Lourdes - Santiago de Compostella - Fatima. Prześwięta wyprawa rowerowa
Nakładem wydawnictwa Gondwana ukazała się książka Ryszarda de Teisseyre "Turistika Extreme. Diabelskie podróże rowerem 2001 - 2011". Autor, z wykształcenia fizyk jądrowy, jest pasjonatem podróży rowerowych. Zachęcamy do przeczytania urywka książki, w którym opisuje on wyjątkową wyprawę szlakiem św. Jakuba z Lourdes do Fatimy.
Nakładem wydawnictwa Gondwana ukazała się książka Ryszarda de Teisseyre "Turistika Extreme. Diabelskie podróże rowerem 2001 - 2011". Autor, z wykształcenia fizyk jądrowy, jest pasjonatem podróży rowerowych. Zachęcamy do przeczytania urywka książki, w którym opisuje on wyjątkową wyprawę szlakiem św. Jakuba z Lourdes do Fatimy.
Niezwykła była to pielgrzymka, niezwykła wyprawa i niezapomniana przygoda zarówno pod względem duchowym, kolarskim, jak i merytorycznym. Szalony pomysł, który narodził się w głowie ojca Tomasza z parafii ojców Kapucynów we Wrocławiu, wielkiego miłośnika roweru, przygody i sportu w ogóle - jak i kapłana o wielkim sercu i wiedzy - zaowocował zorganizowaniem wyprawy-pielgrzymki na trasie: Lourdes - Santiago de Compostella - Fatima, oraz odwiedzeniem innych wspaniałych miejsc w Hiszpanii, Portugalii, we Francji i Włoszech, sławnych zarówno z walorów świętości, jak i turystycznych. Znalazło się trzydziestu ośmiu zapaleńców niebojących się trudów przetarcia rowerem pielgrzymiego szlaku świętego Jakuba w Hiszpanii i pokonaniu prawie całej Portugalii z północy na południe, aby 13 lipca zobaczyć i przeżyć tę niezwykłą uroczystość nabożeństwa-procesji, gdy
biała figura Matki Boskiej wraz z 5 tys. pochodni wolno płynie wokół placu przed bazyliką fatimską, a "Ave Maria" echem się niesie w kilkunastu językach, przypominając o chwale tego miejsca.
Źródło: Ryszard de Teisseyre "Turistika Extreme. Diabelskie podróże rowerem 2001 - 2011"/udm
Pireneje
22 czerwca wsiadamy do autokaru, aby dnia następnego być już we włoskiej Genui. Trudy dobowej jazdy nagrodziło piękno Alp i Dolomitów włoskich oraz uczynni kapucyni, którzy użyczyli posadzki w klasztorze na drzemkę w tę krótką noc. A potem już tylko 1000 kilometrów do Lourdes. Trudno opisać piękno i duchowość tego miejsca, to trzeba po prostu zobaczyć! Wypolerowana miliardem rąk skała świętej groty, bijące źródło, setki ludzi na wózkach i łóżkach z wielką nadzieją i łzą w oku, muzeum świętej Bernadetty, figura nawróconego ślepca, potężna bazylika i ta droga krzyżowa, jak zastygłe w złocie postacie z przed 2000 lat. Już stąd widać Pireneje - nasze pierwsze wyzwanie.
Klasztor Santo Domingo, Estella, Hiszpania
Gdy ruszamy na pierwszy etap tym górskim szlakiem, jest 36°C w cieniu. Pierwszy pot, pierwsze awarie i upadki. Ale pokonujemy te góry, by kolejnymi etapami, na razie krótkimi - do 87 kilometrów dziennie - zapoznać się ze szlakiem pielgrzymim i zupełnie dla nas nowym, pięknym krajem - Hiszpanią. Szlak miejscami bardzo trudny, szutrowe i polne drogi, strome podjazdy, maleńkie, a w południe zupełnie wymarłe miasteczka, gdzie czas zatrzymał się sto lat temu. Hiszpanie są bardzo życzliwi, chętnie pomagają znaleźć drogę, choć ręce bolą od rozmowy. I te piękne starocie po drodze: kościoły, monastyry, zameczki - do których często wspinamy się wysoko w górę. Czerwony pył oblepia rowery, a deszcz jest odległym marzeniem. Pamplona, Estella, Logono, San Domino i Burgos gdzie nareszcie jest dzień odpoczynku. Tu podziwiamy wspaniałą katedrę, a przed nią posąg pielgrzyma z brązu, który jak my wypoczywa na ławeczce, tyle że od wielu, wielu lat.
Góry Kantabryjskie, Hiszpania
Od Burgos zaczynają się długie etapy po 90 i 120 kilometrów i duże góry. Sierra Leone w Górach Kantabryjskich oczarowuje nas zupełnie! Tu zaczyna się prawdziwa szkoła przetrwania - 10- i 20-kilometrowe podjazdy, szalone zjazdy serpentynami, padają życiowe rekordy prędkości - 78, 79 kilometrów na godzinę! Tutaj można sprawdzić siebie i maszyny. Widoki z 1500- i 1300-metrowych przełęczy są niewyobrażalne! Tego nie oddadzą ani zdjęcia, ani filmy, które kręcimy. Nie wszyscy to wytrzymują, niektórzy zmuszeni są jechać autokarem, który wiezie nasze bagaże. Upały się skończyły, jest ostry górski klimat, wieczory i ranki bardzo chłodne, no i deszcz - najpierw upragniony, potem dokuczliwy, a zmuszający do jazdy goło lub w pelerynach. Mijamy setki pielgrzymów z plecakami i kosturami w rękach zdążających do wspólnego celu - Santiago.
Rynek w Leon, Hiszpania
Szlak ten przetarty 2000 lat temu przez świętego Jakuba, wije się to w górę, to dół, lasem i polem, duktem górskim i szosą, przez piękne duże miasta jak Leon, czy małe osady jak Sahagun czy Fromista. Ojciec Tomasz konsekwentnie troszczy się o nasze dusze, krzepiąc słowem kazania i komunią świętą, a wspaniałe panie kucharki futrują nie tylko puszkami z przepastnej ładowni autobusu, ale też owocami soczystymi i dużymi jak na Południe przystało. Wino, tanie tu niezwykle, wspaniale poprawia nam trawienie i humory, gdy wieczorem rozprawiamy o trudach i przygodach minionego dnia. Nasz dzielny mechanik Jasiu ma pełne ręce roboty, bo rowery psują się ostro, a ci bardziej protegowani życzą sobie łańcuszek dosmarować czy oponkę na ładniejszą zmienić.
Katedra w Santiago de Compostella, Hiszpania
Po sześciu dniach jazdy, w drugim tygodniu i pokonaniu 125-kilometrowego etapu górskiego, dobijamy do Santiago de Compostella - celu numer dwa. Piękna, stara, niezwykle zadbana katedra, grajkowie uliczni przygrywający na kobzach i gitarach, ruch, gwar i stukot lasek licznych pielgrzymów. I znów chwila zadumy w świętym miejscu i msza w katedrze dla paru tysięcy ludzi, tych z laską i tych z rowerem. Dziś dzień wolny, więc musimy koniecznie zobaczyć Atlantyk! Do La Coruny niedaleko, więc wsiadamy do autokaru i już pierwsza kąpiel w oceanie. Wielka woda przyśpiesza nam bicie serca - gdzieś tam daleko, za tysięcznym horyzontem - jest Ameryka.
Porto, Portugalia
Następnego dnia witamy Portugalię po przekroczeniu niezauważalnej granicy, ale odczuwalnych dziurach w asfalcie, stosach śmieci w knajpach i powiewie wiatru wzdłuż oceanu, który wiejąc nam lekko w plecy - przepycha przez 1001 kilometr trasy. Jedziemy wzdłuż Atlantyku smagani tym wiatrem i paleni mocnym słońcem, robiąc po 130, 140 kilometrów dziennie. To przyśpieszenie pozwala nam spędzić dwa dni w pięknym Porto. To tu dojrzewa pyszne, sławne w świecie i mocne wino Porto. Miasto stare i piękne jest jakby sercem tej prawdziwej Portugalii. Tu rybacy walczący z plątaniną sieci, tam wielkie targowiska pełne owoców morza, a dalej stare łodzie żaglowe z winogronami beczek na pokładzie i inne, jak martwe wieloryby bokiem leżące na poboczu portu. Wokół palmy i eukaliptusy, a niżej mosty spinające brzegi wielkiej rzeki Duero wpadającej tu do oceanu. I ten jeden niezwykły, dwupoziomowy projektu Eiffela, jak żywa kopia wieży z Paryża -
tyle że w poziomie.
Bazylika w Fatimie, Portugalia
Do Fatimy mamy ostatnie 100 kilometrów. Znów góry! Podjazd do bram miasta pnie się ostro20 kilometrów - ale co to dla nas po zaprawie w Sierra Leone! Za nami 1500 kilometrów jazdy rowerem, przed nami trzecie święte miejsce, właściwy cel wyprawy. W oczach łzy wzruszenia, wszyscy gratulują sobie tego sukcesu. Jest to dzień szczególny - 13 lipca i ta niezwykła procesja, o której wspominałem na początku reportażu. Te wzruszenia i uniesienia nagrodziły całkowicie trudy i pot przebytej drogi, wlały w serca oliwę nadziei i wiary, iż wysiłek będzie doceniony, poświęcenie nagrodzone, miłość odwzajemniona, a przyjaźń wieczna, tak jak wielu z nas zbliżyła i połączyła ta piękna ekspedycja. Drugi dzień w Fatimie to jedna wielka ulewa, jakby na potwierdzenie wieści o powodziach w kraju.
Tramwaj na uliczce w Lizbonie, Portugalia
Następnego dnia żegnamy sanktuarium oblężone niedzielnym najazdem pielgrzymów i turystów z całego świata. Zaczął się ostatni tydzień, już na luzie, wycieczkowy, ale niepozbawiony elementów duchowych.
Jesteśmy w Lizbonie - mieście przepięknym, pełnym wspaniałych budowli i pomników, ale też żebraków, mętów i kolorowego tłumu. Tutaj żegnamy Atlantyk, a w dali wysoko na wzgórzu widzimy posąg Chrystusa, jak szerokimi ramionami obejmuje miasto i cały świat.
Toledo, Hiszpania
I znów jesteśmy w Hiszpanii, a nocleg jak kilka poprzednich jest na campingu. Przed nami, na wzgórzu okolone rzeką i murem z basztami, odbijając czerwienią dachów i bielą strzelistych wież ostre słońce - pyszni się tysiącletnie Toledo! 17 mostów i bram z kamienia - tak jak wieki temu - zaprasza do tego pradawnego grodu. Plątaniną wąziutkich uliczek przemierzamy to stare miasto. Do dziś wyrabia się tu oręż i zbroje ze sławnej toledańskiej stali, leje armaty, rzeźbi figurki Don Kichota i innych rycerzy, a wszystko ku uciesze i z kieszeni tysięcy turystów - bo z nich żyje stare Toledo. Gdzieś tam dalej jest też nowe miasto, ale ono nikogo nie obchodzi.
Klasztor Montserrat, Hiszpania
Cały dzień spędzamy w autokarze, pędząc 700 kilometrów przez równinę środkowej Hiszpanii, usianą gęsto rdzawobrunatnymi wzgórzami, ściętymi równo przy wierzchołku, jak żywcem wziętymi z Dzikiego Zachodu - by późnym wieczorem zanurkować w ciepłych falach Morza Śródziemnego, 15 kilometrów od centrum Barcelony. Tutaj na campingu spędzamy trzy wspaniałe dni. Gorąca plaża, kąpiel z trzymetrowymi falami, odpoczynek - to jest nam bardzo potrzebne!
Ale nie zapominamy, że wszystko, co święte nie jest nam obce i jedziemy do Montserrat - klasztorów położonych wysoko w górach, dwie godziny jazdy od miasta. Tu także ściągają tłumy ludzi, aby zobaczyć i dotknąć cudownej figury Czarnej Madonny z Dzieciątkiem. Pogoda nas znów nie rozpieszcza, w prawdziwej ulewie zwiedzamy monastyr i podziwiamy granitowe słupy skał strzelające wysoko nad dachy, a spadające przepaścią i wąwozami w dół. Ojciec Tomasz odprawia tu ostatnie nabożeństwo w podziemnej kaplicy. Błogosławieństwo, słowa podsumowania i podziękowania, ostatnia pieśń, wilgotne oczy.
Źródło: Ryszard de Teisseyre "Turistika Extreme. Diabelskie podróże rowerem 2001 - 2011"/udm
Jeśli chcecie przeczytać więcej, polecamy książkę wydawnictwa Gondwana "Turistika Extreme: Diabelskie podróże rowerem 2001-2011".