Andrzejki po szkocku. "Wytrzymajmy z twarzą pod wodą przez kilkanaście sekund"
Św. Andrzej jest bardzo wszechstronnym patronem. Ma pod swoją opieką nie tylko całe narody i mieszkańców licznych miast, ale także rybaków, podróżników, rycerzy, zakochanych czy pragnących potomstwa. Nic więc dziwnego, że w wielu zakątkach świata w dniu jego święta odprawiane są miłosne wróżby. A jak to wygląda w Szkocji, której patronuje chrześcijański męczennik? Rozmawiamy o tym z zakochaną w tym kraju warmińską artystką Mayrą Wojciechowicz.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Magda Bukowska: Byłaś kiedyś na szkockich andrzejkach?
Mayra Wojciechowicz: Tak. Ale w Polsce (śmiech). W czasach studenckich, gdy wraz ze znajomymi zajmowaliśmy się rekonstrukcjami historycznymi, należałam do Trzeciego Regimentu Najemnej Piechoty Szkockiej. I urządzaliśmy andrzejki. Były kilty, śpiewy, tańce i oczywiście whisky.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obiad w Londynie za 5 funtów. Tak tanio zjesz w stolicy Wielkiej Brytanii
Żadnych wróżb?
Tego nie pamiętam. Może z dziewczynami uciekałyśmy się do jakichś miłosnych wróżb, żeby poznać imię ukochanego (śmiech). Ale w Szkocji St. Andrew’s Day z naszymi obyczajami andrzejkowymi i z wróżbami ma niewiele wspólnego. To dzień wolny od pracy, święto narodowe skupione na celebrowaniu "szkockości" - są flagi, narodowe stroje, dudziarze.
Trochę jak u nas dzień św. Marcina 11 listopada, czyli Święto Niepodległości. Ma jednak mniej oficjalny charakter, choć może to wynikać ze specyfiki Szkotów, którzy generalnie są mniej formalni i mają do wszystkiego większy dystans. Świetnie to oddaje budynek szkockiego parlamentu.
Co masz na myśli?
Kiedy lata temu pierwszy raz byłam w Edynburgu, postanowiłam zobaczyć parlament. Szłam według mapy i nie mogłam go znaleźć. Kiedy już trafiłam, okazało się, że kilka minut kręciłam się wokół niego, tylko w malutkim budynku, którego dach porastała trawa, nie rozpoznałam siedziby władz państwowych.
Wyobrażałam go sobie po polsku. Szlabany, strażnicy, wszystko bardzo poważne. A tam poza trawą na dachu, fontanna przed wejściem, na której siedzą ludzie i moczą nogi, wokół niekoszona łąka, a za parlamentem wzgórze, a właściwie skała Arthur’s Seat, po której kręci się mnóstwo ludzi, bo stanowi fantastyczny punkt widokowy na miasto.
To luźniejsze podejście widać też w obchodach święta narodowego. Oczywiście wszędzie powiewają flagi, ale jest mniej przemówień, a więcej tańca i śpiewu. Są też oczywiście kilty, czyli tradycyjne szkockie stroje, muzyka grana na dudach i whisky.
Właściwie jak to się stało, że patronem Szkocji jest św. Andrzej? Historycznie był jakoś związany z tą ziemią?
Z tego co wiem, to nigdy w Szkocji czy raczej na terenie, gdzie dziś się ona znajduje, nie był. Podejrzewam, że mógł nawet nie wiedzieć o jego istnieniu. Legenda głosi, że w IX w. święty przyczynił się do zwycięstwa Szkotów pod wodzą króla Angusa nad Anglami. Kiedy król Szkocji modlił się, prosząc o wsparcie, na niebie pojawił się krzyż św. Andrzeja, który dziś jest na szkockiej fladze i tym znakiem św. Andrzej przechylił szalę na stronę Szkotów.
Św. Andrzej jest nie tylko patronem Szkocji, ma też swoje miasto. Jego obecność jest tam bardzo widoczna?
Faktycznie to właśnie na jego cześć nazwano St. Andrews. Znajduje się w nim m.in. katedra Św. Andrzeja, a mówiąc dokładnie, malownicze ruiny tego XII-wiecznego kościoła. W St. Andrews są też przechowywane relikwie świętego. Mam jednak wrażenie, że dziś miasto znane jest znacznie bardziej z uczelni, na której poznali się książę William i księżna Kate oraz - ciekawostka - z pól golfowych. To prawdziwa stolica światowego golfa.
Wróćmy jeszcze do andrzejek. U nas ten dzień kojarzy się z wróżbami, przede wszystkim miłosnymi. Dlaczego?
Bo to także patron zakochanych, orędownik małżeństwa, wspierający ludzi pragnących potomstwa. Dlatego andrzejkowe wróżby dotyczą przede wszystkim spraw sercowych. Rzucamy skórkę od jabłka, żeby poznać pierwszą literę imienia ukochanego, ustawiamy buciki, żeby zobaczyć, który pierwszy przekroczy próg, co ma symbolizować, która panna pierwsza znajdzie męża.
W Szkocji nie ma takich zwyczajów?
Raczej nie są specjalnie popularne. Są za to miejsca związane z magią miłosną, gdzie jak najbardziej odprawia się różne wróżby czy rytuały. Takim magicznym miejscem - magicznym pod każdym względem - jest z pewnością zamieszkana przez fairies, czyli malutkie wróżki, wyspa Skye. Według legendy wróżki mieszkają przede wszystkim w okolicach Fairy Pools, czyli Basenów Wróżek i Fairy Glen, czyli w Dolinie Wróżek.
Osoby niecierpliwie wypatrujące drugiej połówki powinny wybrać się przede wszystkim nad jeziorka, które rzekomo mają magiczną moc. Kiedy zanurzymy w nich twarz, a potem ją wyjmiemy i spojrzymy w wodę, ukaże nam się oblicze przyszłego ukochanego. Dodatkowo możemy zwiększyć swoje szanse na podbicie jego serca, dbając o urodę. Jest bowiem legenda, że jeśli wytrzymamy z twarzą pod wodą przez kilkanaście sekund, a po wynurzeniu nie wytrzemy jej, tylko pozwolimy naturalnie obeschnąć, zachowamy młodzieńczy wygląd. Takie czary.
Sprawy uczuciowe załatwiajmy więc na wyspie Skye (choć wiadomo - fairies bywają psotne, więc dla pewności można poprosić o wstawiennictwo św. Andrzeja), bo na innych wyspach, bywa z tym różnie (śmiech).
Co to znaczy?
Szkocja to kraj, który kocham przede wszystkim za jego dzikość. Dotyczy to przede wszystkim górzystego regionu Hihgland, najbliższego mojemu sercu. Jest gdzieś na końcu świata i naprawdę pozwala oderwać się od cywilizacji. Ma to swój niezaprzeczalny urok, ale - wzmocnione dodatkowo mało słoneczną aurą - także jakiś rodzaj mroku. Może to on sprawia, że historie miłosne, które przetrwały w tutejszych legendach, nie mają happy endu.
Opowiesz jakieś smutne, miłosne historie?
Jasne. Pierwsza z nich związana jest z przepięknym zamkiem Eilean Donan na wyspie Loch Duich. W czasie powstań jakobińskich wraz z rycerstwem z Hiszpanii na zamek przyjechała jakaś tamtejsza księżniczka. Dziewczyna zakochała się oczywiście w przystojnym Highlanderze, a on zginął w boju. Wiedziona tęsknotą i pragnieniem dołączenia do ukochanego, księżniczka rzuciła się z zamku do morza.
Faktycznie smutna historia.
Ta przynajmniej wydaje się zrozumiała. Mnie znacznie bardziej fascynuje historia kochanków z Loch Maree, która pokazuje, że ciekawość powinna mieć jednak jakieś granice. O tej parze często się mówi jako o szkockich Romeo i Julii.
Czasy wikingów - on i ona mieszkają razem na wyspie, gdzie dziś znajdują się ich zwrócone ku sobie nagrobki. Ona zajmuje się domem, on wyrusza na wyprawy - wiadomo łupić, grabić, polować. Mają taką umowę, że jeśli wszystko jest dobrze, ukochana wywiesza białą flagę. Jeśli dzieje się coś złego - czarną.
Pewnego razu dziewczyna, pewnie już znudzona wiecznym czekaniem, postanawia sprawdzić, jak jej luby zareaguje, myśląc, że umarła. Wywiesza więc czarną flagę, dodatkowo kładzie się w łodzi, przykrywa czarnym suknem i wypływa na spotkanie wracającego z morza ukochanego. Ten widzi flagę, dostrzega ją leżącą w łodzi i niewiele myśląc, z rozpaczy popełnia samobójstwo. Zaspokoiwszy swoją chorą ciekawość, dziewczyna oczywiście idzie w jego ślady.
Właśnie dlatego w sprawach sercowych postawiłabym jednak na miłosną magię wyspy Skye. Ewentualnie wybrała się na wycieczkę śladami skupionego na miłości i romansie "Outlandera" lub pełnego magii Harry'ego Pottera, których mnóstwo się tu organizuje, bo też i miejsc związanych z tymi produkcjami jest w Szkocji naprawdę mnóstwo.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.