Makau – miasto kasyn i kolonialnych zabytków
Po błyskawicznej odprawie granicznej wyszedłem z terminalu i zaopatrzyłem się w darmową mapę miasta. Na zewnątrz przeraziła mnie pogoda. Lało. I to dość mocno. Nie wyglądało na to, że wiatr rozwieje deszczowe chmury na niebie, a ja nie miałem parasola.
Tego dnia, zmęczony jedenastogodzinnym lotem z Europy, zaspałem. Planowałem obudzić się o szóstej rano. Niestety, zapomniałem nastawić alarm w moim telefonie komórkowym i kiedy otworzyłem oczy, z przerażeniem ujrzałem na zegarku godzinę 7.50! Nie obudziły mnie ranne promienie słońca, bo mój malutki pokoik z łazienką o powierzchni metra kwadratowego, znajdujący się na ostatnim piętrze hotelu Mirador Mansion na półwyspie Koulun, był pozbawiony okien. Tymczasem mój prom do Makau miał odpłynąć już o dziewiątej rano!
W 5 minut później biegnę z małym plecakiem w stronę nabrzeża, aby przedostać się na wyspę Hongkong. Na ulicach kłębią się tłumy. Na szczęście przeprawa na tę wyspę nie stanowi większego problemu, ponieważ dwupokładowe wiekowe stateczki odpływają co kilkanaście minut, a ponadto kursuje także metro. Podróż z Koulunu trwa zaledwie 10 minut. Na drugim brzegu idę szybkim krokiem w kierunku portu, skąd wyruszają promy do Makau. Bilety kupiłem poprzedniego dnia. Idę chodnikami zawieszonymi pomiędzy drapaczami chmur. W dole śmigają luksusowe samochody, głównie komfortowe lexusy i japońskie terenówki. Hongkong przytłacza nowoczesnością, wysokimi budynkami, gęstością zaludnienia, tłumami przemieszczającymi się po ulicach i wszechogarniającym bogactwem. Mijam kilka supernowoczesnych centrów handlowych znajdujących się na kilku poziomach w kolejnych wieżowcach. Wreszcie wbiegam do budynku dworca morskiego w porcie i w ostatniej chwili zostaję wpuszczony na prom. Po godzinie rejsu jednopokładowym, nowoczesnym i wygodnym
promem pasażerskim ląduję w dawnej kolonii portugalskiej. Z Hongkongu do Makau kursuje także helikopter, regularnie co godzinę, ale taka forma transportu jest prawie dziesięć razy droższa.
Po błyskawicznej odprawie granicznej wyszedłem z terminalu i zaopatrzyłem się w darmową mapę miasta. Na zewnątrz przeraziła mnie pogoda. Lało. I to dość mocno. Nie wyglądało na to, że wiatr rozwieje deszczowe chmury na niebie, a ja nie miałem parasola. Stanąłem pod dworcowym dachem, zastanawiając się, co począć dalej. Wcześniej przygotowałem sobie dość rozległy plan zwiedzania, ale pogoda bardzo mnie zniechęciła. Na dodatek poczułem głód – przecież od rana (a nawet od wieczora) nie miałem nic w żołądku! Spojrzałem na moją niezbyt dokładną mapę Makau i zorientowałem się, że nie ma sensu iść z portu pieszo do centrum. Dlatego gdy podjechał pierwszy autobus, wsiadłem do niego, nie wiedząc nawet, w jakim jedzie on kierunku.
Po przejechaniu kilku przystanków zbliżyłem się do centrum miasta. Wokół mnie majaczą w strugach deszczu ogromne reklamy niezwykle kolorowych kasyn: Casino Lisboa, Casino Fortuna, Casino Galaxy, Casino Golden Dragon... Przyciągają one bogatych biznesmenów, którzy przyjeżdżają tu z Hongkongu, gdzie hazard jest zabroniony. Ich właściciele osiągają większy dochód niż ci, do których należą kasyna w Las Vegas. Trwa budowa kolejnych kilkunastu kasyn, hoteli i nowoczesnych biurowców. Przejechałem jeszcze dwa przystanki i postanowiłem wysiąść. Pierwsze kroki skierowałem do najbliższego baru, gdzie zamówiłem pikantną zupę z kluskami i kotlet z sałatką.
Kolnialna przeszłość
Zaraz po napełnieniu żołądka ruszyłem na Largo do Senato Square – główny historyczny plac starego miasta, w kształcie trójkąta. Kostka brukowa, przywieziona tu z Portugalii, została ułożona w czarno-białe falujące pasy, które miały imitować morskie fale. Na środku placu przyjemnie bulgocze woda z fontanny w kształcie koła. Wokół stoją dobrze utrzymane dwupiętrowe budynki w stylu kolonialnym. Na placu i na starówce jest bardzo przyjemnie i schludnie, czego nie można powiedzieć o bocznych uliczkach na peryferiach miasta, które są znacznie brudniejsze niż ulice w Hongkongu. Historyczne centrum Makau wpisano w 2005 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Podczas dalszego zwiedzania doszedłem do chyba najbardziej znanego i najczęściej fotografowanego zabytku w Makau – ruin kościoła św. Pawła, wybudowanego przez jezuitów na przełomie XVI i XVII w. Niestety w 1835 r. świątynię tę strawił pożar, który wybuchł w wyniku tajfunu. Do naszych czasów zachowała się jedynie charakterystyczna frontowa fasada. Co ciekawe, jej formę architektoniczną zawdzięczamy chrześcijanom z Japonii, którzy właśnie w Makau schronili się przed prześladowaniem ich w ojczystym kraju. Klasycystyczna fasada robi niesamowite wrażenie, szczególnie nocą, gdy jest malowniczo podświetlona. Prowadzi do niej 66 szerokich kamiennych schodów. Do wewnętrznej strony dawnej frontowej ściany świątyni przytwierdzono stalowe pomosty, na które można wejść po schodach, aby z góry podziwiać ruiny, a także sąsiadujące z nimi budynki w stylu kolonialnym. Za fasadą kryją się podziemia dawnego kościoła, gdzie w latach 1990–1995 przeprowadzono wykopaliska archeologiczne. Odkryto tam wtedy wiele przedmiotów
związanych z kultem religijnym. Obecnie w podziemiach znajduje się małe muzeum, do którego wstęp jest bezpłatny. Ruiny kościoła św. Pawła są uważane za najpiękniejszy pomnik chrześcijaństwa na Dalekim Wschodzie. Była to niegdyś największa świątynia katolicka w Azji.
W Makau są także inne zabytki świadczące o kolonialnej przeszłości miasta – kościół św. Dominika oraz fort jezuicki. Ten ostatni zbudowano na wzgórzu na początku XVII w. Przechadzałem się między zabytkowymi armatami, których lufy są skierowane na port. Ze wzgórza roztacza się niesamowity widok na całe Makau, zarówno na niską zabudowę mieszkalną, jak i na wieżowce w dzielnicy biznesowej.
Kolejną atrakcją turystyczną, której zwiedzenie jeszcze w Polsce polecił mi znajomy, była buddyjska świątynia A-Ma. Jak w każdej świątyni buddyjskiej, tak i w tej jest niezwykle kolorowo – dominują barwy jaskrawoczerwona, żółta i ciemnobrązowa. W powietrzu unosi się zapach palących się trociczek. Detale architektoniczne są niezwykle bogato rzeźbione; można tu zobaczyć inskrypcje w języku kantońskim. Przed posągami Buddy leżą kwiaty, owoce i pieniądze. W takiej atmosferze wiele osób odmawia modlitwy. Z kolei na schodach kryją się pod kapeluszami z olbrzymimi rondami stare żebraczki, wystawiając puste plastikowe kubki i nachalnie domagając się jałmużny. Próbowałem jednej z nich zrobić zdjęcie, ale, niestety, wymachując rękami, dała mi do zrozumienia, że się nie zgadza. Wtedy postanowiłem dać jej trochę drobnych. Myślałem, że po otrzymaniu pieniędzy uśmiechnie się i zgodzi się pozować, tak jak zwykle
zdarzało mi się w Peru czy Boliwii. Niestety, gdy tylko wyciągnąłem aparat, żebraczka szybko skryła się pod parasolem i krzykiem okazała dezaprobatę dla mojego niecnego czynu. Podobnie było z drugą i trzecią staruszką – one również nie zgadzały się na robienie im zdjęć. Nie byłem już jednak tak naiwny, żeby je czymkolwiek przekupywać. Co gorsza, znowu zaczął siąpić deszcz.
Ostatnią niezwykłą budowlą w Makau, którą odwiedziłem, była Macau Sky Tower – betonowa wieża o wysokości 338 metrów, otwarta w grudniu 2001 r. Zajmuje ona dziesiąte miejsce wśród najwyższych wolno stojących wież na świecie. Poziom obserwacyjny znajduje się na wysokości 61. piętra, gdzie ulokowano kawiarnię i teatr. Z góry roztacza się wspaniały widok na miasto, deltę Rzeki Perłowej, Morze Południowochińskie i ogromne mosty z biegnącymi po nich autostradami, łączące półwysep z dwiema należącymi do Makau wyspami – Taipa i Coloane. Rozwiązania komunikacyjne doprawdy zapierają dech w piersiach i od razu nasuwa się pytanie: dlaczego u nas takich nie ma? Niezwykłym przeżyciem jest spacer po podłodze zbudowanej z pancernych szyb, przez które widać, co się dzieje pod wieżą, 233 metry pod naszymi stopami. Inspiracją dla budowniczych tej wieży była podobna Skytower w Auckland, w Nowej Zelandii. Zaprojektowała ją nowozelandzka firma inżynieryjna. Co ciekawe, wieżę w Makau wzniesiono na terenach odebranych morzu. Jej
fundamenty sięgają 50 metrów w głąb gruntu. Wieża może wytrzymać podmuchy wiatru osiągające nawet 400 km/godz. Jest przede wszystkim wykorzystywana do celów telekomunikacyjnych i nadawczych, ale można również skakać z niej na bungy, wspinać się na 90-metrowy stalowy maszt, a nawet spacerować na zewnątrz, asekurując się specjalnymi linami.
Pod koniec dnia, czekając na powrotny prom do Hongkongu, postanowiłem powłóczyć się jeszcze po byłej portugalskiej kolonii. Przypadkowo koło jednego z kasyn zobaczyłem rowerowe riksze, które pełnią w Makau taką samą rolę jak konne dorożki na rynku w Krakowie. Gdy wracałem pieszo do portu, natknąłem się na coś w rodzaju wesołego miasteczka przedstawiającego różne krainy, epoki i kultury, między innymi Tybet, wioskę indiańską, oazę arabską, Dziki Zachód. Zaczęło się ściemniać. Musiałem się pospieszyć, żeby zdążyć na powrotny prom.
Po przybyciu do Hongkongu mogłem się przekonać, że panuje w nim zupełnie inna atmosfera niż w niedalekim Makau, które chociaż jest miastem bogatym, to jednak nie aż tak jak dawna kolonia angielska. Ulice nie są tak czyste, a budynki tak schludne. Także i w Makau do zewnętrznych murów każdego budynku są przyklejone setki, tysiące urządzeń klimatyzacyjnych koreańskiej firmy LG, ale brakuje tu ogromnego pośpiechu w codziennym życiu mieszkańców, tak charakterystycznego dla Hongkongu. Co prawda Makau, które w 1999 r. Chiny przejęły od Portugalii, to obecnie wielki plac budowy, jednak łatwiej tutaj znaleźć dzielnicę, która jeszcze zachowała swój dawny kolonialny charakter.
_ Źródło: Tomasz Cukiernik / Globtroter _