Polka zorganizowała marsz do Aleppo. "To ważna i bardzo smutna lekcja"
Anna Alboth, polska dziennikarka mieszkająca w Berlinie, latem była na granicy z Syrią. Nie sama, z 3,5 tys. ludzi. Podróż "z buta" zaczęła się od pytania, jak odwrócić wzrok od ludzkiego cierpienia. Namówiła tłumy, by ruszyły w długą drogę. O jej marszu cywili zrobiło się naprawdę głośno. Teraz, po kilku miesiącach, go podsumowuje.
Anna razem z mężem i córkami zwiedza świat. W sieci istnieją jako "Rodzina Bez Granic", prawdziwych i tych w głowie. W zeszłą zimę Alboth nie mogła przestać myśleć o uchodźcach. Akurat jej dzieci wróciły z żeglowania, miały kamizelki ratunkowe. Całe góry kamizelek dziennikarka widziała na wyspie Lesbos - tam, gdzie swoją podróż kończy, często tragicznie, wielu Syryjczyków. "'Co raz zobaczone, nie da się odzobaczyć', mówią tam ludzie. Ja bym dodała, że nie da się zapomnieć" - pisze dziś Polka. W grudniu 2017 r. rozpoczęła "Marsz Cywili dla Aleppo". Punkt startowy był w Berlinie.
Akcję nagłośniły media. Ludzi co chwila przybywało. Przez 12 krajów łącznie zebrało się ich 3,5 tys. "Mierzyliśmy się z czymś niezwykle istotnym. Czymś, co w naszym bezpiecznym i wygodnym europejskim świecie nie istnieje. Czymś, czego nie doświadczyliśmy od 70 lat. Z życiem i śmiercią. Z chęcią niesienia pomocy i odwracaniem głowy. Ponieśliśmy konsekwencje naszego stylu życia, które wiodły do świata, jaki mamy teraz. Ostatecznie stało się to przez poczucie solidarności", czytamy w tekście Alboth. Wystarczył post na Facebooku: "Co jeśli tam pójdziemy? Czy to pomoże? Jeśli tak, czy dołączysz?". Kilka tygodni później grupa chętnych liczyła setki. Początkowo pomysł wzięto za przykład skrajnej naiwności. "Krucjata Dzieci", "Lewicowi idioci na wakacjach", "Wycieczka egoistów" – słyszała Polka. Marsz ruszył dokładnie drugiego dnia świąt. "By okazać solidarność, dzielić się nadzieją, nie dać zapomnieć o wojnie" – brzmiało przesłanie.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Jak przyznaje dziennikarka, łatwo nie było. Ale z każdym krokiem łatwiej dało się znosić trudności. Mnóstwo napotkanych ludzi podtrzymywało grupę na duchu, wielu w swoim tekście Alboth wymienia. Zapraszali "krucjatę" na śniadania, dawali dach nad głową i zwyczajnie kibicowali. "Byliśmy amatorami" – ocenia z perspektywy czasu akcję Polka. – "Ale za to jakimi!" I dodaje, że 3,5 tys. osób to 3,5 tys. różnych, trudnych charakterów. Spędzały ze sobą 24 godziny na dobę, co miało swoje plusy i minusy. Łączyły poglądy, pochodzenie, wiek, kosmopolityzm, ale konflikty, tak czy inaczej, się zdarzały. "Ktoś chciał iść szybciej, ktoś wolniej, ktoś marzył o większym ryzyku, ktoś chciał spać obok tego lub innego człowieka" – wymienia.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Wreszcie dotarli, choć nie do Aleppo. Na granicy zatrzymała ich armia. Alboth pisze, że stanęli przy rzece, oglądając się dookoła. Wszystko wyglądało wyjątkowo spokojnie. Jak czytamy, chcieli poczuć, co to znaczy budować most między swoim domem a tą granicą. "Jak inne były nasze uczucia od tych 3 tys. km temu?" – pyta. Nikt im za to nie zapłacił, zrobili to dla uchodźców, tak po prostu. "Wiele dowiedziałam się o konflikcie. I to bardzo ważna i bardzo smutna lekcja" – kwituje Polka.