Książ od kuchni. Prawdziwy skarb na wałbrzyskim zamku
- Choć wielu wciąż szuka złotego pociągu, my go już znaleźliśmy – mówi przewodniczka na wałbrzyskim zamku, puszczając oko i wskazując ręką na ścianę tuż obok.
Pomieszczenia za nią są wypełnione zdjęciami. Nie, nie chodzi o kadry czy mapy wskazujące miejsce aktualnego "pobytu" hitlerowskiego składu, zawierającego rzekomo kosztowności i dzieła sztuki zrabowane przez nazistów w Polsce i Związku Radzieckim oraz tajne archiwa III Rzeszy. Chodzi o coś równie cennego. Fotografie wykonane przez zamkowego… kucharza.
Mury przesiąknięte tajemnicami
"Ektoplazma, jak moja siostra lubiła to słowo! Gdy oddychasz na mrozie, Wielbłądko, z twoich ust wychodzi specjalny rodzaj pary, która nie znika, lecz gromadzi się w mysich dziurach, kocich uszach i opuszczonych gniazdach wron. (…) Gdy las koło naszego domu tonął we mgle, która podchodziła aż po mury Zamku Książ, jak dziś, mówiła scenicznym szeptem: Patrz, Wielbłądko, bój się, siuśmajtko, to kipi ektoplazma, rodzą się duchy". W powieści "Ciemno, prawie noc" Joanna Bator w genialny sposób przywołuje duchy 3. największego (po tych w Malborku i na Wawelu) w Polsce zamku. Nazywanego "perłą Śląska", zbudowanego na skale i otoczonego kotliną porośniętą bujnymi lasami. Miejsca o absolutnie fascynującej historii, którego mury wciąż przesiąknięte są tajemnicami.
Zdjęcia zrobione przez kucharza Louisa Harouina, choć z racji wieku całe wydają się być spowite ektoplazmą, wcale nie przywołują duchów zamku. W ich miejsce w hochbergowskich krużgankach, apartamentach księżnej Daisy, salonach wypełnionych dziełami sztuki i kwitnących ogrodach zjawiają się żywe postacie. Materializują się osoby, które w zamku przed wiekiem mieszkały. A wrażenie jest tak dojmujące, że wydaje się, iż wystarczy przez chwilę nic nie mówić, nastawiać w odpowiednim miejscu uszy, by móc usłyszeć radosny śmiech dzieciaków buszujących w kuchni i zaglądających do garów czy zjeżdżających ze wzgórza na sankach. By odróżnić z szumu dźwięk obcasów Daisy dudniących o posadzkę. Bo to był jej zamek. "Latem w brabanckich koronkach, zimą w merynosach, a jesienią ubrana jak my, księżna Daisy zbierała kasztany". Tak pisała Bator.
Księżnej nie wypada
Daisy urodziła się się jako Mary Theresa Olivia Cornwallis-West i dziś powiedzielibyśmy, że była celebrytką swoich czasów. Arystokratka z Walii trafiła na Śląsk po poślubieniu Jana Henryka XV, spadkobiercy bogatego pruskiego rodu Hochbergów (jednego z pięciu najbogatszych wówczas w Niemczech), do których należały liczne rezydencje na Dolnym Śląsku, kopalnie, huty, cementownie, kamieniołomy i browary. Tuż po uroczystości zaślubin młoda para wyruszyła w podróż dookoła świata. Jak opisuje Rafał Notarski: "W Afryce Daisy polowała na lwy, w Egipcie jeździła na wielbłądzie, a w Paryżu dostała od męża sznur pereł, który miał 6,7 m długości i kosztował prawie 3,5 mln marek".
I to właśnie z blisko 7-metrowym sznurem wiąże się pierwsza legenda spośród licznych, które niczym gęsta pajęczyna oplatają wałbrzyski zamek. Otóż jeden z poławiaczy miał dostać krwotoku podczas katorżniczej pracy, ale tuż przed śmiercią zdążył przekląć perły (wkrótce miały się stać słynne na całą Europę) i ich właścicielkę…
To nie wszystko – do dziś tak naprawdę nie wiadomo do końca, co się ze śnieżnobiałym sznurem stało. Są różne wersje historii, ale według tej najbardziej prawdopodobnej Daisy sprzedała perły, by wykupić z gestapowskiego więzienia swojego syna, Bolka, gdzie ów był torturowany i poddawany eksperymentom medycznym. Ale nie wybiegajmy za bardzo do przodu.
Póki co jest przełom XIX i XX w., a Maria Teresa Olivia przeprowadza prawdziwą rewolucję na zamku. W pokojach gościnnych pojawiają się łazienki, montowane są uchylne okna, zsypy na bieliznę, a sprowadzony z Anglii ogrodnik urządza zachwycający park. Dzięki staraniom Daisy Książ przeistacza się w centrum życia towarzyskiego. Na salonach goszczą m.in. car Mikołaj I z małżonką, cesarz Franciszek Józef i późniejszy premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill – by wymienić tylko tych najznamienitszych gości. Sama Daisy zaś ubarwia przyjęcia występami wokalnymi. I sieje zgorszenie, gdy świetnie bawi się z synami na sankach albo śmiga na motocyklu i wraca do komnat wysmarowana błotem. Bo przecież "księżnej nie wypada".
Dzieci w zupie, koty w kapuście
To właśnie m.in. ten czas i życie całego dworu portretuje osobisty kucharz rodu pruskich magnatów na swoich fotografiach, które obecnie można oglądać na wałbrzyskim zamku w ramach wystawy "Książ od kuchni". Louis Hardouin na Śląsk przyjeżdża w 1909 r. i dworską kuchnią kieruje aż do 1926 r. (z przerwą podczas I wojny światowej). Ma niebywałe wyczucie smaku, zacięcie reporterskie i wielką pasję do aparatu. Nie rozstaje się z nim na co dzień i w trakcie licznych podróży z Hochbergami.
Z dużym poczuciem humoru fotografuje swoją żonę i synów, którzy większość czasu spędzali na zabawach z pociechami książęcej pary. Są tu więc zdjęcia dzieci Daisy i jej samej, kadry z ich wygłupów. Są brzdące w zupie (olbrzymim kuchennym garze), zabawy na śniegu, uciechy przy choince. Uściski, pocałunki, poważne spojrzenia i psotne uśmiechy.
Są portrety udomowionego białego wilka Wolfa księżnej i innych członków ich licznej czworonożnej oraz upierzonej menażerii: papug, kawek, kóz, królików, a nawet... kotów w kapuście (koty do dziś zajmują ważne miejsce na zamku, całe stadka wylegują się w zamkowych ogrodach, a dziedziniec przemierza gruby i puchaty kot Bolek, prawdziwy królewicz z Książa; w zamkowym sklepiku z pamiątkami można im wrzucić parę groszy na kocie chrupki i inne przysmaki). Co do tego nie ma wątpliwości – Hochbergowie i ich pracownicy kochali zwierzęta. A nadworni cukiernicy umieli robić torty! Dziś o tak wystawnych można tylko pomarzyć.
Na fotografiach są nianie, lokaje, kucharze, ogrodnicy, leśnicy, nauczyciele, stajenni, stangreci, rzeźnicy, rolnicy, zarządcy… Trudno uwierzyć, że ponad 300 osób służby i obsługi zajmowało się jeszcze na początku XX w. wałbrzyskim zamkiem.
Są krajobrazy i ogrody. Jest bryła Książa w powodzi zieleni i przykryta puszystą kołdrą śniegu. Oprócz zamku w Wałbrzychu widzimy zdjęcia pałacu w Pszczynie czy domku myśliwskiego w Promnicach, które należały do Hochbergów. Są kadry z Karkonoszy, Krakowa, Włoch czy Francji, np. z Monte Carlo.
Są wreszcie zamkowe wnętrza. Pełne przepychu, bajkowe, bogate. Na fotografiach widać wzory tkanin na obiciach mebli, przyjrzeć się można okładkom książek, zobaczyć detale biżuterii.
Ba! Są nawet trójwymiarowe zdjęcia, nowinka fotograficzna w tamtych latach (6 z nich można aktualnie przy użyciu stereoskopów oglądać na zamku). Widzimy spotkania, pikniki na świeżym powietrzu, wypady nad rzekę. Życie towarzyskie kwitnie. Jest radość, która nie zwiastuje jeszcze zbliżającej się nieuchronnie katastrofy...
Są wreszcie kadry wojenne. Hardouin jako Francuz został w trakcie I wojny światowej oskarżony o szpiegostwo i internowany – najpierw trafił do więzienia w Breslau, później dzięki wstawiennictwu Daisy został przeniesiony do obozu, o lżejszym rygorze, w Holzminden. Tam również nie rozstawał się z aparatem.
W tym czasie księżna, która nie mogła się pogodzić z okrucieństwem wojny, nie siedziała z założonymi rękami. Przywdziała kitel siostry Czerwonego Krzyża i pracowała w pociągach sanitarnych na frontach w Serbii, Austrii czy Francji. Te wydarzenia to tylko jeden z puzzli większej układanki, która w kolejnych latach doprowadziła do smutnego końca jednego z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszego w Polsce zamków.
Ostatnia pani na zamku
Po rozwodzie w 1923 r. Daisy początkowo mieszkała w Monachium i przez chwilę na Lazurowym Wybrzeżu, ale w 1935 r. powróciła do Książa. Kochała to miejsce i jego mieszkańców. Podczas II wojny światowej, choć już poważnie nie domagała (cierpiała prawdopodobnie na stwardnienie rozsiane), pomagała więźniom pobliskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, dostarczając im paczki.
Władze III Rzeszy postanowiły w końcu skonfiskować zamek. Ostatnia jego pani została wygnana. Cały kompleks stał się siedzibą Organizacji Todt i wałbrzyszanie zaczęli szeptać, że esesmani szykują tu coś naprawdę wielkiego. Nie mylili się. Niemcy szykowli najprawdopodobniej nową kwaterę Hitlera. Miejsce stało się częścią kompleksu określanego przez nazistów kryptonimem Riese, w którego skład wchodziła sieć obozów koncentracyjnych w Górach Sowich i Książu. Przeszło przez nie ok. 13 tys. więźniów, a według oficjalnych (raczej zaniżonych) statystyk zginęło i spoczęło w ziemi 5 tys. "Ektoplazma to ich niespokojne dusze", jak mawiała siostra głównej bohaterki powieści Joanny Bator.
Sieć długich, podziemnych korytarzy, do drążenia których Niemcy pod koniec wojny wykorzystywali więźniów, zarówno w okolicach, jak i innych partiach Sudetów, po dziś dzień rozpala wyobraźnię wielu...
Książ od kuchni
Jean Wessel pochodzi z Kanady i jest miłą starszą panią. Wcześniej nigdy nie była w Polsce. Książ znała jedynie z opowieści dziadka, który odmalował w jej wyobraźni obraz bajkowego zamku z prawdziwymi księżniczkami, kwiatami i ogrodnikami. Kobieta przez lata nie miała pojęcia, jak cenny skarb skrywa się w jej szafach i szufladach. Jednak w wyniku czegoś, co można by nazwać zbiegiem okoliczności, blisko dekadę temu dostała list z Polski. Napisała go Magdalena Woch, jedna z trzech kuratorek wystawy "Książ od kuchni", którą – za sprawą niebywałego fotograficznego skarbca, który przechowywała u siebie Kanadyjka – udało się po wielu latach zorganizować na wałbrzyskim zamku.
Po wymianie korespondencji i odwiedzinach w Kanadzie, w które wyruszyli ówczesny Prezes Zamku Książ Krzysztof Urbański, Prezes Fundacji Księżnej Daisy, Mateusz Mykytyszyn oraz reporter Radia Wrocław, Michał Wyszowski, okazało się bowiem, że kolekcja Jean Wessel zawiera ok. 1800 zdjęć zrobionych przez dziadka – samego Louisa Hardouina. Aktualnie na zamku Książ można oglądać pierwszych 200 kadrów z fascynującego zbioru. Naprawdę warto!