Hongkong - podniebne slumsy
Chodząc ulicami Hongkongu mało kto domyśla się, że na szczytach apartamentowców istnieje całkiem inny świat. Miasto, które cierpi nie tylko na brak przestrzeni, ale przede wszystkim uporządkowanej polityki zagospodarowania przestrzennego, musi się zmagać z jeszcze jednym problemem - podniebnymi slumsami.
Chodząc ulicami Hongkongu mało kto domyśla się, że na szczytach apartamentowców istnieje całkiem inny świat. Miasto, które cierpi nie tylko na brak przestrzeni, ale przede wszystkim uporządkowanej polityki zagospodarowania przestrzennego, musi się zmagać z jeszcze jednym problemem – podniebnymi slumsami.
Z ulicy ich nie widać, można je zobaczyć tylko z okien drapaczy chmur i dachów innych wieżowców. Rząd nie ma pojęcia, ile tak naprawdę istnieje domów na dachach apartamentowców i ile zamieszkuje je osób. Szacuje się, że w podniebnych slumsach żyje od kilku do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, zarówno rodowitych mieszkańców Hongkongu, jak i emigrantów z Pakistanu, Nepalu czy Chin kontynentalnych.
W slumsach, które ze swoją plątaniną wąskich przejść przypominają typowe chińskie wioski, żaden materiał się nie marnuje, a plastik, blacha czy karton czasem są wzbogacane nawet cegłami. Największym problemem jest tu cieknąca woda, karaluchy, szczury i moskity. Jeśli dodamy do tego brak klimatyzacji, co powoduje upiorny wręcz upał, mamy pełen obraz tego piekła w środku miasta.
Komu miejscówkę na dachu?
Nielegalne mieszkania na dachach, których powierzchnia waha się od 9 d 28 m kw. są przedmiotem handlu, a na czarnym rynku osiągają wartość ok. 20 tys. złotych. Zważywszy, że mieszkanie „legalne”, o tym samym metrażu kosztuje w Hongkongu ok. 400 tys. zł, to decyzja o pozostaniu na dachu wydaje się w wielu przypadkach oczywista.
fot. medersson, All Rights Reserved
Nikt nie prowadzi rejestru osób zajmujących te nietypowe slumsy. Według słów Sze Lai-shan, pracownika socjalnego, rząd nie ma pojęcia o całej sytuacji i nie ma zamiaru tego zmienić. Powód jest jeden – brak pomysłu na zakwaterowanie mieszkańców slumsów. „Nie chcą mieć na ulicach więcej bezdomnych, więc pozwalają im mieszkać na dachach” – powiedział Lai-shan, który pracuje w środowisku lokatorów slumsów.
Prywatni inwestorzy nie mają już takich sentymentów – jedna z wiosek na szczycie 10-piętrowego budynku Hoi On w dzielnicy Tai Kok Tsui już obecnie nie istnieje. W 2010 roku deweloper wyeksmitował ponad 100 nielegalnych lokatorów płacąc im od 10 do 100 tys. miejscowych dolarów (4 – 40 tys. złotych), by przenieśli się do mieszkań komunalnych. Wielu mieszkańców odmówiło wyprowadzki, zatem dwa pożary, które wkrótce wybuchły, nie mogły być przypadkowe. Ostatni pożar, który miał miejsce w 2011 roku, nawet przez strażaków został uznany za podejrzany.
Trzy dekady w slumsach
Jednym z mieszkańców Hoi On był 57-letni Yu Wing-hong, który na dachu mieszkał przez 30 lat. Na apartamentowcu zbudował sobie piętrowy dom z kuchnią i stylową łazienką. Jak twierdzi, mieszkał w slumsach z wyboru. Proponowano mu kiedyś zamieszkanie w komunalnym bloku na wyspach, ale za nic nie wyprowadziłby się z Hongkongu. „Wolałbym umrzeć niż zamieszkać na wyspach. Musiałbym się nauczyć od nowa układu miasta, a koszty komunikacji miejskiej zjadłyby mi całą pensję” – powiedział Yu. Taki sam stosunek do przeprowadzki mieli pozostali mieszkańcy.
W całym Hongkongu ponad 300 tys. ludzi oczekuje na mieszkania komunalne, a każdego roku jedynie 15 tys. lokali jest oddawanych do użytku. W tej sytuacji niewiele osób ma szansę na legalne zakwaterowanie, a ci, którym się oferuje budowane tu betonowe klitki, wolą pozostać na dachu zasilając tę dość specyficzną szarą strefę.
at/if