Barbie ma 44 lata, zmarszczki, jest mamą i wciąż ma głowę pełną marzeń
01.02.2019 15:58, aktual.: 01.02.2019 21:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nosiła obręcze na szyi, przez co miała obojczyki pozdzierane do krwi. Próbowała smażonych pająków, byczych jąder czy surowej wątroby renifera. Adoptowała dziewczynki z drugiego końca świata. Trudno nadążyć za Martyną, ale dla niej świat jest zbyt ciekawy, by stać w miejscu.
Zaczęło się w 2009 r. od odcinka o kobiecie kowboju w Argentynie. W ciągu tych 10 lat nakręciła ponad 80 odcinków programu "Kobieta na krańcu świata", spędziła w podróży 650 dni, pokonała 1,2 mln km. Życie na walizkach wiedzie niezmiennie.
Urszula Abucewicz, WP: Jedna z bohaterek pierwszego odcinka dziesiątej serii, który dzieje się na Spitsbergenie, śmieje się, że pomaga jej w kuchni Barbie z Polski. Jak się czułaś, gdy tak ciebie nazywała?
Martyna Wojciechowska: Ależ ja jestem Barbie! Mary Ann dobrze wiedziała, że dostałam taki tytuł i lalkę na swoje podobieństwo, doskonale znała tę historię. Było jej bardzo miło, że na zmywaku w jej restauracji pracowała Barbie i że mogła zlecić mi obieranie ziemniaków (śmiech). Widziała zresztą moją lalkę. Rozmawiałyśmy o tym, w jak niezwykły sposób zmienił się świat, ale też pewien "wzór" kobiety. Od momentu, kiedy największą ambicją Barbie było picie herbaty z koleżankami, dbanie o dom i posiadanie dobrze wyposażonej kuchni, do obecnych czasów, kiedy ma ona 44 lata, zmarszczki, jest mamą i wciąż ma głowę pełną marzeń. Ogromna zmiana kulturowa i obyczajowa, prawda?
Mary Ann to silna kobieta, która mimo siedemdziesiątki na karku wciąż nie zwalnia, nadal prowadzi hotel i restaurację. Oglądając ten odcinek miałam wrażenie, że wszystkie kobiety żyjące pod kołem biegunowym muszą być twardzielkami. Posługują się bronią, nie ma tu miejsca na słabości. Jak się czułaś, obcując z takimi siłaczkami?
Bardzo dobrze, bo ja w ogóle dobrze się czuję z niezależnymi, silnymi kobietami. Zresztą za taką też się uważam, więc w sumie trafiłam na bratnie dusze. Druga z bohaterek, Anna Lena też jest niezwykła – poczułam, że to moja duchowa siostra, a takie uczucie zdarza się przecież niezwykle rzadko. Wciąż jesteśmy w kontakcie i pewnie tak pozostanie.
Z wieloma bohaterkami programu "Kobieta na krańcu świata" utrzymuję kontakt. I bardzo to sobie cenię. Pojawiam się w ich życiu czasem jak huragan, a te spotkania są tak intensywne, że najczęściej zostajemy ze sobą na dużą część życia. Albo na zawsze. Śmieję się, że jeśli kiedyś na emeryturze postanowię jeszcze raz objechać świat, to w każdym jego zakątku mam ludzi i miejsca, do których mogę wrócić. I to jest wspaniałe!
Z kim utrzymujesz jeszcze kontakt oprócz Anny Leny?
Oczywiście z Kabulą, czyli moją adoptowaną córką. Ale też z Carmen Rojas, czyli boliwijską zapaśniczką, która każdego dnia walczy na ringu o swoją godność. Carmen była ofiarą przemocy domowej, a w Boliwii kultura macho jest bardzo silna – kobieta bez mężczyzny znaczy niewiele. Często są tam przekonane, że jeżeli mąż je bije, to znaczy, że kocha i mu zależy. W tej części świata przyzwolenie na przemoc jest więc ogromne. Carmen postanowiła się temu przeciwstawić, odważnie odeszła od męża i szukała pomysłu, jak utrzymać siebie i dzieci. Najpierw zaczęła walczyć, bo chciała się obronić przed partnerem oprawcą, potem stało się to też jej sposobem na zarabianie pieniędzy. Myślę, że dała przykład wielu kobietom na świecie i to 10 lat przed akcją #metoo.
Zaadoptowałaś Kabulę, dziewczynę chorą na albinizm. Przez niektórych jesteś krytykowana, że zrobiłaś to dla medialnego poklasku…
Spotkałam się kilkoma takimi opiniami. To pokazuje tylko, że ludzie dzielą się na tych, którzy mają dobre intencje i tych, którzy z gruntu zakładają u innych złe zamiary. Bardzo głęboko im współczuję, że doszukują się sensacji tam, gdzie jej nie ma. Przede wszystkim spotykam się jednak z wyrazami sympatii i wsparcia. Kabula, która spędziła w Polsce dwa tygodnie wakacji, dostała od ludzi wiele miłości i podziękowań za to, że jest inspiracją dla innych. To był naprawdę fantastyczny czas. W sumie obie dostałyśmy ogromną porcję dobrych emocji.
Kabula zamierza zostać prawniczką?
Tak. Chce pomagać ludziom słabszym i wykluczonym, takim jak ona. W szczególności chce działać na rzecz osób dotkniętych albinizmem, kobiet i dzieci. Wiele osób pyta: "Dlaczego Kabula nie zamieszka w Polsce?" Ale ona sama czuje, że jej dom jest w Tanzanii. Tam planuje skończyć studia i działać dla tamtejszej społeczności. I to jest moim zdaniem najważniejsze – żeby dawać ludziom możliwość edukacji i wprowadzania zmian w środowiskach, z których pochodzą. Tylko tak możemy realnie zmieniać świat.
Zaadoptowałaś również najbliższą przyjaciółkę Kabuli. Dlaczego? I jakie plany ma na przyszłość Tatu?
Rok temu Kabula zapytała mnie, czy mogłaby mieć przybraną siostrę i się nią zaopiekować. I czy jakaś inna dziewczynka może dostać taką szansę w życiu, jaką ona dostała. Niedługo później do prywatnej szkoły w Mwanzie na północy Tanzanii, gdzie uczyła się Kabula, wprowadziła się piętnastoletnia Tatu. Od tamtej pory są nierozłączne. Przed nimi jeszcze wiele lat nauki, ale obie są zdeterminowane, żeby wiele osiągnąć. A ja jestem z nich bardzo dumna.
Ważną częścią twoich spotkań z kobietami i ich bliskimi na krańcach świata jest jedzenie. Ja nie odważyłabym się spróbować surowej, jeszcze ciepłej wątroby ledwo co upolowanego renifera. Jestem wegetarianką przez większą część swojego życia.
Jedzenie jest częścią kultury, spędzania czasu, sposobem socjalizacji. Często ci, którzy zapraszają mnie na posiłek, dają mi to, co mają najlepszego, więc odmowa byłoby po prostu niegrzeczna. Z drugiej strony jedzeniem może być absolutnie wszystko, bo to co dla nas jest smakołykiem, na krańcu świata nim być nie musi. I odwrotnie. Owoce morza, pająki smażone w głębokim tłuszczu, ale też bycze jądra czy wspomniane surowe mięso renifera, a szczególnie wątróbka – jem i nie marudzę, bo tam to rarytas.
Kiedy byłam w Argentynie, dowiedziałam się, że jeśli gauchos zabiją sztukę bydła, to nie marnują z tego zwierzęcia ani kawałeczka. Trzeba więc zjeść byka w całości, łącznie z wnętrznościami. A więc pieką na grillu jelita z zawartością. I oczywiście nie mogłam powiedzieć, że tego nie spróbuję, bo to byłby afront.
A wracając do surowej, jeszcze ciepłej wątróbki z renifera… Ja wtedy przez długi czas też byłam wegetarianką! Czułam się rozdarta, ale wiedziałam też, że jeśli nie spróbuję tego mięsa, to zrujnuję nasze relacje, bo jedzenie to była część ważnego rytuału, moment, w którym miałam szansę dzielić z nimi część życia na dalekiej, surowej północy.
A co z pięknem? Ile jesteśmy w stanie poświęcić, żeby dopasować się do obowiązującego w danej społeczności kanonu?
Wiele. Zresztą piękno może być rozumiane na wiele sposobów. W Wenezueli, która zajmuje czołowe miejsce na świecie pod względem liczby operacji plastycznych, kiedy dziewczyna kończy 15 lat dostaje od całej rodziny… składkowy talon na operację plastyczną. Dotyczy to także rodzin, które nie są zamożne. Wenezuelczycy po prostu głęboko wierzą, że ofiarowują w ten sposób najlepsze, co można dać i że wyrównują ich szanse w życiu. Implanty piersi, operacje nosa, wycięcia żeber, zmniejszenia talii, powiększenie pośladków – to dla nich norma.
Inne przykłady kanonów piękna i atrakcyjności to raczej cierpienie kobiet, ale też niestety izolacja.
Piękno w każdym zakątku świata wygląda i jest definiowane inaczej. Spójrzmy choćby na kobiety Mursi w południowej Etiopii, które wkładają sobie w dolną wargę gliniany krążek o wielkości nawet 20 cm. To świadczy o tym, że kobieta jest piękna, atrakcyjna i gotowa do zamążpójścia. Dopasowywanie jej do obowiązujących kanonów piękna w plemieniu zaczyna się od najwcześniejszych lat. A blizny, które są na ciałach tych kobiet tam są ozdobą. My w świecie zachodnim za wszelką cenę chcemy się ich pozbyć.
Odwiedziłaś również grupę etniczną Padaung, tzw. długie szyje, które noszą obręcze. Włożyłaś je na siebie?
Te kobiety zadają sobie naprawdę wiele trudu, żeby ich szyje wyglądały na dłuższe. A przecież szyja nie może się wydłużyć, obniżają się tylko obojczyki, cała obręcz ramienna i stąd złudzenie, że szyja jest dłuższa. Moja szyja ma 16 cm, a szyje rekordzistek Padaung nawet 40 cm, więc różnica jest znaczna.
Spędziłam w takich obręczach jeden dzień. Obojczyki miałam pozdzierane do krwi. Nie mogłam jeść, nie mogłam pić, próbowałam spać, ale nie udawało mi się znaleźć miejsca. A to był tylko jeden dzień. Kobiety na granicy Tajlandii i Birmy spędzają tak całe życie.
Kiedy zaczyna się ten proces nakładania obręczy?
Kiedy dziewczynka ma 5 lat, 5 miesięcy i 5 dni zakłada się pierwsze obręcze i potem dokłada się kolejne. To dość okrutny zwyczaj, choćby dlatego, że między innymi przez te obręcze dziewczynki nie mogą chodzić do szkół. Inną kwestią jest to, że to my, biali jeździmy do Tajlandii, żeby im płacić za ten egzotyczny wygląd, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i oglądamy ich, trochę jak w ludzkim zoo. To jedna z tych tradycji, która jest sztucznie podtrzymywana, głównie na potrzeby turystów.
Oni sami mówią, że ten zwyczaj jest ważną częścią ich tożsamości kulturowej, ale też chcieliby, żeby ich córki po prostu chodziły do szkoły i żyły szczęśliwie. Jednak póki co to jest dla nich jedyny sposób na zarabianie pieniędzy.
Zobacz także
Spotkałaś się również w Meksyku z kobietą-wampirem.
Maria Jose Cristerna była bohaterką odcinka w Meksyku w 6. sezonie programu "Kobieta na krańcu świata". Jest najbardziej na świecie zmodyfikowaną kobietą – jej ciało w 98 proc. pokrywają tatuaże, kolczyki i implanty. A na co dzień jest prawniczką, która udziela porad kobietom doświadczającym przemocy domowej i wzorową mamą trójki dzieci. Widok Marii, gdy z takim wyglądem smaży dzieciom naleśniki i sprawdza im lekcje, to było coś, co bardzo otworzyło mi głowę. Nie sądźmy po pozorach. A na pewno nie osądzajmy ludzi po wyglądzie.
Takich przykładów mogłabym przytoczyć więcej. Jak choćby w Japonii, gdzie geiko, kobiety, które kształcą się, żeby zostać gejszami, śpią w niezwykle wymyślnych fryzurach. Co oznacza, że de facto nie śpią. Głowę układają na drewnianym kołku, żeby tylko móc zmrużyć oko. Myślę więc, że naprawdę wiele jesteśmy w stanie zrobić, żeby dopasować się do obowiązującego kanonu. Każdy z nas chce się poczuć lepiej, zyskać akceptację, czasem podziw. Dotyczy to również mężczyzn. A przecież nie ma czegoś takiego jak obiektywne piękno. Piękne jest to, co się podoba.
Są też takie sytuacje, kiedy spotykasz elementy tradycji, które są sprzeczne z twoim światopoglądem. I czasami dajesz temu wyraz, a czasami nie. Jaką przyjąć postawę? Tolerancji czy sprzeciwu? I jaka jest granica tej tolerancji?
Granicą tolerancji na inne kultury i zwyczaje jest i zawsze będzie ludzka krzywda. Wierzę, że są elementy kultury i tradycji, które powinny pozostać. Ale kiedy mówimy o okaleczaniu żeńskich narządów płciowych czy o zmuszaniu nieletnich dziewcząt do zawierania małżeństw, to uważam, że w XXI w. nie ma miejsca dla takich "tradycji". Wciąż natomiast uważam, że podróżowanie po świecie, przebywanie z innymi ludźmi powinno być oparte na szacunku, tolerancji i otwartości, bo zachowanie tej naszej odrębności w skali świata jest szalenie ważne.
Jesteś twardzielką. Skąd czerpiesz siłę?
Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, poza tym, że nie kombinuję, tylko działam. I na tym to chyba polega – żeby nie dorabiać jakichś szczególnych filozofii, tylko każdego dnia wstawać rano i robić to, co trzeba zrobić. Jestem po prostu konsekwentna. A to sprawia, że osiągam rzeczy, które zamierzam. Oczywiście, po drodze się boję, miewam trudne momenty, ale nie zmienia to faktu, że następnego dnia wstaję i z taką samą determinacją zabieram się za to, co zaplanowałam.
Mówisz o sobie, że jesteś feministką.
Pojęcie to zostało kompletnie wypaczone i przedstawiane w sposób zakrzywiający rzeczywistość. Nie mogę uwierzyć, że w XXI w. może żyć kobieta, która nie nazywa się feministką. Przecież feminizm jest niczym innym jak stwierdzeniem, że "mężczyźni i kobiety są sobie równi wobec prawa" i mają takie samo prawo decydowania o sobie. Czy ktoś może z tym dyskutować? To, że to słowo jest wykorzystywane na potrzeby prowadzenia gier o charakterze politycznym – to zupełnie inna sprawa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl