Irenka i Marian podbijają sieć. "Teraz dopiero szalejemy"
Dopiero co wrócili z Wenezueli, a za trzy tygodnie ruszają na kolejną wyprawę. Irena i Marian Juszkiewiczowie niedługo będą świętowali 55. rocznicę ślubu. Razem odwiedzili przeszło 80 krajów. 77-latka i 80-latek relacjami z wojaży dzielą się na Instagramie. I choć konto zostało założone niespełna miesiąc temu - obserwuje ich już blisko 26 tys. osób, a jeden z ich filmików ma przeszło milion odsłon.
Magda Bukowska: Podobno mówicie o sobie "górale z Białegostoku"? Kiedy ostatnio sprawdzałam w Białymstoku były raczej niziny. Skąd ten przydomek?
Irena: Mąż tak to wymyślił. Górale, bo już ponad 40 lat mieszkamy w Suchej Beskidzkiej. A z Białegostoku, bo tam się urodziliśmy. To znaczy Marian. Ale oboje jesteśmy z Podlasia. Tam dorastaliśmy. Potem już na studia ruszyliśmy w Polskę i kiedy przyszedł czas decyzji, gdzie stawiamy dom, Marian chciał w góry, a ja nad morze. Więc wybudowaliśmy się na Podlasiu. Niedługo później pojechałam z młodzieżą w góry na wycieczkę i się zakochałam. Wróciłam do domu i zamiast "dzień dobry" powiedziałam do męża: "przeprowadzamy się w góry!"
"Ale jak to?" - zapytał. - "Jak to sobie wyobrażasz, dom zbudowany, oboje mamy tu pracę, dzieci są". A ja wzięłam mapę, spisałam wszystkie kuratoria oświaty, bo oboje byliśmy nauczycielami i napisałam do tych na południu, że dwójka nauczycieli z takimi i takimi specjalnościami szuka pracy i najlepiej mieszkania na południu Polski. Dostaliśmy kilka odpowiedzi, więc Marian wsiadł na motorower i pojechał na rekonesans. I tak w 1975 r. trafiliśmy na Orawę, a w 1980 r. zamieszkaliśmy w Suchej Beskidzkiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Zamiast mieszkania kupili auto. Teraz żyją na 4 m kw. "Paliwo to nasz czynsz"
Czego uczyliście?
Irena: Chyba łatwiej by było powiedzieć, czego nie uczyliśmy. Ale tak w skrócie, po studiach w Studium Nauczycielskim w Gdańsku, skończyłam AWF w Warszawie, a potem zrobiłam jeszcze nauczanie początkowe i w pracy głównie koncentrowałam się na kulturze fizycznej i uczeniu najmłodszych klas. A Marian, to już naprawdę uczył wszystkiego.
Marian: Ja najpierw skończyłem zawodówkę, a potem technikum i można powiedzieć, że jestem z zawodu ślusarzem i spawaczem. Następnie zrobiłem studium nauczycielskie. Uczyłem przedmiotów zawodowych w technikum, pracowałem też w małej wiejskiej podstawówce - a tam wiadomo jest jeden nauczyciel od wszystkiego. Potem jeszcze się przekwalifikowałem do pracy z osobami z niepełnosprawnościami umysłowymi i ociemniałymi. Jak pani widzi, robiliśmy w życiu naprawdę różne rzeczy.
Teraz podbijacie media społecznościowe. Powiedzcie mi proszę, jak to zrobiliście? Założyliście profil Irenkaimarian na początku kwietnia i po trzech tygodniach macie blisko 26 tys. obserwatorów.
Irena: Nie mamy pojęcia. To się samo robi.
Marian: Chyba, że Madzia robi tam jakieś czary. Bo profil prowadzi nasza synowa i może ona jakąś magię tam uprawia. Madzia, uprawiasz czary?
Magda: To nie czary, to dobry kontent. Nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania, ale myślę, że ono wynika z tego, że Irena i Marian są po prostu prawdziwi. Oni nie kręcili tych filmików i nie robili zdjęć pod publikę, tylko dla siebie. To ich pamiątki z podróży. I myślę, że ta autentyczność przyciąga ludzi. Poza tym, jak piszą obserwatorzy, ich się po prostu nie da nie lubić. Bo są zwyczajni, absolutnie szczerzy i mimo już dojrzałego wieku potrafią cudownie cieszyć się życiem. I to widać na tych filmikach.
A jeśli chodzi o zasięgi, to chyba taki wystrzał popularności pojawił się po tym, jak jeden z filmików, gdzie są pod wodospadem stał się wiralem i został odtworzony ok. miliona razy. Pojawił się na stories Make Life Harder i lawinowo zaczęło przybywać obserwujących. Ale kluczem są jednak Irena i Marian - prostolinijni, szczerzy i kochający podróże.
Irena: I zwariowani.
Marian: Oj zwariowani, zwariowani. Powiem pani, że ja tego profilu nie chciałem. Nawet żonie zawsze mówiłem, żeby nie rzucała nic z tych naszych wyjazdów na Facebooka - bo ona ma. A jak już koniecznie chciała, to mówiłem, żeby tylko mnie nie było widać. Ale Madzia zawsze mówiła, żeby pokazać to ludziom, zarazić pasją, pokazać, że można.
Ludzie, których spotykaliśmy też ciągle pytali - czemu książki nie napiszemy lub nie założymy bloga, gdy słyszeli o naszych podróżach. No i w końcu dałem się przekonać. Ale nie myślałem, że tylu ludzi to będzie oglądać. Zwariowane to wszystko, ale miłe.
Do tańca też żona musi pana przekonywać? Z filmików na waszym profilu można wyciągnąć wniosek, że podróżujecie, żeby tańczyć w coraz bardziej niezwykłych miejscach.
Marian: Czasem musi. Bo jak Irena słyszy muzykę, to od razu rusza na parkiet. A ja nie lubię na solówkę wychodzić - wie pani - pierwszy ruszać w tany, kiedy inni siedzą. Czasem więc się trochę opieram, ale zwykle bez skutku.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W jakich najbardziej niezwykłych miejscach tańczyliście?
Irena: Oj, mnóstwo tego było. Bardzo zabawnie było na statkach - koło Acapulco i na promie do Szwecji, jak bujało tak, że od burty do burty nas rzucało. Pamiętam też taki taniec, chyba w Hiszpanii albo we Francji, w wąskiej uliczce. Dojechaliśmy samochodem późno wieczorem, wysiedliśmy przy małej knajpce, stoliki na zewnątrz, coś zamówiliśmy. Piękna ciepła noc, muzyczka gra, więc mówię do Mariana - tańczymy.
Marian: Miejsca było niewiele, więc tak tylko się kręciliśmy wokół siebie i nagle jeden stolik się przesuwa, potem kolejny, żeby nam parkiet zrobić. Pamiętam, że miałem niewygodne buty, więc w skarpetkach tańczyłem.
Irena: I jeszcze te tańce w Tunezji, pamiętasz? Gdzie butelkę alkoholu wygraliśmy w jakimś konkursie tańca.
Marian: Z tym alkoholem to nie był jedyny raz. Kiedyś w Senegalu byliśmy w kawiarni, orkiestra gra, ludzie siedzią przy stolikach, parkiet pusty, a Irena oczywiście chce tańczyć. I znowu na solówkę, ale trudno. Po chwili dołączyła do nas jedna para, potem druga, za chwilę parkiet był pełny. I podchodzi do nas kelner i mówi, że szef zaprasza nas do bufetu. Idziemy, a miły pan mówi, żebyśmy wybrali sobie z baru co tylko chcemy.
Irena: Ale nie chcieliśmy nikogo naciągać, więc tylko piwko wybraliśmy.
Podobno intensywniej zaczęliście podróżować już na emeryturze. Dlaczego?
Irena: Bo wtedy mieliśmy więcej czasu i sytuacja się zmieniła. Otworzył się dla nas niemal cały świat, wcześniej z Polski można było jechać tylko w wybranych kierunkach. A jak się całe życie pracuje w szkole i wakacje ma tylko latem. A teraz wakacje mamy cały czas, więc jakoś wysiedzieć nie możemy. Choć człowiek już czuje te lata - rano ledwo wstaje z łóżka, chodzi noga za nogą, ale na wakacje jakoś siły się znajdują.
Czy wiek jakoś zmienił wasz sposób podróżowania?
Marian: Jak byliśmy młodzi, to wszędzie jeździliśmy samochodem, z namiotem. Niemal całą Europę tak pokazaliśmy dzieciom. Potem one dorastały i już nie chciały z nami jeździć, więc zaczęliśmy jeździć sami i teraz dopiero szalejemy.
Irena: Ale te podróże samochodem były wspaniałe. Robiliśmy takie objazdówki, gdzie nas droga zaprowadzi. Kiedyś przez miesiąc jechaliśmy do Niemiec, Francji, Hiszpanii i Portugalii, a wracaliśmy sobie przez Gibraltar. Prawie 10 tys. km przejechaliśmy. Najciekawsza była chyba jednak wyprawa na Krym. Jak wjeżdżaliśmy to było jeszcze ZSRR, a wracaliśmy już z wolnej Ukrainy.
Zwiedziliście ponad 80 krajów. Czy jakieś miejsce na świecie podbiło szczególnie wasze serca?
Marian: Często słyszymy to pytanie i odpowiadamy zawsze tak samo - nie wiemy. Nie da się wybrać. Wiemy, że mieszkać możemy tylko w Polsce. Tak jak zawsze chętnie ruszamy w drogę, to z taką samą radością i tęsknotą wracamy do domu.
Irena: Oboje najbardziej kochamy przyrodę. Lubimy zajrzeć do dużych miast, odwiedzić muzea, ale to tylko na chwilę, żeby zobaczyć coś nowego, ale najwięcej czasu spędzamy zawsze w naturze. Więc wszystkie piękne, zielone miejsca, najbardziej nam się podobają. I jeszcze możliwość poznawania nowych ludzi. Choć oboje mówimy tylko trochę po rosyjsku, no i znamy jakieś słówka po angielsku czy niemiecku, zawsze się dogadamy. Jak brakuje słówek, to zawsze jest kartka i ołówek, albo kalambury na migi.
Jest takie miejsce, do którego jeszcze nie udało wam się dotrzeć, a które bardzo chcecie zobaczyć?
Marian: Parki Narodowe w USA. Planujemy ten wyjazd od dawna. Najpierw pokrzyżowała nam plany pandemia. Potem skorzystaliśmy z okazji i wybraliśmy się na Kubę, co na dwa lata zamknęło nam drogę do Stanów Zjednoczonych (przyp. red. zgodnie z przepisami rządu USA).
Irena: A teraz się zastanawiamy, czy na taką wyprawę mamy jeszcze siły. Ale nie zrezygnowaliśmy jeszcze z tego pomysłu. Na razie jednak odpoczywamy po marcowym wyjeździe na Margaritę w Wenezueli i szykujemy się na majowy wyjazd do Bośni i Hercegowiny. A w czerwcu mamy rocznicę ślubu, więc też na pewno coś fajnego wymyślimy, żeby to uczcić.
Dla Wirtualnej Polski Magda Bukowska