MiastaFinlandia - tu nie zachodzi słońce

Finlandia - tu nie zachodzi słońce

To wyprawa do jednego z ostatnich w Europie zakątków z nieskażoną cywilizacją, autentyczną przyrodą. Trzy czwarte kraju to lasy, dwa tysiące jezior. Do Finlandii należy 180 000 wysp.

01.10.2007 | aktual.: 09.05.2013 11:47

Obraz
© (fot. Agnieszka Chmielak)

_ To wyprawa do jednego z ostatnich w Europie zakątków z nieskażoną cywilizacją, autentyczną przyrodą. Trzy czwarte kraju to lasy, dwa tysiące jezior. Do Finlandii należy 180 000 wysp. _

Zatoka jest naszym azylem przez cały wyjazd. Tym co spędzają wakacje na polskich plażach czy na tych w południowej Europie mogę powiedzieć jedno, że fińskie plaże to prawdziwy raj! Trzy tygodnie sami, odwiedzani tylko przez fale, słońce i ptaszyska.

Wtorkowy poranek

To mój pierwszy urlop od 5 lat. Trudno więc jeszcze uwierzyć, że z moim synkiem siedzę w samolocie lecącym do Finlandii. Lot znośny, lądowanie już nie. Ledwo żywa, trzymana ze wszystkich sił za rękę przez dzielnego, czteroletniego mężczyznę docieram do kraju świętego Mikołaja.

Jeszcze w samolocie postanawiam zadzwonić do Siostry z informacją, że jesteśmy już w Helisinkach i za około 2 godziny może po nas wyjechać do umówionego punktu spotkania. Pierwsza próba wpisania numeru pin do komórki kończy się fiaskiem, druga podobnie… Ratuuunku! Zapomniałam pin kodu do własnej komórki! Czy to musiało przytrafić się właśnie mnie?

W południe

Ochłonęłam już nieco, odebrałam bagaże i raz kozie śmierć, ponawiam ostatnią próbę wpisania tego cholernego czterocyfrowego numeru. Udało się! Mam nareszcie kontakt ze światem! Swoją drogą to w moim portfelu leży sobie fińska karta mojej siostry (z pin kodem) ale kto by w zamęcie pamiętał o takich szczegółach?

Pełni szczęścia z przywróconego kontaktu telefonicznego udajemy się na dworzec autobusowy aby dotrzeć w najcichsze jak do tej pory poznane mi miejsce na świecie. Pan kierowca z uśmiechem na twarzy wrzuca do luku bagażowego ważącą 33kg torbę, spoglądając na mnie pyta czy podróż się udała i czy może nam w czymś pomóc. Spoglądam na niego z niezmierną ciekawością i różne myśli kłębią się w głowie – Czyżby lot spowodował aż tak negatywne zmiany w moim wyglądzie? A może to zwyczajna kurtuazja? Może też okazać się, że Finowie po prostu są miłymi i uczynnymi ludźmi, a to zapewne może budzić u nas zakłopotanie…

Popołudnie

Jedziemy w sterylnie czystym autobusie z klimatyzacją, z pasami dla każdego pasażera i zajadamy banany i odtłuszczone parówki, które obecnie są podstawowym składnikiem menu mojego dziecka. Kiedy autobus zatrzymuje się na bezdrożu i kierowca wystawiając naszą ( wery hewi) walizkę wciąż z uśmiechem na twarzy mówi, że to już nasz przystanek, czuję się jak w amerykańskim filmie – mała samotna kobieta z wielką torbą na bezgranicznym pustkowiu. Autobus odjeżdża, a my stoimy na maluteńkim przystaneczku przy starej autostradzie do Turku.

Chwilę potem moja Siostra porywa nas do swojego małego raju. Jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów urzeczeni przestrzenią ale też nieco zaniepokojeni brakiem ludzkich śladów. Na miejscu okazuje się, że siostra ma jednak sąsiadów, choć jak później mieliśmy się przekonać widzieliśmy ich raczej sporadycznie. I nie ma co się dziwić, jeśli podczas naszych wypadów zdarzało się, że pierwsze auto wyminęło nas dopiero po kilkudziesięciu kilometrach przejechanej trasy.

Wieczór

Idziemy nad zatokę, siadamy na przystani i wymieniamy pierwsze wrażenia. Siostra pokazuje nam cały majątek swojego szefa, notabene Szweda, bo to właśnie Szwedzi są w posiadaniu większości wiejskich ziem w Finlandii. Stare ponad 100-letnie domy wszystkie w kolorze jasnego brązu stoją porozrzucane w lesie. Rezydencja właściciela i ogród w stylu angielskim wyglądają tak jakby przed chwilą trąba powietrzna przeniosła je w to dzikie miejsce.

Całe trzy tygodnie

Zatoka jest naszym azylem przez cały wyjazd. Tym co spędzają wakacje na polskich plażach, na plażach południowej Europy mogę powiedzieć że jest to prawdziwy raj - trzy tygodnie sami na plaży, odwiedzani tylko przez fale, słońce i ptaszyska. Przez pierwsze dni czujemy się nieswojo (może nawet trochę jak Robinson i Piętaszek) ale to uczucie ustępuje miejsca cudownemu odprężeniu i radości, że tak piękny skrawek ziemi możemy mieć przez chwilę tylko dla siebie. Leżymy godzinami na plaży i patrzymy na chmury, jakich nigdy w życiu nie widzieliśmy. Fińskie chmury wyglądają tak, że mam całkiem poważne podejrzenie, iż ktoś musi sterować ich wytwarzaniem. Łowimy z wody kamienie i licytujemy się z Synkiem czyje znaleziska mają ładniejszy kolor.

Kiedy podczas naszego leniuchowania nas zatoką pada deszcz, chowamy się do sauny stojącej nad brzegiem morza i wyglądamy słońca. Na kilkanaście minut nad zatoką zapada mgła a potem pogoda przejaśnia się. Taka zmiana następuje czasami kilka razy w ciągu dnia. Co do dnia to muszę stwierdzić, że dzień trwa wiecznie. Choć zjawisko białych nocy występuje w czerwcu, jasno teraz pozostaje na dworze prawie do godz. 23.30. I nie chce się spać. Za to rano…szkoda gadać.

Wieczorem siadamy z siostrą na schodach jej Humpilli (tu każdy dom ma swoją nazwę) i słuchamy krzyku żurawi. Gdy żurawie milkną, cisza brzęczy w uszach aż do bólu a myśli uciekają z głowy tworząc przejrzystą przestrzeń.

Dziś wybieramy się do krainy Muminków w Naantali, określanej jako dziecięca mekka. Do niedawna nie byłam świadoma faktu, iż Muminki zostały stworzone przez fińską pisarkę, w odróżnieniu od mojego dziecka, nie byłam jednak nigdy fanką tych stworzeń. Wizyta na wyspie Muminków (ale nie tylko) uświadamiają mi, że Finowie potrafią szanować to co ichnie. Nawet małe trolle mogą być powodem do dumy. Synek jest tak urzeczony wszystkim co zobaczył, że próba wyjazdu z wyspy staje się ciężką walką ze łzami ukochanego dziecka. Muminki od tej chwili stały się bezsprzecznie idolami mojego dziecka.

Jest niedziela, dzień totalnego lenistwa lecz nie dla nas. Korzystając ze słonecznej pogody postanawiamy zwiedzić Turku, dawną stolicę Finlandii. Cudownie jedzie się autostradą, wszyscy suną spokojnie prawym pasem, lewy pas wciąż pusty. Toż to byłoby pole do popisu dla naszych szalonych kierowców. Wciąż nie mogę odpędzić tych myśli, które porównują – a u nas to jest tak… a tu jest tak… Dlaczego u nas nie jest tak jak tu?!

Turku zaskakuje nas różnorodnością kulturową. Tak naprawdę większość osób mijanych na ulicy w pierwszej godzinie zwiedzania to ludzie o ciemniejszej karnacji skóry. Śmiejemy się z Siostrą, że gdyby nie klimat, można byłoby się poczuć jak w Maroko. Wiemy, że w pożarze Turku ocalało stare miasto, choć jest to podobno tylko jego skrawek. Pytamy wszystkich o stare miasto ale ku naszemu ogromnemu zdziwieniu nikt nie wie o co nam chodzi. Dogadujemy się wreszcie z młodymi ludźmi, o niebo lepiej od nas mówiącymi po angielsku. Twierdzą, że nie ma u nich sformułowania stare miasto. Jest to po prostu stara część Turku z drewnianymi domami. Kiedy już odchodzimy, rzucają za nami z uśmiechem abyśmy za dużo nie spodziewały się po tym ich starym mieście. Rzeczywiście, stare miasto to sześć uliczek o długości kilkudziesięciu metrów, z drewnianą zabudową. Ale my i tak widzimy piękno w każdym z tych bardzo starych, zadbanych domów, z których tchnie jakaś przedziwna pozytywna energia.

Docieramy też na zamek, wprawdzie szwedzki ale za to ze śladami polskości. Z informacji wyczytanych na zamku wynika, iż mieszkała tu Katarzyna Jagiellonka, poślubiona jednemu z Wazów. Legenda głosi, że to właśnie ona przywiozła z Polski do Finlandii sztućce i nauczyła dworzan jeść nożem i widelcem. Mamy jednak wkład w rozwój kultury, choć szkoda, że to tak odległe czasy.

Dziś mamy chłodniejszy dzień więc nie wybieramy się nad zatokę, tylko w przeciwwietrznych kurtkach wędrujemy po okolicy. Zbieramy kwiaty. To jedno z naszych ulubionych zajęć. Kwiaty są przepiękne i możemy obdarować nimi Siostrę i jej znajomych. Synek zbiera też kwiaty dla krówek, choć one wcale nie są zachwycone ich smakiem. Te krówki tak naprawdę są płci męskiej i ważą ponad tonę, choć w większości zachowują się jak potulne maluchy, czekające na pieszczoty typu drapanie za uchem, poklepywanie i głaskanie mokrych pysków. Chuchają przy tym, plują, kichają i wydają tak śmieszne odgłosy, że zaśmiewamy się do łez.

Dziś wieczorem robimy grilla. Grilla międzynarodowego. I rzeczywiście, towarzystwo skupione przy pieczeniu kiełbasek narodowościowo różnorodne i mówiące w co najmniej siedmiu językach. Właśnie słyszę rozmowę Siostry z Toomasem z Estonii, on mówi po rosyjsku, ona odpowiada po angielsku. Gdy przy kawie zaczynają mówić wszyscy, można dostać zawrotu głowy. Po kilku piwach bariery językowe zanikają, choć widzę że Metin, który jest Kurdem ze zdziwieniem patrzy na Toomasa, próbującego coś mu wyjaśnić, tyle tylko, że po … rosyjsku. Moja mieszanka angielskiego i rosyjskiego w rozmowach z Estończykami też pewnie brzmi egzotycznie.

Upłynęły trzy tygodnie. Ta „straszna” cisza sprzyja przemyśleniom o tym, co w życiu najważniejsze. Czas powracać do rzeczywistości i starać się realizować to co zrodziło się w sercu. A do Krainy Świętego Mikołaja, dotrzemy przy najbliższej okazji.

_ Tekst: Agnieszka Chmielak _

_ Tekst zdobył nagrodę w Wielkim Konkursie Podróżniczym organizowanym przez Serwis Turystyka. _

finlandiamiastahelsinki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)