia, że się zbliżamy. To daje mu czas na manewr. Innym zagrożeniem z jakim się zetknęliśmy były skorpiony występujące na pustyni. W tym zakresie również ważna jest rutyna np. w przygotowaniu do siedzenia, leżenia, podnoszenia przedmiotów z ziemi, czy nawet ubierania się rano... Posiadaliśmy w apteczkach pompy jadowe, jednak ich skuteczność w usuwaniu jadu wynosi zaledwie 30 proc.. Zabranie środków farmakologicznych nie wchodziło wówczas w grę. Ciekawym przypadkiem kontaktu ze zwierzęciem było natomiast zaatakowanie mojego kolegi z powietrza przez sowę – puszczyka uralskiego.
Sprzęt jakie zabieraliście ze sobą na różne wyprawy ewoluował. Były to zarówno nowoczesne gadżety – śpiwory czy płachty biwakowe na Uralu, jak i improwizowany ekwipunek, jak np. plecaki, buty, namioty, wełniane koce w Ałtaju. Co miało na celu takie własnoręczne wykonanie wyposażenia?
Miało na celu utrudnienie sobie życia. Dobry, dedykowany sprzęt "pracuje" za nas. Rozbitek czy uciekinier z łagru nie miałby szans na posiadanie sprzętu survivalowo-turystycznego. Ten właśnie aspekt jest jednym z kilku czynników, który odróżnia nas od klasycznych ekspedycji. Z pewnością niewiele jest osób, które maszerowały przez stepy i góry w Republice Ałtaju we własnoręcznie zrobionych "butach", wykonanych z takich materiałów, jakie można byłoby pozystać w syberyjskiej wiosce (sznurek, guma, filc, brezent). Takie pomysły odnoszą się do sytuacji survivalowych w zakresie deficytów. Znacznie podnoszą poprzeczkę oraz "zjadają" czas, wydłużając nawet proste procesy. Nasz najciekawszy pomysł sprzętowy dotyczył wyprawy "Z łagrów Kołymy" Syberia 2017. Uczestnicy wyjazdu posiadali oryginalną radziecką odzież z lat 50-tych ubiegłego wieku, na wzór tej, jaką mogliby posiadać uciekinierzy z łagrów.
Na wyprawy celowo zabieracie też minimalną ilość prowiantu. Jak radzicie sobie z głodem podczas ekstremalnego wysiłku, wychłodzenia itp.?
Ciekawym i najbardziej aktualnym doświadczeniem w tym zakresie była wyprawa, z której wpróciłem do Polski kilka dni temu. Z kolegą pojechaliśmy na Kretę. By móc poczuć "dzikość" unikaliśmy dróg, osad i szlaków. Założyliśmy, że na 10-dniowy etap terenowy nie zabierzemy żadnego prowiantu! Całkowity brak żywności wymuszał na nas potrzebę pozyskiwania roślin jadalnych (głównie tych oferujących bulwy). Bywało z tym różnie. Radzenie sobie z głodem jest jednak potrzebne przez pierwsze 3-4 doby. Wówczas odczuwa się faktycznie łaknienie.
Później to zjawisko zanika, a jedynym efektem przypominajacym o przyjętej, głodowej konwencji było stopniowe i postępujące osłabienie organizmu oraz zwiększona tendencja do wychładzania się. Ja z głodem radzę sobie w taki sposób, że skupiam się na realizowanych zadaniach. Nie rozmyślam o braku prowiantu, nie wczuwam się w swoje "chęci" i nie przeżywam tego nadmiernie. Rozczulanie się nad sobą nie jest konstruktywne. Staram się zatem skupiać na tym, aby minimalizować utratę energii, a maksymalizować efekty działań i przeżywać to, co fajnego dzieje się dookoła mnie.
Czy każda kolejna wyprawa jest trudniejsza niż poprzednia? Czym kierujecie się przy wyborze celów?
Każda wyprawa jest trudna na swój sposób. Dla każdego w naszym zespole inne sprawy i warunki stanowią wyzwanie. Ja np. nie mam trudności z lodowatą wodą, nawet jeżeli chodzi o szeroką rzekę, która nie zapewnia gruntu pod stopami. W Uralu przepłynąłem jedną z rzek danego dnia trzykrotnie, gdyż tego wymagało zadanie i praca zespołowa, by wszyscy mogli się szczęśliwie przedostać na drugi brzeg.
Prawdziwie trudny okazał się jednak dla mnie brak wody na Czujskim Stepie, na którym dwie kolejne rzeki okazały się wyschnięte. Postępowałem wówczas na tyle nieumiejętnie, że doprowadziłem do przegrzania organizmu i musiałem zdać się na opiekę kolegów, co szczęśliwie dla mnie nastąpiło i zadziałało. Wybór rejonu działania i konwencji sprzętowo-żywnościowej urozmaicamy sobie w taki sposób, by każego roku sięgnąć po inny zestaw przygód, doświadczeń i warunków.
Na waszych wyprawach raczej nie spotykaliście wielu ludzi, ale jeśli już nadarzała się taka okazja, to jakie spotkanie przywołuje u Ciebie najlepsze wspomnienia?
Każde ze spotkań było wyjątkowe. W Uralu Polarnym Rosjanie napotkani w przeddzień dotarcia do celu – do miasta Workuta - oddali nam swój cały obiad, który aktualnie "zdejmowali z gazu". W Ałtaju przenocowali nas pasterze w swojej chacie wysoko w górach, dając pierwszą sposobność do ochrony przed chłodem na wysokości powyżej polskich Rysów. Na pustyni zostaliśmy przenocowani w jurcie i nakarmieni mięsem antylopy upolowanej specjalnie ze względu na naszą niezapowiedzianą wizytę.
W Finlandii starszy pan podzielił się żywnością, gdy byliśmy po ponad 80 godzinach marszu w kompletnym głodzie, gdyż miejscowe ryby przestały z nami współpracować. Na Kołymie, po zakończeniu etapu terenowego wyprawy, spotkany Rosjanin przygarnął nas do swojego domu w miejscowości Sinegorie, oszczędzając noclegu "pod krzakiem" w oczekiwaniu na transport do Magadanu. Na Krecie w przeddzień zakończenia wyprawy napotkałem myśliwych, którzy "zmusili" mnie do zaprzestania postu i nakarmili po same uszy tym co upolowali i znaleźli na moich oczach. Ludzie na całym świecie mają serce i potrafią je otworzyć.
Wasze relacje filmowe z wypraw są inspiracją dla wielu fanów survivalu. Jak przygotować się do takiej dalekiej wyprawy, podczas której można liczyć tylko na siebie?
Ważne by uczyć się krytycznych umiejetności, takich jak np. nawigacja z mapą i kompasem lub umieć udzielić sobie prawidłowo pierwszej pomocy, czy rozpalić ogień przy złej pogodzie. Jednak i tak najważniejsze jest wypracowanie w sobie zdolności oceny sytuacji i podejmowania prawidłowych decyzji w różnych, często zaskakujacych sytuacjach. Potrzebny jest do tego wewnętrzny spokój, dojrzałość i znajomość samego siebie oraz swoich reakcji. Nic nam nie przyjdzie z umiejętności takich jak techniczne sztuczki rozpalania ognia na 100 różnych sposobów, jeżeli "zmiażdży" nas stres, który spowoduje, że każda z metod jaką znamy, nie będzie możliwa do wdrożenia w chwili prawdziwej próby.
Każda praktyka terenowa, która będzie budować dobrze pojętą pewność siebie w terenie będzie niezbędna, by móc przygotować się do udziału w dalekich wyprawach survivalowych. Wszystkie wartości jakie sami wdrażamy w trakcie wyjazdów, przekazujemy w takiej skali, w jakiej jest to możliwe, w ramach kursów survivalu, które realizujemy w Polsce. Kursy te nazywamy zbiorczo Kursem Przetrwania Symulacje Survivalowe, gdyż mówiąc w dużym uproszczeniu, uczymy naszych klientów nie "wąsko i technicznie", ale raczej całościowo i sytuacyjnie, nie odrywając od kontekstu i realizmu sytuacji, która zawsze ma być w trakcie szkolenia zaskoczeniem dla jego uczestników.
Wasza ostatnia wyprawa nawiązuje do ucieczek z łagrów Kołymy. Skąd taki pomysł? Opowiesz o niej coś więcej?
To połączenie mojego zamiłowania do historii, w tym przypadków ludzi walczących o przeżycie, survivalu oraz Syberii samej w sobie. Dało to oczywisty "rezultat" w postaci konwencji łagrowego wyjazdu. Wyprawa "Z łagrów Kołymy" Syberia 2017 była jednym z najciekawszych doświadczeń terenowych w mojej karierze. Nosiła znamiona rekonstrukcji historycznej, jednak nie sprecyzowaniej ucieczki, ale ogólnych warunków, z jakimi stykali się ludzie walczący o życie poza łagrem. Mam świadomość, że był to tylko marny promil tego, co faktycznie mogli oni przeżywać i z czym się borykać. Więcej na ten moment nie chciałbym zdradzać. Historia wyjazdu jest po prostu zbyt długa i zbyt ciekawa, by przedstawiąć ją "w pigułce". Także będziecie mogli ją zobaczyć wkrótce na naszym kanale na YouTube.
Co jeszcze równie wyjątkowego planujecie w przyszłości? Wybierzecie się np. do dżungli?
Dżungla byłaby wielkim wyzwaniem. Na obecną chwilę wykraczającym jednak poza moje możliwości. Obawiam się samodzielnego działania w takim środowisku, jednak nie oznacza to, że nie będę pracował nad takim projektem na przyszłość. W głębi serca rodzi się jednak pomysł, który dotyczy bardzo długiego marszu przez Syberię, możliwe że połączonego z przezimowaniem i samodzielnym pozyskiwaniem żywności.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl