Polka za granicą. "W Polsce liczy się to, co masz i jak wyglądasz"
- W Irlandii nie ma poczucia, że jest się obywatelem drugiej kategorii ze względu na inne obywatelstwo – opowiada Jolanta Rutkowska, Polka która przez 15 lat mieszkała w USA, a obecnie żyje w Irlandii.
Aleksandra Wiśniewska: Co skłoniło cię do opuszczenia Polski?
Jolanta Rutkowska: Polska to piękny kraj, ale wszyscy z mojej rodziny i znajomi go opuszczali za czasów komuny. Zachód, Stany Zjednoczone były obietnicą całkowitej wolności. To były takie czasy, że jak już miałeś paszport w ręce, to wizę dostawał każdy. Bardzo długo żałowałam tej decyzji. Okazało się, że to właśnie moje życie w Polsce było różowe, pełne wolności. W USA zobaczyłam prawdziwą biedę, niesprawiedliwość.
W Stanach przebywaliśmy z mężem ponad 15 lat. Mieszkaliśmy w Nowym Jorku, potem w New Jersey, a ostatnie lata w Północnej Karolinie. Wiele dobrego i złego nas tam spotkało. Poznaliśmy tam wielu wspaniałych ludzi. Tam urodziły się nasze dwie następne córki.
Zobacz też: Jak wyglądają wakacje w epidemii? Dobre wieści dla turystów
Skąd więc pomysł na Republikę Irlandii?
Najpierw podjęliśmy decyzję, że wrócimy do Polski. Stało się to w październiku 2005 r. Niestety już od pierwszych dni wiedzieliśmy, że nie jest to kraj ani dla nas, ani dla naszych dzieci. Zbyt wielka przepaść przyzwyczajeń, brak pomocy dla asymilacji dzieci w szkole, biurokracja i korupcja, astronomiczne ceny niewspółmierne do zarobków.
Opcją drugą zawsze była Irlandia – Celtic Tiger ("Celtycki tygrys"). Gwałtowny rozwój ekonomiczny kraju w latach 90. wyjaśnia sprawę podjęcia decyzji. Do tego doszły: używany tu język angielski i serdeczność ludzi. Znaliśmy ją już, ponieważ w USA mieliśmy mnóstwo irlandzkich znajomych, sąsiadów.
Razem z dziewczynkami na stałe przyjechaliśmy tu w lutym 2006 r.
Miałaś pewne wyobrażenie o Irlandczykach. Rzeczywistość je zweryfikowała?
Serdeczność Irlandczyków nie zawiodła. Poza tym było tu tyle innych narodowości, że właściwie czuło się tu jak w Nowym Jorku. Może poza faktem, że najwyższy budynek miał jedynie 5 lub 7 pięter [śmiech].
Małym problemem było przyzwyczajenie się do ciężkiego akcentu niektórych ludzi. Zresztą do dziś mam często problem, szczególnie jeśli pochodzą z hrabstw Clare lub Kerry.
Ciężko było też zmienić zwyczaje. W USA życie jest łatwiejsze niż w Europie. Służba zdrowia ma inne standardy, o wiele lepsze w porównaniu z Europą. Ale jeśli się przestaje porównywać, to już nie sprawia to problemu.
W Irlandii mieszkasz już ponad 14 lat. Pozytywy przysłoniły więc wszelkie niedogodności?
Właściwie nie było żadnego problemu z asymilacją. Szybko znaleźliśmy pracę, znajomych, przyjaciół. Jeśli nastawiamy się na zmianę, to ważne jest to, aby samemu wyciągać rękę, a nie czekać aż zrobią to inni. Ważne jest poznać panujące standardy, tradycje i starać się włączyć do lokalnego życia, a jednocześnie można uczyć innych swoich tradycji.
Irlandczycy są bardzo otwarci. Przez 3 miesiące wynajmowania mieszkania w Polsce żaden z sąsiadów na klatce nawet nie próbował nawiązać żadnej dyskusji czy znajomości. Tutaj już w dzień przeprowadzki poznaliśmy połowę sąsiadów.
Poza tym w Irlandii nie ma poczucia, że jest się obywatelem drugiej kategorii ze względu na inne obywatelstwo. W USA to poczucie zawsze jakoś w nas było. Wielką różnicą jest balans między rodziną a pracą. Tu rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu.
Ty dzielisz czas między rodzinę a…?
Przez wiele lat pracowałam w dużej międzynarodowej firmie z grupą wspaniałych ludzi. Wiele lat stresu i problemy zdrowotne niestety zmusiły mnie do przejścia na rentę inwalidzką.
Moje problemy zdrowotne sprawiły, że na nowo zaczęłam odkrywać druty i włóczkę. Sprawiało mi to wielką przyjemność i pomogło w końcu zwyciężyć walkę z depresją. Szydełkowanie i druty właściwie uratowały mi życie. Tak zrodził się pomysł założenia sklepu Yarn Haus. Miało to być miejsce z unikalnymi włóczkami i narzędziami, jak również galeria moich wyrobów.
Jak wygląda w Irlandii zakładanie własnej działalności?
Tu właściwie nie ma żadnych problemów. Wszystko odbywa się drogą internetową. Jest wiele miejsc pomagających małym przedsiębiorcom, gdzie dostępne są informacje za darmo lub za niewielką kwotę. W ciągu jednego dnia firma została zarejestrowana.
Większym problemem było podłączenie prądu do lokalu. Zajęło to prawie pół roku. Ale właściwie wyszło to na dobre, bo mój pomysł nabrał wiatru w żagle i powstał "Yarn Haus, The Midlands Trading Post". Miejsce, gdzie rękodzieło jest sztuką. Gdzie miłość do tworzenia staramy się dzielić ze wszystkimi i pokazywać jak wspaniałych artystów mamy w Irlandii. To już nie jest sklep. To jest galeria rękodzieł z całej Irlandii - obrazów, unikalnych wytworów ludzkiej wyobraźni. W tej chwili wystawiam artykuły ponad 70 różnych artystów i rękodzielników. Posiadamy unikalne materiały potrzebne dla tworzenia, z których większość jest niedostępna nigdzie indziej w tym kraju. Nasi artyści pochodzą z różnych krajów, ale tworzą w Irlandii. Mamy Polaków, Irlandczyków, Litwinów, Hiszpanów i wielu, wielu innych. Są to wspaniali ludzie ze wspaniałymi historiami, tworzący niesamowite rzeczy.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Brzmi fantastycznie, ale jak nie brak prądu, to pandemia. Jak sytuacja z koronawirusem wpłynęła na twoje plany?
Planowałam otworzyć swój sklep tuż przed wprowadzeniem restrykcji na początku marca. COVID-19 całkowicie pokrzyżował mi plany. Sklep otworzyłam dopiero 9 czerwca. W międzyczasie szukałam nowych artystów i dostawców. Przedłużyły się terminy dostaw, wielu produktów nadal nie otrzymałam. Na szczęście nie musiałam w tym czasie płacić ani ubezpieczeń, ani za wynajem lokalu, ani podatków, jako że nie zaczęłam prowadzić jeszcze biznesu.
Do tej pory nie możemy prowadzić zajęć i prezentacji nowych artystów ze względu na panujące restrykcje, ale planujemy wykorzystać do tego lokal obok, który pozwoli dostosować się do wymagań.
Wymagań, które teraz już się powoli rozluźniają?
Każdy z reguły narzeka na irlandzkich polityków, ale tym razem to naprawdę zasługują na pochwałę. Dość wcześnie zostały wprowadzone obostrzenia, które teraz powoli zostają zdejmowane. Stąd też dość mała liczba przypadków zachorowań na koronawirusa – 25 tys. z 1736 przypadkami śmiertelnymi.
Większość ludzi stosuje się do wytycznych rządu. Powoli otwierają się restauracje, kościoły, biznesy. Wszędzie są żele antybakteryjne, ludzie chodzą w maskach, starają się zachowywać między sobą dystans. Oczywiście zdarzają się tacy, którzy się do zaleceń nie stosują i trzeba im przypominać. No i tacy, co węszą spisek.
Konsekwencje epidemii będą duże. Szczególnie dla małych przedsiębiorstw i turystyki. Nie tylko jeśli chodzi o Republikę Irlandii. Wielu ludzi zdaje sobie sprawę, co nas wszystkich czeka i stara się wspomagać lokalne firmy. Większość planuje spędzać wakacje w kraju i uczy się życia w nowych realiach.
Wakacje w Irlandii nie brzmią jak najgorsza opcja.
Ten kraj jest mały, ale przepiękny. Uwielbiam tutejszą pogodę, bo właściwie w ciągu jednego dnia mamy wszystkie pory roku. No, może poza zimą i śniegiem. Ja nie cierpię śniegu.
Jest wiele miejsc, gdzie można spędzić miło czas i każdy znajdzie coś dla siebie. Przepiękne widoki, tęcze praktycznie każdego dnia, dzikość przyrody, szacunek do zabytków, czystość. Oprócz Dublina, Galway i Limerick, które są dość dużymi miastami tętniącymi życiem typowo miejskim, jest wiele innych rejonów wartych obejrzenia. Praktycznie, gdzie się nie ruszyć, to znajdzie się coś ciekawego.
Ja najbardziej lubię Donegal - na północy. Zimą można nawet zaobserwować zorzę polarną. Są tam przewspaniałe plaże! Polecam Silver Strand, gdzie trzeba zejść po ponad 160 schodach. Ale warto. Magiczne miejsce.
No i wszechobecne irlandzkie puby. Każdy z własną historią, najlepszym jedzeniem. Wchodząc do pubu, zanim zamówi się piwo, trzeba popatrzeć, co piją inni. Smak piwa, a przede wszystkim Guinnessa zależy od tego, w czym się je trzyma oraz… jak czyści się armaturę. Guinnessa musi spróbować każdy, bo nigdzie nie smakuje tak, jak w irlandzkim pubie.
Irlandczycy po raz kolejny w twej opowieści malują się jako bardzo otwarty naród.
Irlandczycy są wesołym narodem. Łatwo nawiązują rozmowę. Wystarczy podjąć temat pogody. Są otwarci na różne narodowości. Ale nie może być inaczej, ponieważ jest to naród, który ma o wiele więcej ludności poza swoimi granicami aniżeli w kraju.
Już od pierwszych chwil w Dublinie poczułam się, jakbym wróciła do domu. Ludzie uśmiechnięci, serdeczni; ważne co w środku, a nie na zewnątrz.
W Polsce liczy się to, co masz, jak wyglądasz, na jakim jesteś stanowisku itd. Tu ważne jest, jakim jesteś człowiekiem.
Mimo wszystko myślę, że dużo nas łączy jako narody – prześladowania, brak wolności, emigracja w poszukiwaniu lepszego jutra. Najbardziej podobni jesteśmy w swoim patriotyzmie. Obie narodowości są bardzo dumne z bycia Irlandczykiem, Polakiem.