Zdobyła żeglarski Mount Everest. Jest niewidoma i ma bzika na punkcie kolorów
Mekka wszystkich żeglarzy. Życie straciło tu ponad 40 tys. wilków morskich. Dwójka niewidomych Polaków szczęśliwie opłynęła Przylądek Horn. To pierwszy na świecie taki wyczyn. Rozmawiamy z Justyną Kucińską jedną z uczestniczek rejsu "Zobaczyć Horn".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Urszula Abucewicz, WP: Dlaczego Przylądek Horn, który ma tak złą sławę, jest marzeniem wielu żeglarzy? I dlaczego zdecydowała się pani na taką niebezpieczną wyprawę?
Justyna Kucińska: Przylądek Horn leży w miejscu, w którym łączą się ze sobą dwa oceany: Spokojny i Atlantycki, ponadto stykają się ze sobą płyty tektoniczne. Warunki pogodowe są zmienne, nakładają się na siebie przeciwstawne wiatry, a do tego rejon ten jest nękany przez gwałtowne burze i bardzo niskie temperatury. Gdy przemierzaliśmy wody oceanów tuż przy Ziemi Ognistej – wystawały z niej szczątki jachtów. Oczywiście każdy z nas zna historię tego miejsca i wie, że warunki pogodowe nie uległy zmianie i że ciągle jest to bardzo niebezpieczny akwen, ale na szczęście poprawił się sprzęt. Pływamy na coraz lepszych jachtach. Nasza "Selma" była naprawdę bardzo dobrze przygotowana do pływania po Antarktydzie i okolicach. Byliśmy więc spokojni, ale też omijając pozostałości po innych nieudanych wyprawach – człowiek nabiera pokory i szanuje każde polecenie kapitana, które trzeba wykonać. Na pokładzie nie ma demokracji. Trzeba się podporządkować tej osobie, która jest odpowiedzialna za wyprawę i steruje jachtem.
Jak pani jako osoba niewidoma radziła sobie podczas rejsu?
Moja przygoda z żeglarstwem zaczęła się wcześniej, bo już 12 lat temu. W 2006 roku na pokładzie Zawiszy Czarnego w ramach projektu „Zobaczyć morze” wyruszyłam w morski rejs. Było dla mnie niezapomniane przeżycie, ponieważ nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie, że niewidomi mogą pływać i funkcjonować jak cała reszta załogi. Było to dla mnie ogromne odkrycie (śmiech)! A poza tym uświadomiłam sobie, że żeglowanie jest dla mnie, że świetnie się czuję na pokładzie jachtu. Owszem, pływanie czy to na małej, czy dużej jednostce to ciężka, fizyczna praca, ale jest ona w taki sposób dzielona, aby móc ją wykonać. Jeśli nie jestem dość sprawna fizycznie, robię co innego. Każdy jacht, a zwłaszcza wielkie jednostki, dają mi poczucie niezależności i samodzielności.
Morze to żywioł, sztormy, to trudne warunki pogodowe. Człowiek widzący się boi, a co dopiero niewidomy?
Zapewne zdaje sobie pani sprawę, że we własnym mieszkaniu poruszam się bez laski i funkcjonuję przy zgaszonym świetle. Natomiast każde wyjście na zewnątrz w nowy, nieznany teren wymaga już wskazówek, pomocy, czasem przewodnika czy jakiejś instrukcji.
Gdy zatem na pokładzie jachtu mają płynąć osoby niewidzące – pierwszą podstawową zasadą jest to, aby niewidomy mógł zwiedzić i poznać każdy zakamarek żaglówki. To jest istotne, żeby nie zahaczyć się o takielunek, wiedzieć, jakie są przeszkody, ale również jak zaprojektowana jest łódź, gdzie mieści się np. mesa a gdzie kajuty. To jest niezwykle ważne. Osoba niewidoma wchodząc na jacht musi go najpierw poznać. I to pozwala poczuć się na nim jak w domu. Miłość do żeglarstwa sprawia, że na pokładzie jachtu komfort i wygoda są dla mnie sprawami drugorzędnymi. Ciasnota, brak ciepłej wody, trudne warunki atmosferyczne, wszystko to jestem w stanie znieść, bo pływanie jest dla mnie ogromną frajdą.
A wracając do pani pytania o sztormy podczas rejsu… Trudne warunki pogodowe mogą sprawić, że nawet na płaskim morzu można wypaść za burtę. Dlatego tak ważne jest po zapoznaniu się z jachtem przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. I to powtórzy każdy kapitan, że przede wszystkim ma być bezpiecznie.
Co to znaczy?
W przypadku rejsu wokół Przylądka Horn i Ziemi Ognistejkapitan zrobił nam specjalne szkolenie, jak mamy się poruszać po pokładzie i jakie zadania wykonywać, żeby uniknąć wypadku. Żelazna zasada brzmiała: "jedna ręka dla pokładu, druga dla siebie", a to znaczy, że zawsze wychodząc na pokład musieliśmy się czegoś trzymać. Kolejna ważna rzecz dotyczyła nocnych wacht lub trudnych warunków pogodowych. Koniecznością było wychodzenie na pokład w uprzęży, czyli w szelkach, w które wpięte były tzw. wąsy. Przypinaliśmy się nimi do linek rozciągniętych po pokładzie. To są takie zasady, o których każdy musi pamiętać będąc na jachcie, dzięki temu my i pozostała część załogi czuliśmy się bezpieczniej.
Nie była pani turystą, tylko pełnoprawnym uczestnikiem rejsu.
Mam nadzieję, że tak było. Przyjemność z pływania polega na tym, że mogę współdziałać z załogą. Owszem są ludzie, którzy pływają w pojedynkę, ale przecież nasz rejs wokół Przylądka Hornu i Ziemi Ognistej nie polegał na tym, żeby to był wyczyn samotnej, jednej osoby, tylko zawsze żeglarstwo jest pracą zespołową. Nie chciałam siedzieć z boku i być obok grupy. Chciałam włączać się w pracę, czy to na pokładzie czy to pod pokładem.
Pomagała Pani w kuchni, stała na wachcie, ale też stała ze sterami…
Tak. Życie na jachcie to praca 24 godz. na dobę i nawet wpłyniecie do portu nie zwalniało z obowiązków. Wachty nadal obowiązywały. A jeśli chodzi o moje zadania, to pełniłam i wachty nawigacyjne, i kambuzowe, czyli przygotowywałam posiłki dla całej załogi. I udało mi się też stanąć za sterem. Oczywiście korzystałam z pomocy osób widzących, żeby móc sterować. Osoba stojąca obok mnie podawała informacje, w którym kierunku płynąć. To niezwykłe uczucie móc panować nad jachtem. Zdarzyło mi się również sterować kolosem, 300-tonowym olbrzymem. Wtedy odchylenie steru o jeden kołek i każdy zakręt może być niebezpieczny. W takich chwilach trzeba mieć w sobie również wiele pokory, ponieważ chwila nieuwagi może spowodować nieszczęście. Tutaj naprawdę wymaga się wielkiej odpowiedzialności, skupienia, koncentracji i poczucia, że to nie jest zabawa. Oczywiście jest przyjemnie, mamy z tego wielką frajdę, ale nie można zapomnieć o pokorze i odpowiedzialności za innych.
A co z widokami? Pewnie pani koledzy robili podczas podróży setki zdjęć. Jak osoba niewidoma odbiera i kolekcjonuje wrażenia?
Ludzie są wzrokowcami i ponad 80 proc. informacji "zbierają" wzrokiem, ale co się dzieje, kiedy go wyłączymy? Nie ma kompensacji zmysłów, nie słyszę lepiej, nie mam lepszego węchu. Po prostu zwracam uwagę na co innego. Nauczyłam się zdobywać wiedzę o świecie pozostałymi zmysłami, których na co dzień ludzie nie doceniają.
Oczywiście korzystam też z opowieści moich kolegów. Dzięki temu wiem, że jesteśmy w małej zatoczce, że obok nas są lodowce, roślinność. Kiedy pływaliśmy pontonem, zeszliśmy na ląd, chodziliśmy po torfowisku to korzystałam z tego, co jest w zasięgu ręki. Koledzy opowiadali mi, że gdzieś tam majaczą góry. Podczas tego rejsu przekonałam się, że można też usłyszeć ciszę, doświadczyłam tego, gdy wychodziłam nocą na pokład, a pozostali członkowie załogi spali.
Mogłam też usłyszeć cielący się lodowiec [rozłamujący się - przypis red.] mój niewidzący kolega, który razem ze mną uczestniczył w tym rejsie, porównał ten odgłos do startującego samolotu. Dźwięk dostarcza bardzo wielu informacji o tym, co się wokoło dzieje. Gdy przepływaliśmy obok wyspy na której wylegiwały się lwy morskie, moi towarzysze wyprawy sięgali po aparaty, my po prostu słyszeliśmy co te zwierzaki tam wyprawiały. Pływanie to nie tylko widoczki i oglądanie tego, co się dzieje. Bardzo ważne były dla nas opowieści naszych kolegów, bo dzięki temu mogliśmy sobie wyobrazić otaczające nas widoki, ale też bardzo często interesowało nas to, jak różne sytuacje wyglądają z ich perspektywy.
Pływanie umożliwia mi kontakt z przyrodą. To wiatr, dźwięki morza, zwierzęta i roślinność. To też umiejętność usłyszenia hałasu muszli, rozsypanych w zatoce, po których się przechodzi, żeby dostać się na ląd. To wszystko na nas oddziałuje w większym stopniu niż na osoby widzące, które zwracają raczej uwagę na otaczający krajobraz.
Jasne, że mi tego brakuje, bo wiem, co straciłam. Ale myślę, że dużą przyjemność z uczestnictwa w rejsie może mieć również osoba niewidoma. I na pewno ma. To jest kwestia charakteru i postawy. Nie chcę narzekać i ubolewać nad tym, że czegoś nie mogę zobaczyć, tylko cieszyć się z tego, co odbieram innymi zmysłami.
*Słyszałam, że ma pani bzika na punkcie kolorów. *
Tak, to prawda. Jestem osobą, która utraciła wzrok kilkanaście lat temu, mam więc pamięć wzrokową. Wiele rzeczy zostało, choć powoli się zacierają. Ale na pewno funkcjonuję nieco inaczej od tych, którzy nie widzą od urodzenia.
Oczywiście doświadczam różnych sytuacji, które człowieka frustrują, ale jeśli będę się na tym koncentrowała, to stracę wiele rzeczy po drodze. Nauczyłam się funkcjonować w nowej sytuacji życiowej, korzystać z różnych możliwości i realizować to, na co mam ochotę. Może czasem w inny, alternatywny sposób, może czasem wolniej, może inaczej, ale głęboko wierzę, że wiele pomysłów i marzeń da się zrealizować. Wychodzę z założenia, że życie jest jedno i jest zbyt krótkie, więc nie ma co czekać na cudowne uzdrowienie.
Co Panią napędza do życia?
Mój pies-przewodnik Pepper (śmiech). Na co dzień żyję pracą, która jest dla mnie przyjemnością, psem i książkami. W weekend potrafię przesłuchać kilka audiobooków. Ostatnio uzupełniłam biblioteczkę o kolejne pozycje marynistyczne. Ale też Warszawa narzuca takie tempo, że nie można się zatrzymać.
*A czy Pepper bierze udział w rejsach? *
Niestety nie. Mój 8-letni przyjaciel uwielbia wodę i nie można go z niej wyciągnąć. Rejs to nie jest miejsce dla psa, dlatego ma wtedy wolne i idzie na urlop.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
_**Projekt Zobaczyć Morze**_
_Pomysłodawcą projektu "Zobaczyć Morze" jest niewidomy szantymen Roman Roczeń. Na stronie internetowej przedsięwzięcia napisał: „Kiedy pierwszy raz 'Zobaczyłem morze' zrozumiałem, jak inne były moje (osoby zupełnie niewidomej) wyobrażenia o rejsie. Zrozumiałem, że żaden niewidomy, który nie popłynie nie zrozumie. Nie da się opowiedzieć, nie da się nawet przybliżyć dźwięków, nutki niepokoju, smaczków niepewności, woli zwycięstwa nad sobą… To piorunująca mieszanka doznań, które składają się na wspomnienia z rejsów”. _
_Od 12 lat Fundacja "Zobaczyć Morze" organizuje rejsy pełnomorskie, którego załogę w połowie stanowią osoby niewidome lub słabo widzące. _
_W tym roku fundację wsparli żeglarze ze Śląskiego Yacht Clubu i w ten sposób dokonano niemożliwego. Po raz pierwsi niewidomi opłynęli legendarny, śmiercionośny Przylądek Horn. _
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Co kryje lodowa powłoka na Antarktydzie
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.