Turcja ze Stefano Tarrazziono

Tuż przed wyjazdem do Turcji kolega wysłał mi linka z tureckimi anegdotkami. Jedna z nich brzmiała tak: najnowsze badania wskazują, że trzech na dziesięciu Turków żyje w stresie, pozostałych siedmiu przeniosło się do Londynu. Od razu wiadomo, że ci naukowcy nie pili nigdy prawdziwej kawy po turecku, bo kto jej spróbuje, ten do Londynu pojedzie jedynie na shopping.

Turcja ze Stefano Tarrazziono
Źródło zdjęć: © Itaka&Gala

07.07.2011 | aktual.: 10.05.2013 08:52

Tuż przed wyjazdem do Turcji kolega wysłał mi linka z tureckimi anegdotkami. Jedna z nich brzmiała tak: najnowsze badania wskazują, że trzech na dziesięciu Turków żyje w stresie, pozostałych siedmiu przeniosło się do Londynu. Od razu wiadomo, że ci naukowcy nie pili nigdy prawdziwej kawy po turecku, bo kto jej spróbuje, ten do Londynu pojedzie jedynie na shopping.

„Ale mocarz” – krzyknął Stefano po pierwszym łyku tego nieziemskiego trunku. „Po takim kopie to można tańczyć do rana”. Jak powiedział, tak zrobił, a my razem z nim.

Tak zaczęła się nasza turecka przygoda. Stop. Nasza turecka przygoda zaczęła się jakieś 16 godzin wcześniej, kiedy usłyszeliśmy głos muezina nawołującego do modlitwy.

Śpiewał barytonem, wzruszająco, szczerze, nawet jak na 5 rano. Kolejne miłe wspomnienie do rejs statkiem po Morzu Śródziemnym na wyspę Kekova, gdzie podziwialiśmy ruiny zatopionego miasta, jedząc cudowne tureckie arbuzy. Stefano oczywiście nie dał się długo prosić, żeby na statku zrobić nam krótki kurs tańca. Krótki? Skończyliśmy nad ranem.

W końcu dobiliśmy do miasta Demre, którego biskupem w IV w.n.e. był św. Mikołaj. Tak, ten sam, który niby pochodzi z Laponii i ma zaprzęg reniferów. Proszę państwa cała prawda o Mikołaju jest taka, że urodził się w Azji Mniejszej i miał duże stado wielbłądów. Ale reszta o cudach i prezentach się zgadza.

Mimo wszystko największe wrażenie wywarła na nas Kapadocja, historyczna kraina w Anatolii. Naturalne rzeźbienia w skałach tufowych sprawiły, że całe miasto wygląda niczym dzieło hiszpańskiego mistrza Gaudiego. Wszyscy staliśmy długo z otwartymi ustami, oglądając ten przepiękny księżycowy krajobraz.

Dopiero tamtejsze lody z mleka koziego zamknęły nam je. Otworzył ponownie chlebek świętojański, a konkretnie opowieść o jego cudownej, nadprzyrodzonej mocy. Panowie od razu zaczęli go rzuć, a panie zrobiły spory zapas dla swoich partnerów. Czy działa? Pewna starsza Turczynka sprzedająca orzechy laskowe uśmiechnęła się do nas figlarnie, zapewniając, że tak. Zapytaliśmy się jej, jak jest po turecku dziękuję, powiedziała coś w stylu „czesze kure”.

A więc czesze kure, Turcjo, czesze kure!!!!!

Marta Kordyl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)