W bułgarskich restauracjach pojawiły się karty dań po polsku
Да, не, супа, картофи? Koniec tych męczarni. W najpopularniejszych kurortach nad Morzem Czarnym, które mieszkańcy znad Wisły w tym roku wręcz masowo najechali, zawitała dobra zmiana – na stołach pojawiło się menu po polsku.
Polak w każdym języku się dogada, wiadomo. W razie problemów mówi głośno i powoli, a ludzie wszystkich narodowości świata w mig pojmują język trudny, ale piękny. Szczególnie łatwo Polak dogada się oczywiście z "braćmi Słowianami". Bo przecież wszyscy oni mówią "tak samo, tylko trochę inaczej". Jedynie z Bułgarią bywa mały problem, bo tam dla zmyłki, jak kiwają głową na "tak", to mówią "nie", a jak kiwają na "nie", to mają na myśli "tak". No i napisać po ludzku nie umieją! Aż strach iść do restauracji. Bo chciałoby się zamówić normalnego kotleta, ale w karcie wszystko trzeba zgadywać, więc przez przypadek można zamówić jakieś warzywo. A przecież człowiek nie zwierzę, trawy jeść nie będzie. A jeszcze za nią płacić? Co to, to nie.
Na szczęście dla tych, którzy w szkole nigdy nie uczyli się staro-cerkiewno-słowiańskiego, nad Morzem Czarnym – nie bójmy się szumnych słów – zawiał wiatr zmian. I do Słonecznego Brzegu, i Złotych Piasków nadciągnęła prawdziwa rewolucja. Wszyscy ci, którzy do tej pory skazani byli na głodzenie poprzez cyrylicy nierozumienie, mogą odetchnąć z ulgą. Na bułgarskie stoły zawitały karty dań po polsku. I proszę się nie podśmiewać, że "wielkie mi co", bo to może mała zmiana, ale dobra.
Do tej pory w zagranicznych kurortach w kwestiach językowych byliśmy zazwyczaj pomijani. W najpopularniejszych wakacyjnych mekkach menu i tablice informacyjne w swoich językach mają Niemcy, Rosjanie, a nawet Czesi i Skandynawowie (o Anglikach, z oczywistych względów, nawet nie wspominając). A my, mimo że podróżujemy chętnie i dużo, poza bardzo nielicznymi wyjątkami (jak grecka miejscowość Kokkino Nero, gdzie w sezonie częściej można usłyszeć język polski niż grecki, w związku z czym cała komunikacja turystyczna jest nastawiona na wczasowiczów znad Wisły) jesteśmy skazani na języki obce.
Wakacyjny urlop. Sprawdź, jak dobrze wypocząć
No dobrze, ale skoro już ustaliliśmy, Polak w każdym języku się dogada, to po co nam polskie menu? Pewnie po to, żeby upokorzyć, myślą ci, którzy wszędzie węszą spisek. Żeby pokazać, że Polak to analfabeta i nieuk z kraju kwitnącej cebuli. A karty dań w ojczystym języku to takie dla niego ułatwienie, żeby nie musiał szmuglować w nogawkach spodni kilku pęt kiełbasy krakowskiej na czarne dni wielkiego wakacyjnego głodu. Bo i tak już wystarczająco się męczy w sandałach i skarpetach, które uciskają nad kostką i zatrzymują krążenie.
I znów pewnie Niemiec napisze o Polnische Zonen i o tym, że enklawy disco polo i kotleta schabowego rozszerzają się na inne państwa. A Polacy jeżdżą na wakacje za granicę tylko po to, żeby się izolować (czego najdobitniejszym są właśnie polskie strefy w Grecji i Chorwacji, gdzie i menu po polsku, i jedzenie polskie, i – jak sama nazwa wskazuje – wszystko inne też przesycone jest polskością). Oczywiście nikt nikomu nie zabroni patrzeć w ten sposób. Ale można też spojrzeć też inaczej. I po prostu we wprowadzeniu przez Bułgarów kart dań po polsku dostrzec (bez ironizowania i kombinowania) miły gest. Bo wygląda po prostu na to, że nasi "bracia Słowianie" wreszcie zdali sobie sprawę, że "biało-czerwoni" ich kraj kochają i bardzo chętnie do niego na wakacje przyjeżdżają.
Ta wakacyjna miłość, jak wiadomo, rozkwitła dawno temu, jeszcze w czasach PRL-u. Gorące uczucie okazało się nie tylko przelotnym romansem, bo chwilowym oziębieniu relacji (związanym z transformacją) wybuchło ponownie – z siłą wodospadu. Od kilku już lat Bułgaria pozostaje jednym z najpopularniejszych kierunków letnich wyjazdów Polaków, a to, co wydarzyło się w bieżącym sezonie, zaskoczyło nawet touroperatorów. Pod względem liczby zarezerwowanych wycieczek Złote Piaski i Słoneczny Brzeg wyprzedziły nawet Hiszpanię! Piękne plaże, ciepłe morze, niskie ceny, krótki czas przelotu i opinia kierunku bezpiecznego dla urlopowiczów zrobiły swoje. I w sumie to fajnie, że skoro lubimy jeździć do Bułgarii, to na miejscu będziemy mogli czuć się jeszcze swobodniej.