Polka na wyspie Jeju. "Palmy pokryte śniegiem tutaj nikogo nie dziwią"

Wyspa Jeju urzekła ją do tego stopnia, że postanowiła tam zamieszkać. O życiu na koreańskich Hawajach oraz o tajemniczych kobietach morza opowiada w rozmowie z WP Katarzyna Stawińska - autorka powieści "Koreańska Syrena", czytelnikom znana jako Oliwia In.

Katarzyna Stawińska
Katarzyna Stawińska
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Sylwia Król

23.05.2022 | aktual.: 23.05.2022 15:02

Sylwia Król: Jak to się stało, że przeprowadziłaś się do Korei?

Katarzyna Stawińska: To długa historia. Chociaż mieszkam w Korei Południowej od 13 lat to przeprowadzka tutaj wcale nie była na liście moich marzeń - przynajmniej nie od zawsze. Miłością do Korei zaraziłam się od znajomych.

Nie od razu wiedziałam, jaką drogą chciałabym pójść w życiu. Na początku studiowałam historię sztuki, ale był to wybór spowodowany tylko i wyłącznie maturą. W tym czasie moi znajomi studiowali już koreanistykę i od tego wszystko się zaczęło. Rzuciłam historię sztuki i przeniosłam się na warszawską koreanistykę. Już wtedy miałam poczucie, że studiowanie języka, historii oraz kultury innego kraju na odległość całkowicie mija się z celem. Wpadłam więc na pomysł, żeby wyjechać na wymianę.

Niestety - przed trzynastoma laty - gdy studiowałam, uczelnia nie oferowała tego typu wyjazdów. Na szczęście udało mi się uzyskać stypendium i w końcu pojechałam do Korei. Po roku nauki języka dostałam się na tamtejszy uniwersytet i rozpoczęłam studia.

Po studiach przyszła praca w korporacji, co dla mnie - osoby z artystycznym zacięciem - nie było proste. W międzyczasie zakochałam się w wyspie Jeju. Po sześciu latach poczułam wreszcie, że nie chcę już dłużej robić czegoś wbrew sobie. Nic poza pracą nie trzymało mnie wówczas w stolicy. Namówiłam więc męża na przeprowadzkę na Jeju.

Co cię urzekło w tym miejscu?

Jeju - nazywana często koreańskimi Hawajami - urzekła mnie swoją egzotyką. Tutaj kultura Korei spotyka się z odmienną, wyspiarską tradycją oraz naturą, jakiej nie można spotkać w innych zakątkach kraju.

To takie wymarzone miejsce również dla samych Koreańczyków - szczególnie w ostatnich latach - gdy ze względu na pandemię nie można było podróżować za granicę. To bardzo popularny kierunek, często wybierany przez nowożeńców. Jest tutaj zupełnie inny krajobraz niż na Półwyspie Koreańskim, często nazywanym przez mieszkańców Jeju po prostu lądem.

Przede wszystkim jest to wyspa powulkaniczna. Z okna naszego domu widzę wulkan, który jest naprawdę niesamowity. Można go zobaczyć z niemal każdej części wyspy i z każdej strony wygląda zupełnie inaczej. Jest tutaj mnóstwo egzotycznej roślinności i można wypatrzeć delfiny.

To, co mi na Jeju szczególnie odpowiada, to sezonowość. Są tutaj cztery pory roku i każda zachwyca innymi kolorami. W południowej części wyspy - czyli tutaj, gdzie mieszkamy - rosną sady mandarynkowe, które teraz kwitną, a które zimą pokrywa śnieg. Zresztą palmy pokryte śniegiem też tutaj nikogo nie dziwią. Wyspa jest naprawdę wyjątkowa, o czym świadczy fakt, że wiele z tutejszych miejsc zostało wpisanych na listę UNESCO.

Mandarynki na wyspie Jeju
Mandarynki na wyspie Jeju © Archwium prywatne

Wyspa staje się coraz bardziej popularna również wśród zagranicznych turystów?

Systematycznie ich tu przybywa. Coraz więcej koreańskich seriali, które cieszą się dużą popularnością na świecie, obiera wyspę Jeju jako tło dla wydarzeń. Najnowszy jest już zresztą dostępny na Netflixie.

Sektor turystyczny systematycznie się tutaj rozwija, powstają nowe ośrodki i kurorty. Lokalne władze wkładają wiele wysiłku w to, aby zadbać o zagranicznego turystę.

Sama chciałabym w przyszłości związać się z tą branżą. Kocham Jeju i na pewno sporo wiem o jej historii i kulturze. Myślę, że fajnie byłoby się tym podzielić z innymi. Czasami żartuję, że czuję w sobie taką misję. Jeżeli ktoś przyjeżdża do Korei i nie zwiedzi tego, co moim zdaniem powinien, to sama odczuwam jakiś niedosyt.

Zachód słońca na Jeju
Zachód słońca na Jeju © Archiwum prywatne

Poza pięknymi krajobrazami wyspa Jeju słynie z haenyeo. Kim właściwie są?

Haenyeo to w dosłownym tłumaczeniu kobiety morza, które zamieszkują wyspę i wykonują pradawny zawód polegający na poławianiu owoców morza, takich jak ośmiornice oraz głównie odmiany ślimaków morskich. Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się już w VI w.

Dlaczego haenyeo są tak wyjątkowe? Otóż potrafią łowić na głębokości 20 m i wstrzymać oddech nawet na trzy minuty. Jednak to, co szczególnie działa na wyobraźnię, to fakt, że łowią bez pomocy specjalistycznego sprzętu, a więc nie używają butli tlenowych. Ich wyposażeniem są jedynie płetwy, gogle i narzędzia pomocne w odrywaniu muszli od skałek. Dzisiaj zanurzają się już w strojach piankowych, ale w przeszłości łowiły wyłącznie w płóciennych ubraniach.

Czy każda dziewczyna na wyspie może zostać haenyeo?

Teoretycznie tak. Przez lata tradycja ta była przekazywana z matki na córkę. Jednak to bardzo wymagający zawód, który potrafi być też niebezpieczny. Kobiety morza pracują przez cały rok, ale ich praca jest mocno uzależniona od pogody. Zbyt silne wiatry uniemożliwiają połów, dlatego też najczęściej pracują przez ok. 10 dni w miesiącu.

Na pewno praca ta wymaga dużej wiedzy praktycznej, a także samozaparcia i zdolności asymilacyjnych. Trzeba umieć dostosować się do zasad panujących w komunie haenyeo. Z tego powodu bardzo wiele młodych kobiet poddaje się już na starcie.

Trzeba dodać, że obecnie średnia wieku kobiet morza to 70 lat. Co więcej, w latach 70. było ich około 15 tys., a teraz tylko ok. 1,5 tys. Niestety, tradycja powoli zanika.

Osobiście poznałam przewodniczącą oddziału haenyeo, której bardzo zależy na podtrzymaniu tej tradycji oraz na dokumentowaniu ich pracy z przekazem dla przyszłych pokoleń. Jest dla mnie wzorową haenyeo - taką, jaką sobie wyobrażałam, zanim poznałam jakąkolwiek osobiście. W pewnym stopniu przypomina mi trochę bohaterkę mojej książki.

Napisałaś książkę, której bohaterką jest właśnie haenyeo. Skąd w ogóle ten pomysł?

Zakiełkował mi w głowie już podczas podróży poślubnej, którą z mężem spędziliśmy właśnie na Jeju. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłam haenyeo i to ich widok oraz sam krajobraz wyspy zainspirował całą historię.

Na początku bałam się, że wyzwanie, jakim jest napisanie książki, może mnie po prostu przerosnąć. W końcu poczułam, że to jest właściwy moment. Usiadłam i przelałam historię na papier.

"Koreańska Syrena" to historia miłosna młodej haenyeo urodzonej na wyspie, kochającej morze i naturę oraz młodego chłopaka, który przyjeżdża na Jeju zmęczony swoim dotychczasowym życiem. To pozytywna powieść o poszukiwaniu marzeń i celu w życiu.

Źródło artykułu:WP Turystyka
korea południowawyspa jejupolacy za granicą
Zobacz także
Komentarze (14)