Zaginiony świat Majów. Wyprawa do Tikal w Gwatemali
Znad gęstwiny dżungli wyglądają wierzchołki kamiennych piramid. To dowód na istnienie cywilizacji Majów, która zamieszkiwała przed wieloma wiekami gigantyczne miasto.
07.06.2018 | aktual.: 07.06.2018 12:38
Tikal to zaginiony świat - El Mundo Perdido, równoległy do rzeczywistości. Od tysiąca lat opuszczone, wymarłe miasto. Czas w nim się zatrzymał, drzewa obejmują we władanie ruiny, a w ich koronach wrzeszczą małpy pajęcze i przeróżne ptaki. Ruiny odkryli w latach 90. XVII w. hiszpańscy misjonarze, wykopaliska archeologiczne były prowadzone już w XIX w., a lata 50. XX w. przyniosły cały program badań naukowych i ochrony tego zabytku, klasą nieustępującego peruwiańskiemu Machu Picchu.
Część świątyń oczyszczono z roślinności, odrestaurowano, inne giną w zieleni. Oddano miasto do dyspozycji turystom. Można spacerować po nim parę godzin, a koniecznie trzeba wspiąć się kamiennymi schodkami na piramidę IV. Jest najwyższa i roztacza się z jej szczytu widok na bezkresną selwę. Z morza zieleni wyłaniają się tylko wierzchołki innych biało-szarych budowli. Jak bardzo potężny był Tikal za czasów świetności, świadczą najświeższe badania archeologiczne.
Oszustwami Gwatemala się zaczyna
To niewątpliwie jedna z największych atrakcji Gwatemali. Jedziemy tam autobusem z Belize City. Firm przewozowych jest sporo i podrzucają sobie pasażerów, jeśli którejś nie uda się zebrać kompletu. Bilet kosztuje 50 dol. belizyjskich (ok. 90 zł). Warto też pamiętać, że przy przekraczaniu pieszo granicy z Gwatemalą, na przejściu musimy zapłacić, w przeliczeniu na złotówki, ok. 70 zł (trzeba mieć przy sobie gotówkę!).
Na drodze od granicy do miasteczka Flores w prowincji Peten natykamy się na pierwszą niespodziankę - blokadę drogi. Trwa protest okolicznych mieszkańców przeciwko polityce władz, które w kampanii wyborczej obiecywały naprawę dróg, a nadal jest dramatycznie. Główna jest dziurawa, a na dojeździe do pobliskich wioseczek w ogóle nie ma asfaltu, co podczas opadów stanowi przeszkodę nie do sforsowania.
Protestujący od rana uniemożliwili przejazd już kilkudziesięciu turystom, którzy nudzą się, bawią z miejscowymi dziećmi, ale cierpliwie czekają na przepuszczenie. Nie jest źle. Na straganie obok można kupić lokalne przekąski i napoje, gra ludowa muzyka, jest nawet namiot na wypadek deszczu. W końcu - droga wolna. Ale... co to? Druga blokada, już nie tak pokojowo wyglądająca. Miejscowi kowboje z maczetami wyraźnie na coś czekają. Udajemy idiotów, nikt nie sięga do portfela i w końcu i oni nas puszczają. To pierwsze zderzenie z Gwatemalą, gdzie oszukać przyjezdnych albo wyłudzić pieniądze próbuje się na każdym kroku.
Śmierć Ah Cacao
Na pocieszenie można dodać, że spokój i piękno miasteczka Flores na wyspie na malowniczym jeziorze rekompensuje wszystkie niedogodności. Wieczorem wzdłuż promenady mieszkańcy wystawiają stoły, a na nich - swoje lokalne przysmaki. Trzeba skosztować tortilli z tradycyjnymi pastami, zwłaszcza frijoles z czarnej fasoli - pycha! Baza pokoi hotelowych i kwater jest rozbudowana, bez trudu można znaleźć miejsce (polecam La Casona de La Isla). A grubo przed świtem - tak robi większość - wyruszyć na podziwianie oddalonego o 60 km najpotężniejszego niegdyś miasta cywilizacji Majów. Jeszcze tylko słowo o kosztach: 100 quetzali (1 quetzal gwatemalski to 50 gr) kosztuje bilet do Tikal bez przewodnika. 150 trzeba dopłacić za przewodnika, kolejne 100 - za wyjazd na tyle wcześnie, by zdążyć na wschód słońca (warto!). I jeszcze 150 quetzali płacimy za sam wstęp do parku narodowego (należy mieć ze sobą paszport!).
A jeśli nie wzięliśmy opcji z przewodnikiem, warto zaopatrzyć się we Flores w darmową mapę, bo w parku już za nią płacimy. Najpierw pokonujemy kilkaset metrów wśród oszałamiającej, bujnej roślinności. Typowe dla regionu gatunki są oznaczone tabliczkami. Jak narodowe drzewo Gwatemali - ceiba, czyli puchowiec, osiągająca nawet 60 m wysokości. Kiedy z gęstwiny wyłaniają się pierwsze schodkowe piramidy, wrażenie jest niesamowite. W głowie tańczą obrazy skomplikowanych rytuałów, kapłanów składających bogom w ofierze władców pojmanych rodzin królewskich i niewolników, krwi lejącej się po kamiennych stelach, pokrytych tajemniczymi inskrypcjami.
Na powierzchni 60 km kw. zgromadzonych jest kilka - jak do tej pory sądzono - tysięcy budowli. Najokazalsze z nich to sześć piramid o wysokości od prawie 40 do 65 m. Nie na wszystkie można się wspiąć, jest to naprawdę niebezpieczne, ale jest taka możliwość w przypadku piramidy IV - Dwugłowego Węża. Na szczycie znajduje się skromna, zamknięta kratą świątynia i widok, zapierający dech - na morze selwy z wyrastającymi ponad powierzchnię czubkami innych budowli.
Przez cały dzień można włóczyć się pomiędzy Placem Zaginionego Świata, Placem Siedmiu Świątyń, czy Akropolami, oglądając stele poświęcone kolejnym władcom (mój ulubiony to Ah Cacao, spalony na szycie piramidy Wielkiego Jaguara; wdzięczne imię, prawda?).
LIDAR prześwietlił megalopolis
Tikal przeżywał okres prosperity w VII-VIII w. W IX w. miasto opustoszało, ludzie się wyprowadzili. Podobny los dotknął inne majańskie miasta. Dlaczego? Teorii jest wiele: epidemie, przeludnienie, klęski głodu, susza, a potem konkwistadorzy, którzy dopełnili dzieła zniszczenia.
Więcej światła na megalopolis Majów rzucają ostatnie sensacyjne badania. National Geographic donosił dosłownie przed paroma miesiącami. Wyjaśniono, że wokół Tikal naukowcy odkryli ruiny ponad 60 tys. domów, pałaców, mostów, fortyfikacji i innych struktur, o których istnieniu do tej pory nie mieliśmy pojęcia. Dokonali tego za pomocą tzw. LIDARU (Light Detection and Ranging) - urządzenia działającego na podobnej zasadzie co radar, lecz skanującego z powietrza powierzchnię światłem. Dzięki tej przełomowej technologii, byli w stanie cyfrowo usunąć z obrazów baldachim drzew i wierzchniej warstwy roślinności, odsłaniając ruiny prekolumbijskiej cywilizacji. Cywilizacji wyrafinowanej, dużo bardziej złożonej niż dotąd sądzono, kierowanej przez tajemniczych Wężowych Królów - dynastię, która żyła na tych terenach 1200 lat temu. Badacze szacują, że cały obszar kontrolowany przez Majów zamieszkiwało nawet 20 mln ludzi. To tyle, co połowa populacji ówczesnej Europy, z tym że zamieszkująca obszar zbliżony wielkością do Włoch.
- Obrazy z LIDARU pokazały, że cały ten region to jedna wielka osada, a jej skala i gęstość zaludnienia zostały rażąco niedoszacowane - powiedział Thomas Garrison, archeolog z Ithaca College związany również z National Geographic, który specjalizuje się w wykorzystaniu technologii cyfrowej do badań archeologicznych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl