Lizbona. Miasto na weekend
Dawniej był tu port, z którego w nieznany świat wypływali wielcy żeglarze. W 1497 roku przed wyprawą do Indii w portowej kaplicy modlił się Vasco da Gama. Po jego triumfalnym powrocie król Manuel I kazał w tym miejscu zbudować klasztor.
03.12.2009 | aktual.: 09.05.2013 15:18
Dawniej był tu port, z którego w nieznany świat wypływali wielcy żeglarze. W 1497 roku przed wyprawą do Indii w portowej kaplicy modlił się Vasco da Gama. Po jego triumfalnym powrocie król Manuel I kazał w tym miejscu zbudować klasztor. Silne trzęsienie ziemi, które nawiedziło Lizbonę w 1755 roku, całkiem zmieniając oblicze miasta, oszczędziło Belém i wspaniały przykład manuelińskiego gotyku – klasztor Hieronimitów – stoi do dziś. Do dziś też w klasztornej świątyni spoczywają szczątki wielkiego podróżnika.
Kiedyś klasztor Hieronimitów stał tuż nad rzeką, ale przez wieki Tag zmienił swój bieg i ogromna budowla odsunęła się od brzegu. Podobną wędrówkę odbyła słynna Torre de Belém, rozpoznawalny na całym świecie symbol Lizbony. Wieża-forteca, która niegdyś stała pośrodku rzeki, strzegąc wejścia do portu, niemal opiera się dziś o brzeg Tagu.
Żeby lepiej zapamiętać pobyt w dzielnicy eleganckich domów, rezydencji i ambasad, trzeba wstąpić do cukierni na Rue de Belém pod numerem 82-92. Zwykle już przed wejściem kłębi się niewielki tłum. W środku w ogonku stoi 20, 30 osób, które cierpliwie czekają na swoją paczuszkę słynnych ciastek. Pasteis de Belém wypiekane są od ponad 170 lat. Za sklepem w kilku salach odbywa się rytualne wręcz konsumowanie pysznych babeczek z kruchego ciasta z kremem budyniowym, posypywanych cynamonem i cukrem pudrem. Chociaż asortyment cukierni jest znacznie szerszy, to każdy stolik obowiązkowo zamawia Pasteis de Belém: tutejsi od razu biorą po kilka na głowę, nowicjusze zaczynają od jednego. A potem...
Do zamku Sao Jorge, a właściwie jego ruin, trzeba podejść kilkadziesiąt metrów pod górę, ale widok na miasto ze szczytu wart jest dziesięciu takich wspinaczek. Zwłaszcza późnym popołudniem, kiedy słońce fantastycznie oświetla Alfamę – najstarszą dzielnicę Lizbony. Tuż pod murami średniowiecznej twierdzy zaczyna się trójwymiarowy patchwork czerwonych dachów i wąziutkich uliczek, i schodzi stromo aż do rzeki. Z zamku widać pozostałych sześć wzgórz, na których leży miasto, szeroko rozlany Tag, a na jego drugim brzegu figurę Chrystusa Odkupiciela. W całej okazałości prezentuje się most 25 Kwietnia – kopia słynnych Złotych Wrót z San Francisco. W dali można dostrzec osiemnastowieczny, potężny akwedukt.
Na dół lepiej zejść pieszo. Tylko w ten sposób można „złapać” trochę prawdziwej atmosfery Alfamy. Trzęsienie ziemi w 1755 r. zrujnowało prawie całe miasto. To czego nie zniszczyły wstrząsy i pożary, zostało zalane potężną falą. Lizbonę trzeba było odbudować. Alfama nie miała szczęścia. Przetrwała. Dziś niektóre budynki wyglądają, jakby zaraz miały runąć, chociaż na ścianach gdzieniegdzie mocno trzymają się kolorowe azulejos. We fragmentach zdobień, gzymsach, drobnych detalach architektonicznych można odnaleźć dyskretne ślady czterystuletniego panowania Maurów na Półwyspie Iberyjskim. W oknach i na wąziutkich balkonach suszą się poszwy, koszule, majtki. Tu i ówdzie w bramie ktoś handluje rybami, a na jedynym w miarę równym placyku dziciaki kopią piłkę. W Alfamie turystów dziwi i zachwyca wszystko. To tak, jakby poznawać Lizbonę „od podwórka”. Mieszkańców Alfamy dziwi zachwyt tamtych.
Zupełnie inaczej wyglądają dzielnice, które po trzęsieniu ziemi trzeba było odbudować. Król Józef I powierzył to zadanie swemu ministrowi, markizowi de Pombal. Markiz odbudował miasto zgodnie z osiemnastowiecznymi kanonami: Baiszy – głównej dzielnicy miasta – nadał regularny układ ulic, postawił solidne domy. Można to wszystko zobaczyć, spacerując po Avenida de Liberdade, która zresztą bierze początek u stóp monumentalnego pomnika markiza de Pombal.
Baixa jest dziś dzielnicą handlową z eleganckimi sklepami i biurami międzynarodowych korporacji. Ozdobą tej części miasta są fantazyjne fontanny, szerokie chodniki pokryte czarno-białymi mozaikami i biało-niebieskie azulejos na fasadach domów. Jej niewątpliwą atrakcją jest Elevador de Santa Justa. Oryginalną windę zbudował w 1902 r. uczeń Gustave’a Eiffela. Choć niepozbawiona kunsztownych ozdób, metalowa winda nie dorównuje ani urodą, ani rozmiarami słynnej paryskiej wieży. Przez dziesiątki lat była wybawieniem dla lizbończyków, pozwalając im w kilka minut pokonać 30-metrową różnicę wysokości między Dolnym a Górnym Miastem.
Zwiedzając Lizbonę lepiej zdać się na przypadek i własną ciekawość, niż na przewodniki pełne zabytków, muzeów i pomników. Znacznie więcej można znaleźć snując się po zakamarkach. Można też kierować się nosem. Ten niewątpliwie zawiedzie nas do słynnej kawiarnii Brasileira w centrum Chiado. Kawę serwują tu od 1905 r. Trzeba skusić się na filiżankę bica – mocnej, pachnącej espresso. Kosztuje niewiele, a smakuje wyśmienicie.
Nowoczesna Lizbona rośnie ku wschodowi. Tam powstają nowe dzielnice, tam też w 1998 roku brzegi Tagu połączył supernowoczesny, mierzący ponad 11 km most Vasco da Gama. W tym samym roku w stolicy Portugalii odbyła się wystawa światowa EXPO 98, poświęcona morzu i oceanom.
Niektóre obiekty zbudowane na wystawę funkcjonują do dziś. Najciekawszym jest z pewnością oceanarium. W gigantyczym akwarium można zobaczyć niezwykłe gatunki ryb i morskich żyjątek. Dzięki chodnikowi, który spiralnie oplata zbiornik, zwiedzający mogą podglądać podwodny świat z różnej perspektywy. Spore wrażenie robi nieprawdopodobnie ponura mola mola – ryba, która wielkością może konkurować z małym fiatem.
Historia Lizbony łączy sie z losami wielkich odkrywców i zwykłych rybaków. Pierwszym poświęcono ogromny pomnik, usytuowany tuż nad Tagiem w Belém, drugim – nostalgiczne pieśni fado, śpiewane przy akompaniamencie dwóch gitar. Lokale, gdzie można ich posłuchać są w Bairro Alto – starej dzielnicy, która częściowo przetrwała trzęsienie ziemi. Do późnego wieczora, czasem nawet do północy, casas de fado świecą pustkami. Gdy sala wypełni się, fadista – śpiewak, częściej śpiewaczka, zaczyna występ przy dźwiękach gitary. Mieszkańcy Lizbony na ogół znają słowa najpopularniejszych pieśni i często przyłączają sie do śpiewania. Bywa, że występ przeradza się w swoiste misterium. W lokalach, do których trafiają turyści, nie zawsze panuje taka atmosfera. Szkoda.
_ Tekst: Barbara Florkiewicz _
Najlepszym miejscem do mieszkania ze względu na cenę jest akademik, który kosztuje około 150 euro za miesiąc.