Tak przed laty wypoczywała Warszawa. "Panie kładą się na piasku bez żadnego zażenowania"
Myślicie, że plażowanie nad Wisłą to wymysł hipsterów? Nic bardziej mylnego! Wygrzewanie się w mieście na piasku było popularne już w latach 30., kiedy ludzie z towarzystwa uznali, że letnie kąpiele w Wiśle i odsłanianie bladego ciała przestało być nieobyczajne.
"Zdrowie – to woda i słońce! Jedyna w stolicy najzdrowsza i najtańsza rozrywka. Plaża B-ci Kozłowskich. Od Mostu Poniatowskiego dojazd i odjazd własnemi autobusami bezpłatnie". W ten sposób w latach 30. ubiegłego wieku reklamowała się największa, "najkulturalniejsza" i najbardziej "prestiżowa" prywatna warszawska plaża, należąca do braci Kozłowskich. Mieściła się po prawej stronie Wisły, na południe od Mostu Poniatowskiego (między wylotami ulic Walecznych i Obrońców) i, w ówczesnych czasach, była prawdziwą sensacją.
Jeszcze chwilę wcześniej panienki i kawalerowie z dobrych domów uważali – wzorem starszego pokolenia – że bieganie w kostiumach kąpielowych niemalże w centrum miasta, mówiąc delikatnie, nie jest w dobrym tonie. Jednak wytężona "promocja" w końcu zrobiła swoje i razem z rozpalonym słońcem rozpuściła sztywne konwenanse.
Miejskie kąpieliska zaczęły pękać w szwach, a życie towarzyskie latem oficjalnie przeniosło się na nadwiślańskie bulwary. Było to tym bardziej naturalne, że w 1935 r. uruchomiono sezonową linię tramwajową "Extra", dowożącą warszawiaków na najpopularniejsze plaże. Jak pisze varsavianista Jerzy S. Majewski: "Brzegi zapełniały się w gorące dni lata. Szczególnie udany był sezon 1939 r. Plaże były zapchane do tego stopnia, że – jak obliczono – na jednym metrze kwadratowym piasku wylegiwały się co najmniej dwie osoby".
Ogromną rolę w wykreowaniu "mody na Wisłę" odegrała oczywiście jakość wody – bez porównania z dzisiejszą sytuacją. Co świetnie portretuje Majewski: "Rzeka była czysta i kąpiel w niej nie groziła wysypką. Większe zagrożenie stanowiły zdradliwe prądy rzeczne, wiry i brak umiejętności pływackich".
Przepływowe baseny, fryzjer i restauracja
Korzystając z tego dobrodziejstwa, warszawiacy kąpali się w miejscach ogólnodostępnych, niestrzeżonych (np. na Golędzinowie), ale największą wzięciem cieszyły się miejscówki prywatne, biletowane, jak funkcjonująca do dziś Poniatówka czy istniejąca już tylko na fotografiach, wspomniana plaża braci Kozłowskich. Ta ostatnia to było prawdziwe cacko.
Jak czytamy na stronie ekartkazwarszawy.pl: "Po wydaniu 50 groszy za wstęp na plażę, można było korzystać z zadbanego, strzeżonego kąpieliska w przepływowych basenach. Czysta wiślana woda przepływała przez duży drewniany basen z własnym dnem, dzięki czemu kąpiel była bezpieczna". A to nie wszystko: "W ciekawych architektonicznie zabudowaniach plaży Kozłowskiego można było także skorzystać ze strzelnicy, czytelni, publicznego telefonu czy zagrać w bilard. Był także dostępny fryzjer i restauracja, a plażowiczom stale przygrywała orkiestra. Wieczorami na plaży odbywały się dansingi".
Innymi słowy, u Kozłowskich przed wojną po prostu bywać należało. Podobnie było w przypadku zlokalizowanej niedaleko, również od strony Saskiej Kępy, Poniatówki. Tutejsze kąpielisko też miało drewniane pawilony oraz przebieralnie. Wiosną i latem organizowano tu zawody pływackie i motorowerowe, były ogródki z piwem, bufety, na drewnianym parkiecie urządzano tańce. Z czasem pojawiły się też wypożyczalnie leżaków, a nad brzegiem ustawiono skocznie dla pływaków.
Obserwując "nadwiślańską rewolucję", przedwojenne gazety tak komentowały panujące na miejskich plażach obyczaje: "Nikt nie przejmuje się niewygodą. Młodzież hasa jak spuszczone ze smyczy psiaki. Starsi majestatycznie wypuszczają brzuchy na słońce. Panie zakładają na nosy listki, smarują się tłuszczami, a o ile są piękne i dobrze zbudowane, kładą się na piasku lub trawie bez żadnego zażenowania".
Jesli chodzi o modę, panowie ze strojami nie mieli większego problemu – wystarczyły zwykłe, krótkie gacie. Panie musiały się bardziej nagimnastykować, by nad Wisłą swoje wdzięki w dobrym stylu zaprezentować. W latach 30. na miejskich plażach królowały ciemne trykoty oraz kostiumy kąpielowe robione na szydełku lub drutach – oczywiście z ciemnej wełny.
Otwarte baseny, flirty, gra w karty
Choć wydawać by się mogło, że to wojna zniszczyła tradycję miejskiego plażowania, warszawskie plaże pękały w szwach także w czasach okupacji. Jak przypomina Majewski, prywatne plaże rację bytu straciły dopiero w czasach powojennych, to wtedy też z nadwiślańskich brzegów zniknęły drewniane pawilony i "infrastruktura" plaży Kozłowskich oraz Poniatówki.
Nadal jednak na praską stronę (jak tłumaczą specjaliści – bardziej popularną, bo lepiej nasłonecznioną) przychodziły tłumy warszawiaków. Wciąż istnieją zdjęcia, na których widać ludzi pluskających się radośnie na tle Starego Miasta, jeszcze bez Zamku Królewskiego. Odpoczywającym czas uprzyjemniały kajaki, flirty, kiełbaski z musztardą, oranżada i gra w karty...
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Ta plażowa sielanka trwała do początku lat 70. Wówczas woda w Wiśle stała się tak brudna, że w letnie dni warszawiakom ulgę i orzeźwienie przynosiły już tylko baseny (ostatnie kąpielisko zamknięto w 1973 r.). Wiele z nich powstało w tej dekadzie w niemal wszystkich dzielnicach miasta, jednak niezmiennie rządziły te nad samą rzeką.
Kompleks sześciu otwartych basenów rozciągających się wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego na wysokości Saskiej Kępy wraz z towarzyszącymi im pawilonami – co pokazują archiwalne zdjęcia – był naprawdę spektakularny. I dawał też świetny widok, jako że w tamtych latach widoku na Wisłę nie zasłaniały drzewa.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
W latach 90. kąpieliska na świeżym powietrzu w całej Warszawie opustoszały. Zadecydowały o tym względy ekonomiczne (m.in. wysokie koszty utrzymania ośrodków poza sezonem) i moda na baseny kryte oraz aquaparki. Choć w ostatnich latach niektóre z nich odrodziły się na nowo (m.in. przywrócono dwa otwarte baseny przy Wale Miedzeszyńskim, jak za dawnych czasów), to trudno powiedzieć, by cieszyły się oszałamiającą popularnością. Szkoda?