Pojechała do Londynu. "Porażka za porażką"
07.04.2023 10:10, aktual.: 07.04.2023 12:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zdarzają się takie wyprawy, kiedy wszystko idzie nie tak. W muzeum akurat zamykają skrzydło z pracami, które chciałeś obejrzeć, koronę wypożyczył król, a drzewo, które stoi 150 lat, właśnie powalił wiatr. Porażka za porażką - tak wyglądała moja wizyta w Londynie.
Bilety z Gdańska do Londynu udało mi się zarezerwować za kilkadziesiąt złotych. To miał być wyjazd idealny, ale problemy zaczęły się już od noclegu.
Koronawirus wciąż może pokrzyżować plany
Wymarzone lokum znalezione, potwierdzone i opłacone. Tydzień przed wyjazdem przyszła wiadomość - "koronawirus, szpital, przepraszamy ale musimy anulować rezerwację". Oczywiście rozumiem. Sytuacja losowa, choroba, są sprawy ważniejsze niż moje wakacje. Wprawdzie w oczach dziecka, które koniecznie chciało spać właśnie tam, pojawił się wielki zawód, ale dziecko już duże - rozumiało.
Znaleźliśmy nowe lokum i znów było ok. Ale do czasu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Król musi ćwiczyć
Na kolejne problemy natrafiamy w Londynie. Zdecydowaliśmy się na wizytę w Tower of London.
Jak pewnie większość zwiedzających twierdzę, najbardziej chciałam zobaczyć insygnia królewskie. Na stronę Tower weszłam po bilety, ale zanim zrobiłam zakupy, zajrzałam głębiej. Na szczęście. Bo na którejś podstronie, niewielkimi literami znalazłam informację, że insygnia zostały zabrane przez nowego króla, który musi ćwiczyć do koronacji.
Widziałam "The Crown", wiem, że korona jest ciężka, ceremonia długa i zawiła, trening wydaje się konieczny, szkoda tylko, że król Karol musiał ćwiczyć akurat teraz. No trudno, korona też musi poczekać na kolejną okazję.
Gdzie jest Turner?
Wiem, że można odwiedzić angielską stolicę i po prostu nie wybrać się do żadnego muzeum lub galerii. Wiem, ale jakoś nigdy mi się to nie udało. Tyle ciekawych i pięknych rzeczy na wyciągnięcie ręki, do tego za darmo. Ale, że nie chcieliśmy utknąć w przybytkach sztuki na cały pobyt, sprawdzamy wystawy czasowe i wydarzenia, żeby wybrać to, co faktycznie chcemy zobaczyć. Na stronie Tate Britain znalazłam informację o bardzo ciekawej wystawie - "Procesja" Hew Locke’a, która kończy się akurat w czasie naszego pobytu. Super, idziemy. Tym bardziej, że Tate Britain posiada największą na świecie kolekcję prac Turnera, którą koniecznie chcieliśmy zobaczyć.
Instalacja przedstawiająca ogromny korowód kolorowych postaci naszpikowany symbolami, odniesieniami i aluzjami, na który natrafiliśmy w korytarzu muzeum, zrobiła na nas wielkie wrażenie. Zdecydowanie większe niż Turner. Może dlatego, że udało nam się znaleźć tylko trzy jego obrazy. Spytaliśmy obsługę, gdzie są jego prace. Miła pani wskazała zamknięte skrzydło i poinformowała nas, że akurat w tym czasie trwają prace konserwatorskie i zmiana kompozycji wystawy. Niedawno zaczęli, więc informacji na ten temat jeszcze nie zamieścili na stronie, ale za dwa miesiące będzie można podziwiać prace mistrza w jeszcze lepszych warunkach niż dotychczas.
Drzewo Hardy’ego
Po wizycie w Tate Britain doszliśmy do wniosku, że trzeba zmienić strategię. Postanowiliśmy wybrać się w miejsca, gdzie takie niespodzianki po prostu nie mogą się zdarzyć. Szansa, że ktoś akurat zabrał do renowacji pomnik Piotrusia Pana z Hyde Parku jest na szczęście znikoma. Podobnie jak ryzyko, że wszystkie wiewiórki opuściły nagle londyńskie zieleńce. Wprawdzie wiadomo, że nawet najbardziej nieprawdopodobne rzeczy się zdarzają, ale na szczęście nie tym razem. I Piotruś Pan, i wiewiórki nie zawodzą. Podobnie jak odkrywane podczas tego wyjazdu artystyczne Shoreditch, część klimatycznego East Endu, gdzie od kilkunastu lat króluje sztuka uliczna.
Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Na jedno wielkie rozczarowanie, które dopiero było przed nami, nie byłam gotowa.
Drzewo Hardy'ego odkryłam wiele lat temu przypadkiem. Przyjechałam za wcześnie na St. Pancras na spotkanie ze znajomymi i spacerowałam po okolicy czekając na ich przyjazd. A że małe kościółki i otaczające je stare cmentarze zawsze mnie przyciągały, weszłam na teren kościoła. I wtedy je zobaczyłam.
Choć to jeden z symboli dzielnicy i znajduje się dosłownie kilkaset metrów od obleganego dworca King’s Cross wraz ze słynnym peronem 9 i 3/4, tak naprawdę docierają tu nieliczni. To jedna z ukrytych perełek Londynu, z którą wiąże się bardzo ciekawa historia.
Mowa o wielkim drzewie obrośniętym starymi nagrobnymi płytami. To zasługa Thomasa Tardy’ego, słynnego pisarza, który jako młody robotnik o artystycznych zapędach w 1865 r. pracował przy wytyczaniu nowej linii kolejowej. Na trasie przyszłych torów znajdował się cmentarz. Młody robotnik wpadł na pomysł, by zamiast niszczyć nagrobki przenieść je w jedno miejsce. Przez półtora wieku drzewo rosło otaczając korzeniami umieszczone tam nagrobki.
Niestety nie zdążyłam tego miejsca pokazać córce. Kilka dni przed naszym przyjazdem, wiatr powalił drzewo Hardy’ego. Kiedy dotarłyśmy na miejsce leżało pod starym kościółkiem między rozsypanymi płytami, otoczone solidnym metalowym parkanem.
Żal mi pięknego drzewa i magicznego miejsca, gdzieś w bocznej uliczce St. Pancras. Jego zielonej korony nad starymi nagrobnymi płytami ani ja, ani nikt inny nie zobaczy już nigdy.
Czytaj też: "Milionerzy". Skąd pochodzi miś Paddington?