Apartament widmo w Gdańsku. Znany dziennikarz zdradził, co mu się przytrafiło
Gdański obiekt szczycił się świetną lokalizacją, a ponadto miał bardzo dobre opinie. Nic więc dziwnego, że przyciągnął on uwagę Cezarego Łazarewicza. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że obiekt w ogóle nie istnieje.
Apartament w centrum Gdańska, który dziennikarz i laureat nagrody Nike zarezerwował na Booking.com, okazał się mieszkaniem widmem. W jego sprawie interweniowała "Gazeta Wyborcza".
Apartament widmo
Znaleziony na Booking.com obiekt "Gdańsk Historic House" miał znajdować się w samym centrum nadmorskiego miasta. 1,1 km od bramy Zielonej, 1,2 km od Długiego Pobrzeża, a ponadto w pobliżu takich atrakcji jak bazylika św. Mikołaja, Żuraw nad Motławą i fontanna Neptuna. Dodatkowo obiekt posiadał 12 pozytywnych opinii. Wszystko idealnie, więc mężczyzna nie spodziewał się, że czeka go noclegowy koszmar.
Dziennikarz wybrał się do Gdańska. W drodze zadzwonił na podany w ogłoszeniu numer, aby ustalić szczegóły przekazania kluczy. - Raz ktoś nie odebrał, może się zdarzyć, drugi raz też. Ale trzeci, to już się rzadko zdarza - wspomina Cezary Łazarewicz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Wszystkie telefony i maile pozostawały bez odzewu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Liczby nie kłamią. Polacy w tym roku szaleją z podróżami
Cezary Łazarewicz z kolegą dotarli pod wskazany adres, lecz tam nie było nikogo, poza innymi czekającymi turystami, niemogącymi dostać się do apartamentu. Od miejscowych uzyskali informację, że nie są pierwszymi osobami, które szukają wynajętego lokalu.
Internetowi oszuści
- Gdy tak się tam kręciłem, przyszła wiadomość, że nie uiściłem kaucji w wysokości tysiąca zł. Jak miałem zapłacić dwa tygodnie wcześniej kaucję, skoro nie wiedziałem wtedy, że tam będę? - relacjonuje Łazarewicz. Po chwili mężczyzna dostał kolejnego SMS-a z informacją o anulowaniu rezerwacji, bo nie wpłacił depozytu. Znalazł więc inny nocleg, a sprawę chciał wyjaśnić z Booking.com.
Nie było to jednak łatwe. Booking.com poinformował, że pieniądze, które zapłacił za nocleg, nie zostaną oddane. Sytuacja zmieniła się dopiero po interwencji dziennikarskiej.
Dzień po tym, kiedy reporterka "Gazety Wyborczej" wysłała mail na adres biura prasowego w Londynie, mężczyzna dostał następującą wiadomość. "Przykro nam z powodu Twoich ostatnich doświadczeń w Gdańskim Domu Historycznym. Chcemy, aby nasi klienci mieli jak najlepsze wrażenia z podróży, dlatego chcielibyśmy zaoferować Ci kredyt w wysokości 484 zł. W ciągu 5 dni otrzymasz powiadomienie z instrukcjami, jak ubiegać się o tę kwotę" (pisownia oryginalna). Instrukcje faktycznie szybko dotarły, dzięki czemu udało się odzyskać chociaż część zapłaconej kwoty.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"