Turyści igrają ze śmiercią. "Wszyscy ignorowali zakazy"
W wakacje, mimo luzu, absolutnie nie powinniśmy tracić czujności. Szczególnie podczas wycieczek, które wiążą się z ryzykownymi atrakcjami. Przekonała się o tym nasza czytelniczka, pani Małgorzata, która była przerażona tym, co zobaczyła na zamku Zborów. - Prawie dostałam zawału - mówi nam.
- Spędzaliśmy urlop z mężem i dziećmi w Beskidzie niskim. Jednego dnia postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do Słowacji. W okolicach Bardejowa, na wzgórzu Makovica znajduje się średniowieczny zamek Zborów, który dzieci chciały zobaczyć. To była niedziela i u podnóży zamku odbywała się akurat inscenizacja. Było tam sporo rodzin z dziećmi. Ucieszyliśmy się z tej atrakcji, tym bardziej że wstęp na teren obiektu był całkowicie darmowy - relacjonuje pani Małgorzata.
Turystka była przerażona zwiedzaniem słowackiego zamku
Problem, jak twierdzi, zaczął się, gdy chcieli zwiedzić obiekt. Zamek jest całkiem duży i po dziś dzień zachowała się część murów obronnych oraz znaczne fragmenty baszt i budowli pałacowych, które miejscami sięgają nawet wysokości czterech kondygnacji. Niestety, jak napisała nasza czytelniczka, turyści mogą wejść niemal na sam szczyt budowli, a w żadnym miejscu nie ma zabezpieczeń.
- Prawie dostałam zawału. Dzieci wbiegły niemal na samą górę zamku i zanim tam doszłam za nimi, dotarło do mnie, że nigdzie nie ma żadnych barierek innych zabezpieczeń, które mogłyby zapobiec tragedii. Miałam śmierć w oczach, jak widziałam turystów, którzy robili sobie zdjęcia na skraju urwiska - mówi nam.
Najwyższy punkt zamku był mocno wysunięty, a tuż za nim była przepaść. Daleko w dole znajdowały się niższe mury obiektu, blachy, chroniące mury przed uszkodzeniami i mnóstwo kamieni, które osunęły się z urwiska.
- Ludzie sobie tam spacerowali, jak gdyby nigdy nic, a to tylko krok do tragedii. Wystarczy jeden niepewny krok. Sama się bałam tam stać, a co dopiero z dziećmi, więc natychmiast stamtąd zeszliśmy. Dopiero w drodze powrotnej zauważyliśmy niewielką tabliczkę, która informuje o zakazie wejścia. Oczywiście wszyscy ją ignorowali. Poza tym nie było tam nikogo, kto pilnowałby bezpieczeństwa w tak ruchliwy dzień. Patrząc na to, że ludzie najwyraźniej nie mają wyobraźni, zastanawiam się, czy to nie powinno być jakoś egzekwowane? - żali się pani Małgorzata.
W newralgicznych miejscach bywa niebezpiecznie
Podobne wrażenia z wyprawy do Słowacji przyniosła ze sobą także pani Magda, która z kolei wybrała się z wizytą do zamku Orawskiego w miejscowości Orawskie Podzamcze.
- Po zakupie biletów w budynku przy parkingu, zostaliśmy odesłani stromym podejściem, po kocich łbach pod bramę wejściową, gdzie mieliśmy czekać, aż przewodnik otworzy nam wrota - opowiada nam pani Magda.
Jak wspomina, turystów było bardzo dużo, a placyk przed bramą niewielki. Po jego obu stronach znajdowały się skaliste zbocza opadająco stromo w dół i teren ten nie był zabezpieczony żadną barierką ani murkiem.
- Kiedy przez bramę wyszli turyści z wcześniejszej wycieczki i musieliśmy się jakoś minąć, było naprawdę niebezpiecznie. Pamiętam, że trzymałam obydwoje dzieci kurczowo za ręce aż do momentu, gdy wpuszczono nas na dziedziniec zamkowy, gdzie było już 'normalnie', choć na samej trasie zwiedzania też było kilka miejsc, w których czuliśmy się bardzo niepewnie - mówi nam.
Zwiedzaniu starych obiektów często towarzyszy niebezpieczeństwo
O to, czy atmosfera ryzyka, towarzysząca zwiedzaniu słowackich zamków, to krajowa tendencja, czy zwyczajny przypadek, zapytaliśmy Aleksandrę Pykę, blogerkę i słowacystkę, która jest tłumaczką i przybliża swoim odbiorcom słowacką kulturę i historię.
- Prawie całe życie mieszkałam na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i doskonale wiem, że także w Polsce ruiny nie są zabezpieczone z myślą o tym, że ktoś może spaść, czy się przewrócić. Także u nas zamki z płatnym wstępem kryją w sobie potencjalnie niebezpieczne miejsca, co nie oznacza, że nagle wstęp tam jest całkowicie zakazany - wyjaśnia nam Aleksandra Pyka.
Zdaniem ekspertki to w obowiązku rodziców jest zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa oraz wyjaśnienie im, że zamek czy inna rozpadająca się budowla może być niebezpieczna.
- Każdy ma swój rozum i każdy, kto wchodzi na teren zamku-ruiny, powinien mieć świadomość, że robi to na własne ryzyko. Ja bym tu nie przesadzała, że nagle wszystko trzeba grodzić i wszędzie wstawiać barierki (zwłaszcza w zabytku, gdzie potrzebne są pozwolenia konserwatora), bo ktoś może spaść czy się poślizgnąć - mówi Pyka.
O zamek Zborów dbają ochotnicy
Zamek Zborów znajduje się pod opieką stowarzyszenia Združenie na záchranu Zborovského hradu, które powstało w 2010 r. Jego członkowie za cel postawili sobie ochronę ruin. Dzięki społecznej pracy ochotników oraz niewielkim pieniężnym grantom oczyszczono wzgórze zamkowe z nalotu drzew i krzewów oraz zabezpieczono ruiny przed dalszym rozpadem. Podjęto też szereg działań związanych z przywróceniem zachowanym fragmentom murów ich pierwotnego wyglądu.