Burdż Chalifa w Dubaju. Tak wygląda świat z wysokości ponad pół kilometra
Niektórzy twierdzą, że najwyższy budynek na kuli ziemskiej, dubajski Burdż Chalifa, to marnotrawstwo pieniędzy, architektoniczne odhumanizowanie. Można się zgodzić lub nie, ale jednocześnie trudno się oprzeć wrażeniu, że za tym wszystkim stoi coś jeszcze: chęć wyznaczenia nowej osi świata.
Pobyt w Dubaju przypomina nieco udział w "Truman Show". Dla tych, co nie pamiętają, to ten film Petera Weira z Jimem Careyem w roli Trumana Burbanka, który niespodziewanie odkrywa, że jest głównym bohaterem programu telewizyjnego nadawanego 24 godz. na dobę. Nie żyje więc w prawdziwym świecie, lecz w olbrzymim studiu filmowym ze scenografią wiernie odtwarzającą rzeczywistość, a niemal wszystko, co widzi dookoła, jest wyreżyserowane. W Dubaju jest podobnie. Tylko że na znacznie większą skalę, z dużo większym rozmachem. I z rozregulowaną klimatyzacją (bo w temperaturze powyżej 40 st. C "charakteryzatorki" wciąż muszą poprawiać make up "aktorów").
Najwyższy budynek świata! To trzeba zobaczyć na własne oczy
Poruszając się po tym fascynującym molochu, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wędruję po gigantycznej makiecie jakiegoś wymyślonego miasta. Już sama jego lokalizacja wydaje się nierealna: wydarta palącemu słońcu i bezkresowi pustynnego piasku. W miejscu, gdzie trudno żyć, jeszcze trudniej pracować. Nad brzegiem Zatoki Perskiej "zasadzono" las wieżowców, które pną się w górę wbrew naturze, jak na potrzeby hollywoodzkiej, futurystycznej megaprodukcji. Spacer między nimi nie przypomina wałęsania się pośród drapaczy chmur na Manhattanie, gdzie ulice są pełne życia, ludzie tkwią w korkach, przeklinają, wzdychają, marzą.
Wędrówka między wysokościowcami Dubaju jest jak poruszanie się po planie filmowym, gdzie każdy ruch jest wycyzelowany. Na znak anonimowego reżysera rusza akcja, mijają cię statyści – eleganckie panie w burkach drepczą do centrum handlowego po swoje louisvuittony i prady, a panowie w śnieżnobiałych abajach maszerują z neseserami. Ale niezbyt często widzisz ich na ulicach, raczej siedzą w luksusowych samochodach, bo komuż chciałoby się spacerować w tym morderczym upale? Nie możesz się oprzeć wrażeniu, że tuż po zgaszeniu świateł wszyscy ci ludzie wrócą do domów, gdzie mają prawdziwe rodziny i prawdziwe sprawy, z dala od tego szaleńczego studia telewizyjnego, które zaprojektował scenograf z zamiłowaniem do nadmiaru, bicia rekordów i efektów specjalnych.
Prawie kilometr w górę
Jednym z najbardziej spektakularnych elementów tej dubajskiej scenografii jest Burdż Chalifa, słynny na cały świat wysokościowiec (nazwany "wieżą Chalify" na cześć prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich), który jeszcze przed ukończeniem budowy został okrzyknięty najwyższą lądową konstrukcją budowlaną, jaką kiedykolwiek wzniesiono. Co ciekawe, tytuł ten odebrał masztowi radiowemu w Konstantynowie, znajdującemu się w Polsce, który miał 646,38 m wysokości i uległ zniszczeniu w 1991 r.
Drapacz chmur w Dubaju wystrzelił w górę na 829 m – tak, że drugi obecnie najwyższy wieżowiec globu, chińska Shanghaj Tower, o wysokości całkowitej 632 m, dorasta mu co najwyżej do pach. A nowojorski 1 World Trade Center (541 m) może po cichu zapłakać nad swą karłowatością (nasz, liczący 231 m Pałac Kultury i Nauki to przy dubajskiej konstrukcji zaledwie okruszek). Gdy się na wieżę Chalify patrzy, nie można opędzić od myśli, że jej szczyt naprawdę łaskocze chmury od spodu. I pomyśleć, że kiedy ją planowano, wcale nie miała być takim gigantem…
Na starcie Burdż Chalifa miał mieć ok. 560 m i wykorzystywał projekt niepowstałej nigdy wieży Grollo Tower w Melbourne w Australii. No, ale przecież jesteśmy w Dubaju, tu niemożliwe do wykonania staje się wykonalne, dlatego przedsiębiorstwo Skidmore, Owings and Merrill podniosło poprzeczkę – na wysokość 705 m. Adrian Smith, główny architekt, nie był jednak zadowolony z proporcji bryły, postanowił więc wysmuklić budowlę, a efekt możemy podziwiać dzisiaj. Kształt budynku wzorowany jest na tradycyjnej architekturze islamu – wyraźnie widać tu inspirację formą spiralnego minaretu, wydłużającego się i zwężającego ku górze. Można też dostrzeć nawiązanie do symetrii charakterystycznej dla pustynnego kwiatu z gatunku hymenocalis, rosnącego w okolicach Dubaju.
Szczytowe partie wieży, od piętra 154. wzwyż, są zbudowane jedynie na lekkiej stalowej konstrukcji, zamiast żelbetowego szkieletu, jak niższe piętra. To, obok spiralnej konstrukcji, pozwala "oszukać" silny wiatr, hulający na tych wysokościach – czubek wieży swobodnie odchyla się w tę i z powrotem na ok. 1,5 m (zainteresowanym polecam krótkie wideo, dostępne w serwisie YouTube, a nakręcone przez dokumentalistę Gerarda Donovana, który w trakcie jednej z dubajskich burz zarejestrował całą symfonię świstów, szelestów i skrzypnięć, jakie wydaje z siebie Burdż Dubaj w pojedynku z wiatrem). Takimi m.in. ciekawostkami raczyła mnie pani, gdy – na zaproszenie biura prasowego dewelopera Emaar Properties – czekałam na windę mającą mnie zawieźć na 148. piętro najwyższego budynku na świecie.
Zanim to jednak nastąpiło, musiałam przemierzyć kilometry korytarzy Dubai Mall – największego centrum handlowego na wszystkich kontynentach, przy którym Burdż Chalifa jest "zacumowany". No cóż, nie było łatwo, bo po drodze dużo rzeczy rozpraszało – a to monstrualnych rozmiarów akwarium (można w nim podziwiać ponad 30 tys. zwierząt), a to lodowisko z trybunami, wreszcie Level 2, czyli niebo w miniaturze dla wyznawcy butów (najnowsze kolekcje wszystkich luksusowych marek, począwszy od Manolo Blahnika, a kończąc na Stuarcie Weizmanie).
Innymi słowy, zanim dotarłam do wieży, przemierzyłam pół świata. Ale wreszcie się udało. Już za parę chwil miałam poczuć się niczym Tom Cruise w "Mission: Impossible – Ghost Protocol". Oczywiście bez łażenia po ścianach i kaskaderskich wygłupów na zewnątrz (bo choć Dubaj przypomina mi plan filmowy, to wiem, że runięcie na ziemię odbyłoby się naprawdę; poza tym strażnicy poza tarasy widokowe zwykłych śmiertelników nie wypuszczają).
Z perspektywy 148. piętra
Winda na wysokość 550 m mknie z prędkością 35 km na godz. (a w zasadzie 2 windy, bo trzeba się przesiąść). Wznosząc się w pionie, mijam hotel zaprojektowany przez samego Giorgio Armaniego, ulokowany na 9 najniższych kondygnacjach, zostawiam w dole setki z 900 apartamentów, 37 kondygnacji biurowych, restauracje i liczne inne atrakcje. Po kilku chwilach jestem na miejscu. Kelnerzy jak spod magla witają kawą, soczkami, ciasteczkami, są kanapy, fotele, pysznie tu i bardzo ładnie. A widoki? Krótko mówiąc, zdarzały się gorsze. Przecież oglądam świat ze szczytu świata!
Widzę nastroszone wieżowce wokół Sheikh Zayed Road, głównej arterii komunikacyjnej miasta. Na czele z konstrukcją, która u szczytu rozkwita niczym róża, Rose Rotana Suites, oraz bliźniaczymi wieżami Emirates Towers. Widzę zlokalizowane na sztucznie utworzonym jeziorze (pomiędzy Dubaj Mall a wieżą Chalify) słynne tańczące fontanny (największy tego typu obiekt na świecie), które aktualnie nie tańczą, bo odpoczywają przed wieczornymi pokazami.
W dali delikatnie rysuje się biel słynnego żagla – 7-gwiazdkowego, hiperluksusowego hotelu Burdż al-Arab. Żadnej z Palmowych Wysp stąd nie dojrzę, mimo że widoczność tego dnia jest bardzo dobra. W Dubaju nie jest to częste z uwagi na wilgotność powietrza, spowodowaną parowaniem wód Zatoki Perskiej oraz pyłem pustynnym, tak bardzo zagęszczającym powietrze, że czasem wydaje się, iż można je kroić nożem.
Wieżowce, które z dołu wyglądały na wcale spore (w Dubaju znajduje się ponad 40 konstrukcji o wysokości strukturalnej większej niż 150 m), teraz są niczym budowle z klocków lego wzniesione przez jakiegoś zdolnego dzieciaka. Po raz kolejny mam wrażenie, że nie oglądam prawdziwego miasta, tylko jego makietę. Jestem ponad pół kilometra w górze i całe to przedstawienie wydaje się nierealne.
Po zjechaniu na 125. piętro, które wraz z piętrem 124. jest oddane do dyspozycji zwiedzających, krajobrazy wydają się nieco bliższe temu, co już gdzieś, kiedyś – na przykład ze szczytu nowojorskiego Emipire State Building – widziałam. Lepiej widać stąd błękitne oczka basenów otoczonych palmami, łatwiej rozróżnić auta przypominające ziarnka piasku z oddali... A wjazd dla turysty jest tu znacznie tańszy. Dla dorosłych w godzinach szczytu (godz. 17-18.30) kosztuje w przeliczeniu ok. 200 zł, podczas gdy chcąc dostać się 148. piętro, musimy wysupłać z portfela ok. 500 zł.
Oś nowego świata
Niektórzy twierdzą, że Burdż Chalifa to marnotrawstwo pieniędzy, niesłużące niczemu rozpasanie wyobraźni, architektoniczne odhumanizowanie, zupełnie zbędna ekstrawagancja. Można się zgodzić lub nie, ale jednocześnie nie można się oprzeć wrażeniu, że za tym wszystkim stoi coś jeszcze. Jakaś fundamentalna tęsknota za absolutem; chęć wyznaczenia swego rodzaju axis mundi – osi świata.
Idea środka, uważanego za jedyny stabilny elementu wszechświata, organizowała życie w wielu kulturach. To od niej właśnie w licznych kosmogoniach zaczynało się stwarzanie rzeczywistości. Burdż Chalifa jest w moim mniemaniu takim, wzniesionym ze szkła i stali "kosmicznym drzewem", które nakreśla nowe punkty orientacyjne na kuli ziemskiej. Symbolem dynamicznego rozwoju i bogactwa Bliskiego Wschodu. I bardzo wyraźnym komunikatem dla świata Zachodu. To na nas spoglądają teraz oczy całego świata. To my kreujemy nowy porządek. Chcecie tego czy nie – to my nadajemy ton współczesności.