Ferdynand Ossendowski – człowiek, który zabrał do grobu tajemnicę skarbu „Szalonego Barona”
Przed II wojną światową był najsłynniejszym polskim pisarzem i podróżnikiem. Jego książki rozchodziły się w setkach tysięcy egzemplarzy. Ich łączny nakład w dwudziestoleciu międzywojennym to ponad 80 mln egzemplarzy! Nic dziwnego, wielki talent pisarski łączył nasz bohater z zapierającymi dech w piersiach przygodami. Czy wszystkie były prawdziwe? A czy to tak ważne? Zostawmy, także podróżnikom, trochę miejsca na licentia poetica.
Zostawmy, gdyż przygoda jego życia – spotkanie z carskim watażką, generałem Romanem Ungernem von Sternbergiem, który na początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia był postrachem bolszewickiej Rosji na jej dalekowschodnich rubieżach i w Mongolii, była całkowicie prawdziwa. Prawdziwy był także skarb, który zdołał ukryć Ungern, zanim dopadli go czerwoni siepacze i pozbawili życia.
Sowieci rozkopali jego grób, by upewnić się, że nie żyje
Skarbu tego nie udało się do tej pory odnaleźć. Podobno miejsce jego ukrycia, jako jeden z bardzo niewielu ludzi, znał właśnie nasz bohater – Ferdynand Ossendowski. Jeżeli rzeczywiście tak było, to polski podróżnik zabrał tę tajemnicę ze sobą do grobu. Nie zaznał on w nim spokoju. Gdy wkrótce po jego śmierci do Żółwina, gdzie pochowano go w styczniu 1945 r., przybyli sowieccy żołnierze, mogiła Ossendowskiego została natychmiast przez nich rozkopana. Żołdacy szukali w niej dokumentów, przy pomocy których władze ZSRR mogłyby zlokalizować skarb. Chcieli także sprawdzić, czy Ossendowski, od lat znienawidzony przez komunistów, jako autor słynnego "Lenina", rzeczywiście nie żyje. Na swoje szczęście był martwy.
O podróżach marzył od młodych lat
Ferdynand Antoni Ossendowski urodził się 27 maja 1876 r. Od młodych lat zdradzał duże upodobanie do podróży. Brał udział w wyprawach naukowych na Kaukaz, nad Dniestr, Jenisej i Bajkał. Jako młodzieniec dotarł także do Chin i Japonii, a nawet na Sumatrę i do Indii.
Po wybuchu wojny, w roku 1905, został przez władze wysłany do Mandżurii, gdzie prowadził badania geologiczne. Zakończył je wyrokiem śmierci, wydanym przez sąd za organizowanie w Harbinie protestów przeciw rosyjskim represjom w Królestwie Polskim. Uniknął śmierci dosłownie w ostatnim momencie, dzięki złagodzeniu wyroku. W 1908 r. był już na wolności. Następne lata pochłonęła mu praca dziennikarska w wydawanym w stolicy Imperium „Dzienniku Petersburskim”, którego był korespondentem, a potem redaktorem.
W Mongolii czuł się jak ryba w wodzie
Po rewolucji październikowej wyjechał do Omska, gdzie został doradcą admirała Kołczaka, jednego z dowódców dawnej armii carskiej, pragnących obalić władzę bolszewików. Ossendowski oddał „Białym” wiele cennych usług. To on właśnie przekazał na zachód dokumenty wykazujące, że Lenin był agentem niemieckiego wywiadu, a rewolucję zrobiono za pieniądze dostarczone bolszewikom z Berlina. Po upadku Kołczaka, poszukiwanemu przez sowieckie organy bezpieczeństwa (osławiona CzeKa), podróżnikowi udało się przedostać do Mongolii. Dzięki znajomości tamtejszego języka (poza mongolskim, znał także chiński i pięć innych języków), czuł się tam jak ryba w wodzie.
W stolicy kraju, Urdze, poznał słynnego barona Ungerna, dowódcę Azjatyckiej Dywizji Konnej, który ogniem, mieczem i kulami zwalczał „bolszewicką dzicz”. Panowie przypadli sobie do gustu i Ossendowski bardzo szybko został najbliższym doradcą „Szalonego Barona”, jak nazywano Ungerna.
Dwa miliardy dolarów ukrytych w mongolskich stepach
Ich przyjaźń była mocna, ale krótka. Roman Ungern von Sternberg zdawał sobie sprawę, że raczej prędzej niż później zginie. Postanowił uczynić z Ossendowskiego depozytariusza wiedzy o ogromnym skarbie, który ukrył w mongolskich stepach, a który miał sfinansować kolejną, tym razem zwycięską (jak święcie wierzył) walkę z „czerwoną zarazą”.
Wkrótce potem mężczyźni rozstali się, a parę miesięcy później baron wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez bolszewików. Po kilkugodzinnych torturach został rozstrzelany. Ossendowski był już wówczas w drodze do Polski. Przygody w Mongolii opisał w swojej najpopularniejszej książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. O miejscu ukrycia skarbu nie wspomniał. A był to (i jest) skarb ogromny. Jego szacunkowa wartość, to ponad dwa miliardy dolarów. Na skarb składały się carskie kosztowności oraz przedmioty odzyskane od bolszewików, a zrabowane przez nich wcześniej z lamaickich klasztorów.
Zmarł po wizycie tajemniczego gościa
Ferdynand Ossendowski spędził okres międzywojenny na podróżach. Był między innymi w Afryce i Palestynie. Każda wyprawa owocowała książkami. Pisarz był ozdobą wieczorów i spotkań towarzyskich w stolicy. Panie bawił anegdotką, że...nigdy nie umrze.
– Buddyjski lama w Mongolii przepowiedział mi, że odejdę z tego świata dopiero po rozmowie z baronem Ungernem von Sternbergiem. Będę więc żył wiecznie, bo baron nie żyje – rozśmieszał słuchaczki.
Los (?) dopisał do tej anegdotki nieoczekiwaną pointę. Pod koniec okupacji, w grudniu 1944 r., do Żółwina, gdzie przebywał Ferdynand Ossendowski, przyjechało kilku niemieckich wyższych oficerów. Dwaj pozostali w wozie, do domu pisarza wszedł tylko jeden. Ossendowski rozmawiał z nim do późnej nocy. Gdy oficer wyjechał, podróżnik przez kilka godzin palił w kominku dokumenty. O treści rozmowy nic nikomu nie powiedział. Przed śmiercią, która nastąpiła po kilkunastu dniach, wyznał jedynie, że jego gość nazywał Ungern von Sternberg.