Bula, bula! I nie możesz się nie uśmiechnąć. Wyspy szczęśliwe Pacyfiku
Byli na archipelagu wysp Tuamotu - koralowych atolach rozrzuconych na bezkresnym błękicie oceanu. Miejsce pełne bajecznych krajobrazów i wspaniałych ludzi. Do tego intrygujące i tajemnicze. O Wyspach Południowego Pacyfiku opowiadają Małgorzata i Marcin Złomscy.
06.12.2018 | aktual.: 07.12.2018 17:48
Nie tylko Tuamotu. Odwiedzili Fidżi, Samoa, Tonga, Wyspę Wielkanocną... Ona jest doktorem socjologii, on - dyplomowanym kontrabasistą, obydwoje ukończyli też Szkołę Główną Handlową. Obydwoje są podróżnikami, więc odkąd się poznali, podróżują już razem. Od niedawna - z dziećmi: córką Zosią oraz synkami Leonem i Antkiem. Organizują wyprawy w ciekawe regiony i pokazy slajdów podróżniczych. Można ich śledzić w mediach społecznościowych.
Joanna Klimowicz, WP: Wyspy szczęśliwe Pacyfiku - to była państwa podróż poślubna. Ale nie miesiąc miodowy, tylko znacznie dłuższa.
Małgorzata Złomska: - Byliśmy w trasie przez 10 miesięcy. Mieliśmy bilet dookoła świata z określoną liczbą postojów i możliwością przebukowania terminów, który projektuje się indywidualnie pod nasze "marzenia" czyli miejsca, które chcieliśmy odwiedzić.
Czyli jakie?
- Południe Argentyny i Chile, z Patagonią. Oceania. Dłuższy czas spędziliśmy w Nowej Zelandii, podróżowaliśmy tam pięć tygodni. A potem, gdy już byliśmy w regionie, to zapragnęliśmy wyspy Pacyfiku poznać bliżej. Bo to niezwykle ciekawe miejsca, dalekie od nas. Jak już człowiek pojawia się w tak odległym, izolowanym regionie świata, to myśli, że może nigdy więcej nie będzie miał takiej okazji, więc warto tę unikalną możliwość wykorzystać. Byliśmy m.in. na Wyspie Wielkanocnej, ogromnie oddalonej od innej najbliższej wyspy Pitcairn, a także od wybrzeża Chile, do którego oficjalnie należy. Kontakt z kontynentem jest tak utrudniony, że żyje na niej zamknięta wspólnota, z dala od świata zewnętrznego i jego problemów. Takie miejsca fascynują swoją odrębnością. Gdy staniemy na najwyższym wzniesieniu Wyspy Wielkanocnej, to widzimy tylko linię brzegową dookoła i wielki błękit oceanu, który się rozpościera ze wszystkich stron.
Jak się tam dostać?
- Lądowaliśmy w Nowej Zelandii, Fidżi, Polinezji Francuskiej, na Samoa oraz na Wsypie Wielkanocnej w ramach biletu dokoła świata. To była okazja, bo faktycznie jeżeli chcielibyśmy bezpośrednim lotem dostać się do Polinezji Francuskiej, to w zasadzie koszt tego połączenia byłby prawdopodobnie zbliżony do kosztu biletu dookoła świata. Dodatkowo mając możliwość lądowania na głównej wyspie Polinezji Francuskiej - na Tahiti, pokusiliśmy się jeszcze o rozszerzenie możliwości i odwiedziliśmy inne Wyspy Towarzystwa oraz archipelagu Tuamotu. Te ostatnie są niezwykłe. Z lotu ptaka wyglądają jak krążki pojawiające się na błękicie Pacyfiku. Trudno tam nawet o lotnisko, pasy startowe dobudowuje się sztucznie, by w ogóle była możliwość wylądowania na tak niewielkiej wysepce. Podczas gdy takie wyspy jak na Tahiti czy Bora Bora mają wewnątrz laguny wygasły wulkan, na którego szczyt można wejść, to na wyspach Tuamotu centralnego wulkanu już nie ma, on zerodował i znalazł się pod wodą. Często wyspę przecina jedyna, główna droga i gdy nią jedziemy, po jednej stronie mamy widok na ocean, a po drugiej - na lagunę.
Jakie były realia podróżowania z plecakiem?
- To nie była prosta sprawa. Polinezja Francuska, wyspa Bora Bora to kierunki, które nam się kojarzą z rajem jednak niedostępnym ze względów finansowych, nastawionym na turystę z grubszym portfelem, na gwiazdy Hollywood, o którym my możemy sobie tylko pomarzyć. Faktycznie, było ciężko. Nie mają kempingów, tanich miejsc noclegowych czy hosteli. Często jak dzwoniliśmy z jednej wyspy, próbując znaleźć możliwość noclegu na drugiej, to okazywało się, że takich miejsc nie ma. Nawet podróżując z namiotem, trudno było znaleźć miejsce, gdzie można by go było rozbić. Często kończyło się tak, że musieliśmy słono za to zapłacić. Żywność też jest tam bardzo droga, bo sprowadzana z kontynentu statkami albo drogą lotniczą. Więc jak na Francję przystało, żywiliśmy się głównie bagietką z dżemem. Troszkę spróbowaliśmy: owoców morza (przepysznej langusty), tradycyjnego tuńczyka surowego, marynowanego w mleku kokosowym. Widzieliśmy kolorowy targ, gdzie na straganach aż po horyzont leżały ryby. Główne skojarzenie z Polinezją Francuską to przepiękne kwiaty. Jest taki zwyczaj, że turystów czy gości wita się zakładając na szyję wieniec upleciony z kwiatów. Też wielu ludzi nosi je na co dzień, są stałym elementem nawet męskiego stroju - np. wpięte w kapelusze.
Jacy ludzie tam mieszkają?
- Pogodni, uśmiechnięci. Tylko trzeba sobie też zdać sprawę, że życie zwykłego człowieka tam nie do końca musi być tak szczęśliwe jak nasze, kiedy odwiedzamy te rajskie wyspy. Izolacja sprawia, że wszelkie towary są trudno dostępne, zamawia się je z dużym wyprzedzeniem i oczekuje niecierpliwie w porcie na statek, przypływający z zaopatrzeniem raz na dwa tygodnie czy nawet raz na miesiąc. Pralka, lodówka, całe AGD trzeba sprowadzać, w związku z czym ceny są wysokie.
Którą z wysp pokochaliście najbardziej?
- Chyba Fidżi. Lecieliśmy tam z Nowej Zelandii - kraju bardzo ułożonego, europejskiego, z przepięknymi krajobrazami, kulturowo nam bliskiego. Natomiast Fidżi jest wyspą o silnych wpływach hinduskich i ten koloryt od razu widać na ulicy. Pachnie kuchnią uliczną, widzimy hinduskie świątynie w krajobrazie, którego byśmy się nie spodziewali - pod palmą. Ludzie są bardzo pogodni, weseli, mają zabawne pozdrowienie: "bula" i jak ktoś ląduje, słychać dookoła nawoływania: - bula, bula! Trudno się nie uśmiechnąć. Do tego panowie chodzą w spódnicach, nawet oficjalna delegacja w eleganckich koszulach, miała spódnice za kolano. Na Fidżi odwiedziliśmy niewielką wioskę Navala wewnątrz wyspy, gdzie wyczytaliśmy, że zachowała się tradycyjna architektura - chaty z wyplatanych mat, kryte trzciną. Wynajęliśmy samochód terenowy, by tam dotrzeć. Faktycznie, nie było widać wpływu cywilizacji. To piękna, zagubiona wśród zielonych wzgórz wioska, z mieszkańcami w kolorowych strojach. Mieliśmy plan, by spędzić tam chwilę, a zostaliśmy na dwa dni, tak miło nas przyjęli i gościli. W każdej chacie uczestniczyliśmy w ceremonii picia kavy - wywaru z korzenia rośliny o tej nazwie, który się suszy na słońcu. Smak i kolor - takie sobie, ale ceremoniał nakazuje wypicie chociaż paru łyków. Gdy tylko wchodziliśmy, pojawiały się talerze i sztućce, rozkładane na matach na ziemi, których domownicy nie używali na co dzień. Dzieciaki otaczały nas wianuszkiem, prowadziły nad rzekę, pokazywały gdzie się bawią, śpiewaliśmy piosenki - one swoje, my po polsku. Mieszkańcy wioski byli nas bardzo ciekawi, a my - ich.
Czy od tamtej pory, czyli od roku 2008/2009, byliście w równie egzotycznych miejscach?
- Do Nowej Zelandii zaglądamy co jakiś czas, bo pracujemy jako przewodnicy, autorzy wypraw trampingowych. Także na Wyspę Wielkanocną, którą odwiedzamy organizując wyprawy do Chile. Byliśmy też w Afryce w różnych miejscach - to innego rodzaju egzotyka. Natomiast do tych małych wysepek na Pacyfiku nie udało nam się jeszcze powrócić, ale myślimy, że jest to rejon świata wart ponownej wizyty. W izolacji, oddaleniu, zamknięte społeczności tworzą swój świat, odrębną kulturę, żyją jakby poza naszymi problemami, które obserwujemy w mediach. Zachowują większy dystans, ale mają inne problemy, skupione na życiu codziennym, zaspokojeniu podstawowych potrzeb. Mimo wszystko jest to życie w raju. W miejscu, gdzie zawsze świeci słońce, jakże innym niż to, co zaraz nas czeka - zbliżająca się zima.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl