Egzamin na komandosa. Legendarna impreza powraca w nowej formule
Służył w najbardziej elitarnych jednostkach wojskowych w Polsce. Dziś organizuje Selekcję – najbardziej wymagającą imprezę sprawnościową w kraju. WP opowiada, jak to jest być komandosem.
21.03.2018 | aktual.: 21.03.2018 16:04
Wirtualna Polska: Służył pan w 56 Kompanii Specjalnej, zaliczanej do elity jednostek specjalnych na świecie. Co trzeba zrobić, by zostać komandosem?
Arkadiusz Kups: Uważam, że dziś słowo komandos się trochę zdegradowało. Teraz są komandosi w służbach ochrony kolei, w agencjach ochrony... Pamiętam jak startowałem do pracy do Dziwnowa (obecnie to JW Komandosów w Lublińcu), to było nas dwunastu na jedno miejsce. Wtedy ludzie, którzy szli do jednostek specjalnych nie robili tego dla kariery. Nie było takich perspektyw jak teraz. Ludzi pchał tam przede wszystkim etos, aby mieć ten czerwony beret, skakać na spadochronie, nurkować, być w elicie. Były też oczywiście preferencje finansowe - za rok ciężkiej pracy liczyły się dwa lata wysługi. Ale nie oszukujmy się, w tamtych czasach ludzie, którzy odchodzili po dwudziestu latach do cywila nie byli już całkowicie zdrowi.
Wtedy w jednostkach spędzało się 250 dni w roku na wszelkiego rodzaju szkoleniach. Był wtedy dużo większy nacisk na szkolenie fizyczne i taktyczne – wszystko, co ci ludzie robili, wymagało ogromnej odporności psychicznej i kondycji. Dwa, trzy razy do roku robiono marsze na 100 km z działaniami taktycznymi w lesisto-bagiennym terenie. Wchodziło się pod lód w piance typu mokrego, wcześniej lejąc do środka ciepłą wodę, zimą spało się przez kilka dni w lesie przy -25 st. C, na zasadzie "radź sobie sam", trzeba było pozyskać jedzenie, łapać zwierzęta. Sprzęt też pozostawiał wiele do życzenia.
Wymagania fizyczne i siermiężność tego szkolenia były takie, że procent utraty zdrowia i urazowość były ogromne. W tamtych czasach jednostki specjalne były przeznaczone przede wszystkim do działań poza granicami kraju, głęboko za linią frontu. Tak naprawdę mało kto się przejmował, że ci ludzie mogą nigdy stamtąd nie wrócić. Niewielu było oficerów, którzy całą swoją służbę byli w stanie przepracować w tego typu formacjach. Naprawdę był duży odsiew.
Co pan robił w 56 Kompanii Specjalnej?
Po kilku latach zostałem zastępcą dowódcy d/s szkolenia. Takim facetem, który planuje, organizuje i realizuje szkolenie z całym składem osobowym i koordynuje to z innymi jednostkami. By wyobrazić sobie jaka to karuzela, trzeba uświadomić sobie jak wyglądał rok szkoleniowy, bez uwzględniania kursów, ćwiczeń, wyjazdów zagranicznych, czy szkoleń w garnizonie. A było to tak: styczeń – narciarstwo i bytowanie w górach, luty - nurkowanie pod lodem, marzec - szkoła ognia, maj - skoki spadochronowe, czerwiec i lipiec – skoki spadochronowe, nurkowania i taktyka w jednym panelu, wrzesień i listopad szkoła ognia.
Program szkolenia obejmował taktykę w terenie lesistym i zurbanizowanym, minerstwo z dużym akcentem na miny niespodzianki walkę kontaktową, strzelectwo z różnych typów broni, topografię, bytowanie, wspinaczkę wysokogórską, narciarstwo, spadochroniarstwo i wiele innych działów szkoleniowych. To wymagało ogromnej odporności fizycznej i psychicznej.
Poziom wyszkolenia był bardzo wysoki. Normy były wewnętrzne i aby to zrozumieć podam, że z bronią długą, maską przeciwgazową, w butach i mundurze należało pokonać dystans 3000 m poniżej 13 minut. Na drążku wysokim norma z wejść siłowych, czy wymyków wynosiła 20 sztuk. Uginanie siłowe ramion na poręczach - 30 powtórzeń. Ludzie po dwóch latach ciężkiej pracy dochodzili do takiego poziomu...
Poligon Drawski to legendarne miejsce na mapie imprez ekstremalnych w Polsce. Stworzył pan najbardziej wymagającą imprezę sprawnościową w kraju, na długo przed tym, jak takie stały się modne. Jakie były początki Selekcji?
Kiedy rozwiązano 56 Kompanię Specjalną, narodził się pomysł, aby to czym się zajmuję skierować na rynek cywilny. W ramach swoich urlopów zacząłem realizować obozy combat-surival. Ciągnęło mnie na poligon - mam do niego ogromny sentyment. Z dzisiejszej perspektywy to było coś naprawdę fajnego. Ludzie przyjeżdżali na dziewięć dni na Drawsko, uczyli się terenoznawstwa, bytowania, strzelania. To był taki miks w pigułce. Ludzie po tych obozach są teraz na wysokich szczeblach w różnych służbach.
A w 1998 roku, razem z Piotrem Bernabiukiem, wpadliśmy na pomysł, aby zrobić taką selekcję jakie są do jednostek specjalnych, ale dla cywili. Pierwsza impreza trwała kilkadziesiąt godzin. Robiłem ją praktycznie sam, a po jej zakończeniu spałem dobę... Od sponsorów mieliśmy kilkadziesiąt bochenków chleba, konserwy, a wodę do picia trzymaliśmy w ogromnym gumowym pojemniku... Impreza była prosta i ciężka. Do tej pory mam kontakt z ludźmi, którzy na niej byli. Dodam, że kiedy zaczynaliśmy Selekcję, to jeszcze w żadnej jednostce specjalnej formalnie czegoś takiego nie było. Jedynie wcześniej, w 56-tej, robiliśmy takie dwudniowe testy dla ludzi przychodzących na kontrakt – to było miernikiem ich przyjmowania. Ale nic podobnego w Wojsku Polskim wtedy nie było (GROM podlegał pod wtedy MSWiA).
Czemu "stara" Selekcja się skończyła?
Taką można powiedzieć klęską tej imprezy przez 20 lat było to, że nikt z MON-u nie potrafił jej oficjalnie wykorzystać. Owszem przyjeżdżali obserwatorzy ze służb, ale to wszystko było nieformalne, na zasadzie: "Potrzebujecie czterech super gości do Kawalerii? Ok, bierzemy... ". Poza tym impreza w swojej pierwotnej formie już się skończyła, bo jest po prostu inne pokolenie ludzi. Dzisiaj większość woli być tym komandosem przez trzy godziny, zrobić sobie w tym czasie ileś tam zdjęć i od razu wrzucić je do internetu. Taka jest prawda. Poza tym teraz nie każdy może wyrwać się z życia na pięć dni w przeogromnej skali ryzyka i kontuzji. A Selekcja to była impreza nieprzewidywalna – bez określonych zasad, startu i mety. Uczestnik nie wiedział co się będzie dziać, a ten strach przed niepewnością ludzi przeraża.
Kogo z uczestników Selekcji z tych 20 lat pan najbardziej zapamiętał?
Przez tą imprezę przewinęło się około siedmiu tysięcy ludzi... Każdy rok to była jakaś specyficzna grupa i zawsze był niej jakiś rodzynek. Pamiętam gościa, który potem wspinał się na Mt. Everest, Jacka Komosińskiego – byłego żołnierza Legii Cudzoziemskiej, Kosta – najstarszego uczestnika Selekcji, który miał 49 lat jak ją ukończył. Pamiętam dziewczyny, które kończyły Selekcję – pracują teraz w Straży Granicznej, BOR... Byli ludzie którzy ukończyli Selekcję po kilka razy. Wielu ludzi po tej imprezie pracuje teraz w elitarnych jednostkach.
Czy imprezy typu Runmagedon, Bieg Katorżnika, Formoza Challenge uznałby pan za naśladowców Selekcji?
Nie, absolutnie. Chociaż kiedy my zaczynaliśmy to niczego takiego nie było. Myślę, że nie można tego porównywać. Fajnie, że ludzie teraz biegają, że jest ciąg do tego wszystkiego. Ale też nie zawsze ten przedrostek "ekstremalny" jest adekwatny do wielu imprez. Nie wiem, czy ktoś z nich się na Selekcji wzorował, ale wiem że w niektórych formacjach wojskowych zostały wzięte jakieś tam elementy z mojej imprezy. Myślę też, że Selekcja wciąż będzie miała uznanie wśród wszystkich tych, co interesują się wojskowością – np. klas mundurowych, grup rekonstrukcyjnych itp. Cały czas jest zapotrzebowanie na tego typu imprezy i ludzie chętnie biorą w nich udział.
W tym roku impreza rusza w nowej formule. Czym będzie Speed Selekcja? Co jest głównym celem nowej imprezy?
Impreza przez dwadzieścia lat była bezpłatna i niekomercyjna. Doszliśmy do wniosku, że chcemy to zachować, ale teraz żeby wystartować w Selekcji, trzeba będzie wnieść symboliczną wpłatę na jakąś fundację – np. weteranów wojennych. Nie chcemy już robić imprezy pięciodniowej. Jest ona trudna, za długa i ludzie często nie są w stanie wygospodarować sobie tyle dni wolnych.
Nowa impreza rozgrywana będzie też na Poligonie Drawskim. W pierwszym etapie chcemy zrobić preselekcję – 8-10 ćwiczeń w systemie ciągłym, a do tego jeszcze test historyczny. W tym roku mamy setną rocznicę odzyskania niepodległości... Zagadnienia do testu będą publikowane w Polsce Zbrojnej. Ze wszystkich, którzy wystartują, zostawimy sto osób. Puścimy ich przez poligon, na 20-to kilometrową trasę z przeszkodami. Po kilku godzinach finalnie zostawimy piętnaście osób. Ta piętnastka będzie przez kolejne 48 godzin bez przerwy napierdzielać. Ale wygra tylko jeden.
Nowa impreza będzie łatwiejsza? Jak się przygotować do startu? Ktoś, kto biega ultramaratony da radę?
Wcale nie nazwałbym jej łatwiejszą. Na poprzednich edycjach, kiedy brała udział ponad setka ludzi, nie mogliśmy robić wielu konkurencji. Skupialiśmy się na tych wydolnościowych, po prostu męczeniu uczestników, ich zakwaszaniu.. Teraz dojdzie rywalizacja między nimi. Pomysł jest taki, że kamery będą obserwować tą małą grupkę ludzi przez 48 godzin. Ich emocje odegrają kluczową rolę w programie. Aby się przygotować do tej imprezy samo bieganie nie wystarczy – trzeba mieć umiejętność kojarzenia różnych rzeczy, zapamiętywania, działania w stresie. Dochodzą jeszcze konkurencje na wodzie, na których zawsze odpada najwięcej ludzi. W Selekcji kluczową rolę zawsze odgrywa motywacja – np. zaczyna padać deszcz, siada psycha i ktoś rezygnuje. A za 5 minut przestaje padać... Wszechstronność tej imprezy jest bardzo szeroka i wszystko może ci dać w każdej chwili w kość.
Robi pan nie tylko Selekcję, ale i inne imprezy ekstremalne. W tym roku odbędzie się też VI Kaszubski Kaper. To impreza podobna do Selekcji, czy bardziej dla "normalnych" ludzi?
Tak, dla normalnych ludzi (śmiech). Dość długo boksowałem się z tym pomysłem, ale w końcu powstała w Pucku impreza, mająca na celu odtworzyć zapomnianą już tradycję kaprów. To byli najemni piraci, którzy zamiast łowić ryby, nawalali Duńczyków i Szwedów. Taka jest prawda. Kaszubski Kaper to bieg z wieloma innymi dyscyplinami po drodze – strzelanie, pokonywanie błota, przeprawa przez otwartą wodę, przeszkody, nawigacja w terenie, elementy wspinaczki, skoki... Startuje sporo kobiet. Jest ponad dwadzieścia przeszkód na trasie, przy czym nie są to jakieś budowane przez nas utrudnienia. Teren jest tak dobrany, że wszystko jest na nim naturalne. Są dwie trasy sportowa (8 km) i militarna (26 km). W tej drugiej biegnie się w mundurze i z obciążeniem. Wszyscy, którzy je ukończą dostaną pamiątkowe medale.
Jak wyglądają takie imprezy "od kuchni"?
Takiego "Kapra" zabezpiecza trzydziestu instruktorów i ratowników. Wiadomo – strzelanie, kajaki, przeprawy linowe, skoki do wody – wszystko musi być pod nadzorem. Selekcja to już dużo grubszy temat. Na takiej imprezie oprócz instruktorów, którymi często są ci co wcześniej ją ukończyli, jest trzech lekarzy i paramedycy. Największy problem jest zawsze z hipotermią – nawet latem ludzie są tak wypłukani z energii, że trzeba ich w nocy pilnować. Także instruktorzy śpią zwykle mniej niż uczestnicy. Poza tym trzeba ubrać ponad setkę ludzi i nakarmić przez kilka dni. No i cały sprzęt – samochody, pontony, śmigłowiec. Imprezę robimy głównie dzięki sponsorom.
Co sprawia panu największą satysfakcję jako organizatorowi?
Kiedy widzę, jak ludzie kończą Selekcję z taką nową wiarą w siebie. Jak widzę, że to co robię, jest komuś potrzebne. Pojawia się taki szacunek i wdzięczność u tych ludzi, że poświęciło się im czas, wiedzę i doświadczenie. Jednocześnie czują, że ten "speed", który dostali, jest coś wart. To jest najważniejsze i to widać od razu po imprezie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl