Tata, kapitan, nauczyciel. Kazimierz przez 9 lat żeglował sam z małymi dziećmi
Jestem tatą-kwoką, nie mylić z kogutem – śmieje się Kazimierz Ludwiński. – Kobiety najpierw mnie nienawidzą, a potem się z nimi zaprzyjaźniam. Gorzej z mężczyznami. Pokazuję im, że facet może wychować dzieci, że może być subtelny i nie musi być macho.
31.03.2019 11:09
Podczas festiwalu Kolosy zaczepia mnie sympatyczny pan z rozbrajającym uśmiechem i w kapeluszu na głowie. Natychmiast skraca dystans i każe mówić do siebie po imieniu. – Jestem Kazimierz. Zapraszam na "Wyspę szczęśliwych dzieci".
Na drugi dzień w festiwalowej kawiarni opowiedział mi historię swojego życia, która mogłaby stać się kanwą niejednego filmu przygodowego. I takie też obrazy przesuwają się w mojej głowie, które przeplatają się z zadziwieniem i jednocześnie uznaniem dla tego niebanalnego mężczyzny. Udaje mi się też porozmawiać z jego córką Nel, dziś 21-letnią piękną kobietą.
Kazimierz Ludwiński ze Szczecina (66 lat) miał dwadzieścia kilka lat, gdy wraz z braćmi, Andrzejem i Piotrem, zbudował katamaran żaglowy - "Wyspę szczęśliwych dzieci". Wypłynęli na nim w lutym 1979 r. do Afryki, gdzie przeprowadzali badania etnograficzne. 9 lutego minęło dokładnie 40 lat od wypłynięcia. Stan wojenny zastał ich w Afryce Zachodniej. Postanowili więc tam zostać. Prowadzili rodzinny biznes i na "Wyspie" kilka razy przepłynęli Atlantyk.
Ponownie jacht zawinął do Polski, przeszedł generalny remont, aż w końcu w roku 2004 Kazimierz rozpoczął na nim podróż dookoła świata. Przez 9 lat pływał po morzach i oceanach. Z małymi dziećmi na pokładzie. Podróż trwała od września 2004 roku do sierpnia 2013 r. Odwiedzili kilkadziesiąt krajów i kilkaset wysepek. Ale od początku…
Kazimierz i Anna Ludwińscy wraz z dwójką dzieci, 6-letnią Nel i 7-miesięcznym Noe, wybrali się w rejs – oczywiście na ukochanej "Wyspie". Po pół roku wspólnego pływania Ania stwierdziła, że chce wrócić na wakacje do Polski, mówiła, że tęskni za mamą. Jak powiedziała, tak też zrobiła. Córeczka i synek razem z nią wrócili do kraju. A Kazimierz został w Afryce.
Żona chce separacji, babcia chce zabrać dzieci
- Nagle usłyszałem, że Ania chce się rozstać, że chce separacji. Przyjechałem więc do Polski, żeby dowiedzieć się, co jest zgrane. Usłyszałem, jaką decyzję podjęła moja żona. Natomiast Nel zdecydowanie stwierdziła, że wraca do naszego domku, jak nazywała nasz jacht. Chęć wyjazdu ze mną wywołał sprzeciw u babci, mamy Ani, która uznała, że jesteśmy skrajnie nieodpowiedzialni. Zagroziła, że założy nam sprawę o ograniczenie praw rodzicielskich, straszyła, że zabierze nam dzieci - wspomina podróżnik.
Z nadzieją, że uda się jej przekonać swoją wnuczkę, postanowiła z nią porozmawiać: – Neluniu, chcesz zostawić mamunię i pojechać do tego dziwnego kraju? Do Afryki? Przecież tam są dziwni ludzie – zadała jej pytanie. A ta spokojna, mała dziewczynka powiedziała do niej: – Babuniu, a czy ty byłaś w Afryce? – Nie, ale dziadek był, przecież był marynarzem, ludzie też mówią różne rzeczy. – Babuniu, a ja byłam, chodziłam tam do szkoły, rodzice mnie puszczali samą i nic mi się nie stało. Chcę tam wrócić, chcę być z tatusiem.
Decyzja zapadła. Postanowiono, że Nel zostaje z tatą, a niespełna roczny synek z mamą.
Dziewczynka prowadzi jacht
Nel żeglowała więc z ojcem przez Atlantyk, on był przy cumach, kotwicy, zwijał żagle, a ona… stała za sterem. Po Wyspach Zielonego Przylądka krążyły opowieści o małej dziewczynce, która prowadzi jacht.
– Pamiętam, że w pewnym momencie podpływamy do kei, skąd braliśmy wodę i paliwo, i słyszę dwóch mężczyzn: "O! Duża ta dziewczynka". Tylko że ona po chwili zeszła ze stołka. I gdybyś wtedy zobaczyła ich miny… – mówi Kazik z szelmowskim uśmiechem.
A co na to Nel?
– Nie miałam wyjścia, musiałam pomóc tacie, bo byliśmy przecież sami. Nie mogłam podnieść kotwicy, fizycznie nie dawałam rady, bo byłam za mała. Stanie za sterem to było coś, z czym mogłam sobie poradzić. A po drugie, nie zdawałam sobie wtedy sprawy z odpowiedzialności. Teraz pewnie bardzo bym się bała, a wtedy… wiedziałam, że gdy coś się zadzieje, to tata przybiegnie i mi pomoże – opowiada kobieta.
– Wtedy Nelunia miała za zadanie, żeby mieć na mnie "oczki" i mnie pilnować. Gdy nadchodził sztorm, to ona oczywiście stawała za sterem, wtedy włączało się dodatkowo silniki, żeby umiejętnie manewrować, żeby jacht nie stanął pod wiatr, żeby żagle i szoty mnie nie uderzyły, musiała obserwować i reagować. Uczyłem ją jak zawrócić, jak zrzucić żagle, żeby nie było ryzyka, żeby nie uszkodzić paluszków, umiała zapalić silnik – zdradza tata.
To właśnie na Wyspach Zielonego Przylądka Nel skończyła 8 lat.
– Z córcią mieliśmy sztamę i dobrze nam się żeglowało. No może poza tymi chwilami, gdy trzeba było przygotowywać się do egzaminów, bo zapisałem córkę do szkoły korespondencyjnej – żartuje, po czym już całkiem szczerze dodaje. - Tęskniłem bardzo za synem i namawiałem Anię, żeby również i on do nas dołączył. Gdy przekroczyliśmy Kanał Panamski, otrzymałem od niej na Skypie wiadomość, że chce wrócić. Miałem nadzieję, że spróbujemy ten związek związać.
Mama wraca na jacht
Wróciła, ale nie po to, żeby ratować relację, tylko żeby wrócić do Polski z dwójką dzieci. Jej tęsknota za córką była ogromna, nie mogła sobie poradzić z rozłąką i chciała mieć ją przy sobie.
– Przez 1,5 roku Ania była z nami na jachcie. Pomiędzy nami iskrzyło. To jest przecież mała powierzchnia. To nie jest tak, że trzaśniesz drzwiami i odwrócisz się na pięcie i sobie wyjdziesz. A z drugiej strony to jest tropik, jesteśmy w strojach, półnago. Sytuacja ta była dla nas bardzo uciążliwa, a jednocześnie musieliśmy zachować pozory, bo przecież przy dzieciach nie wypadało nam wybuchać – opowiada mężczyzna.
Podczas wspólnej podróży była żona Kazika zobaczyła, że Nel pięknie się rozwija, że zrobiła ogromny postęp i… w rezultacie pomyślała, że nie chce odbierać takiego szczęśliwego dzieciństwa Noe. Uznała również, że nie powinno się rozdzielać rodzeństwa. - Na Wyspach Polinezji, Vanuatu usłyszałem, czy może zostawić ze mną dwójkę dzieci. Nie marzyłem o niczym innym. Byłem bardzo szczęśliwy, że podjęła taką właśnie decyzję – mówi Kazimierz.
To nie był łatwy krok, choć Ania z jednej strony wiedziała, że robi dobrze, to pękało jej serce.
– Pożegnanie było rozpaczliwe. Wyjeżdżała rozdarta. Płakała. Pytała, czy będę bronił jej decyzji, bo wiedziała, że matka ją rozszarpie, że nie uszanuje jej wyboru. Do dzisiaj jestem jej obrońcą. Uważam, że to wielka odwaga zachować się inaczej, niż oczekuje tego od nas społeczeństwo. Moja była żona dokładnie wiedziała, że świat, który pokazuję dzieciom, im się należy i że ona nie będzie w stanie im tego oferować. Teraz mieszka w Belgii, a dzieci przyjeżdżają do niej na wakacje – wspomina Ludwiński.
Serce mocniej zabiło
Kazimierz wspomina, że gdy zobaczył Anię to oniemiał, to była miłość od pierwszego wejrzenia. A Bogusia – jej mama – stała się jego dobrą kumpelą. Choć dzieliły go z Anią 22 lata różnicy – podróżnik nie miał wątpliwości, że to jest właśnie kobieta jego życia, z którą chce kroczyć przez świat i mieć z nią dzieci. Przyznaje, że po raz pierwszy został ojcem dość późno, w wieku 45 lat.
– Zawsze chciałem mieć dzieci, ale wcześniej uważałem, że ciągle jestem niedojrzały, aby posiadać potomstwo. Z Anią wszystko było inaczej. Gdybym nie posiadał dzieci, pewnie zgorzkniałbym po drodze, a tak dało mi cel, bo potem wszystko robiłem dla nich. Czułem, że życie na jachcie to jest dobry sposób wychowania, no i chyba się nie pomyliłem – opowiada.
Ich rejs się przedłużył, miał trwać 2 lata, a przeciągnął się do dziewięciu. Gdy wrócili, Nel miała 15 lat, a Noe 9 lat.
– Pijąc kawę czytałem pisma wroga, czyli pisma kobiece – żartuje. – I wtedy uświadomiłem sobie, jak my się nie rozumiemy, że wszystkie konflikty i wojny biorą się z dwóch powodów: z różnic płciowych i pokoleniowych. Nie wystarczy powiedzieć: kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, ale zróbmy coś wokół tego. Poza tym musiałem przecież tłumaczyć mojej ukochanej córci, co się dzieje z jej ciałem, co to znaczy dojrzewanie, choć oczywiście te tematy nie były mi obce, w moim domu rodzinnym w sposób naturalny podchodziło się do tych spraw. A kiedy dzieci były małe, sięgałem po książki z zakresu psychologii dziecka.
Trudny powrót
Do Polski wrócili w 2013 r. Noe poszedł do podstawówki – zgodnie ze swoim wiekiem do trzeciej klasy. Nel z kolei straciła dwa lata. I teraz przygotowuje się do matury. Kazimierz przyznaje, że pomyłką był powrót do Polski po takim długim podróżowaniu.
– Wciąż się nie zaadaptowałem. Moja rada. Po dwóch-trzech latach można jeszcze wracać, ale gdy dłużej jest się w drodze – lepiej pozostać w świecie, który się kocha – stwierdza.
Podobnie mówi Nel.
– Jestem w Polsce prawie 6 lat, ale jednak czuję presję społeczną, właśnie dlatego chcę się przeprowadzić do Australii, bo tam jest inne podejście do życia. Chcę iść na dietetykę, ale też tak ułożyć sobie życie, żeby móc zarabiać, a potem zrobić przerwę i podróżować – mówi dziewczyna.
– Widzę, że Noe szybko się odnalazł w szkole i w materialnym świecie. Wierzę, że nadal jest dobrym chłopcem, chcę go uratować, dlatego remontuję mój jacht i myślę, że niebawem wyruszymy za Nel – dodaje z przekonaniem w głosie Kazimierz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl