Mellerowie kamperem w drodze do Kabulu. Oto Afganistan przed i po talibach
Andrzej Meller, który wiele lat spędził na Wschodzie jako korespondent wojenny, miał marzenie: pokazać żonie Eleonorze szlak, którym najpierw wędrowały karawany kupców, a potem hipisi ciągnący do Indii. A zwłaszcza – znów odwiedzić Afganistan. Wyruszyli w drogę starym kamperem – podrasowanym, ale bez klimatyzacji.
Opowieść to niezwykła i pełna mrożących krew w żyłach przygód, takich jak hamulce auta popsute w ormiańskich górach, nocne wycie wilków i kojotów czy wielogodzinne przesłuchanie na granicy Iranu i Afganistanu. Mellerowie opisali to w książce "Kamperem do Kabulu", która znalazła się w finałowej dziesiątce konkursu Grand Press – Książka Reporterska Roku 2022.
Paliwo za grosze
Wyjechali z Warszawy 18 lutego 2019 roku, starym kamperem - mercedesem MB100, złośliwie zwanym "100 małych błędów". Złego słowa jednak nie mogą powiedzieć o swym domu na kółkach, pieszczotliwie ochrzczonym przez Elę "Stiwi" – kamper był niezawodny i podczas dziewięciomiesięcznej podróży nawet gumy nie złapał. Jedno już wiedzą po podróży przez pustynie w ponad 50-stopniowym upale: klimatyzacja by się przydała.
Choć już wtedy wiadomo było, że niebawem Amerykanie będą się wycofywać się z Afganistanu i Andrzej miał silne przeczucie, że talibowie przejmą tam władzę, jechali niespiesznie, ciesząc się odwiedzanymi krajami i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Przez Stambuł, Konyę – miasto tańczących derwiszy, Kapadocję i Kurdystan. Oddech przed stresującą częścią wyprawy łapali w Gruzji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Wyjechał z kraju i został mnichem. "Ja nie czuję się Polakiem"
Z Armenii jechali do Iranu górską serpentyną wiodącą przez świątynię Tatev, aż w maju na irańskim płaskowyżu mogli zrzucić puchowe zimowe kurtki. I zderzyć się z inną rzeczywistością, w której ludzie lawirują między potrzebą zwykłego życia a absurdalnymi zakazami islamskiej rewolucji. Za to koszty życia – minimalne. Zwłaszcza paliwo, w cenie 8 groszy za litr. Andrzej obliczył, że tysiące kilometrów, przejechanych w Iranie w ciągu trzech miesięcy, kosztowały ich raptem 120 zł.
Ewakuacja
Trochę stresu kosztowała zmieniająca się jak w kalejdoskopie procedura wydawania afgańskich wiz, samo przekraczanie granicy z kilkugodzinnym przesłuchaniem i podróż przez prowincję Herat, której większość już kontrolowali talibowie. Tego dnia akurat trwała operacja rządowa przeciwko nim, a nad prowincją zauważono też irańskiego szpiegowskiego drona.
- Mieliśmy obawy, że nasza podróż tu się skończy – przyznaje Andrzej Meller.
Udało im się jednak nie tylko dotrzeć do tej "innej planety", gdzie Ela musiała przykryć się burką, a i Andrzej – założyć lokalne ubranie, próbować wtopić się, nie wyróżniać. W Afganistanie odnaleźli też dawnych znajomych i poznali nowych przyjaciół.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Jednym z nich jest doktorant Amerykańskiego Uniwersytetu w Kabulu, świetnie mówiący po angielsku. W lipcu 2019 roku pomagał im w tłumaczeniach. Gdy później sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, cały czas byli w kontakcie i Andrzej wspomagał Afgańczyka finansowo, organizując zbiórki. Potem pomagał mu w ucieczce latem 2021 roku. Jak opisywał w reportażu w Dużym Formacie: "Jednak 13 sierpnia w nocy Raouf odzywa się przerażony: "Talibowie są 50 kilometrów od ambasady USA, nad miastem latają myśliwce i helikoptery. Został im jeden powiat, żeby wkroczyć do Kabulu. Jutro tu będą!".
Razem z żoną, która pracowała jako aktywistka na rzecz praw kobiet, i z dwiema córeczkami próbują wydostać się z Kabulu na lotnisko, z którego ewakuowani są zagrożeni. Polscy przyjaciele kierują ich nad ranem pod Abbey Gate na lotnisku Hamida Karzaja, gdzie trwa piekło. Talibowie otwierają ogień, biją kolbami, także kobiety, w ścisku ludzie się tratują, pod murem lotniska płynie ściek odchodów. Za pierwszym razem się nie udaje, ale za drugim – tak. Rodzina Raufa dociera do Polski i Andrzej może ujawnić prawdziwe imię przyjaciela – to Rafiq.
- Najpierw mieszkali w obozie, potem dzięki dobrym ludziom udało się znaleźć im mieszkanie w Warszawie. We wrześniu urodziło im się kolejne dziecko. Parę miesięcy temu Rafiq zaczął pracować – Andrzej dzieli się dobrymi wieściami.
Viagra ze skorpiona
Ataullah z kolei to przyjaciel z dawnych lat. Wiekowy dość (może mieć ok. siedemdziesiątki, choć nie wie tego na pewno), pracował jako tłumacz, a wcześniej prowadził Friend Hotel dla hipisów. Po latach awanturniczego życia wyprowadził się z Kabulu i wrócił do rodziny. Gdy Ela z Andrzejem odnaleźli go latem 2019 roku, nie bał się zaprosić ich do domu – do tadżyckiej wsi okrążonej przez talibów – Pasztunów. Haszysz pali od szóstego roku życia. I pali nadal, tyle że teraz miesza go ze skorpionami zbieranymi ze ścian domu i śmieje się, że to viagra.
Został w kraju i Andrzej przypuszcza, że tam będzie już do śmierci.
- Zawsze miał na pieńku z talibami, ale nic aż tak wielkiego nie ma na sumieniu, więc mam nadzieję, że dadzą mu spokój. Myślę, jest bardzo nieszczęśliwy, bo całe życie pragnął, by Afganistan był normalny, a nie jest – mówi Andrzej Meller.
Jest źle
Andrzej często wraca pamięcią do innych znajomych, bohaterów swoich książek. Ktoś spóźnił się z ucieczką, ktoś wolał zostać w domu, bo ojczyzna to ojczyzna, nawet z talibami.
- Talibowie wprowadzają prawo szariatu, ale trzeba pamiętać, że ono i tak obowiązywało w większości kraju. Więc jeśli zabraniają samotnym kobietom chodzenia po mieście, to wcześniej one i tak same nie wychodziły z domów, chyba tylko w centrum Kabulu było inaczej – opowiada o życiu pod rządami talibów. – Są pewne plusy: jest bezpiecznie. W czasie 20 lat, kiedy talibowie byli odsunięci od władzy, dokonywali zamachów, porwań, terroryzowali kraj. Teraz terroryzują już oficjalnie, ale za to nie ma niebezpieczeństwa ciągłej wojny partyzanckiej, wybuchów. Za to sytuacja ekonomiczna kraju jest fatalna, ludzie ledwo wiążą koniec z końcem, niektórzy głodują, sprzedają swoje dzieci. Żyje się źle, ale pod proamerykańskim rządem też było bardzo ciężko, a dobrze radziła sobie tylko nomenklatura – 1-2 proc. Afgańczyków związanych z władzą. Większość z nich uciekła, tracąc całe bogactwo.
Posągi wysadzone w powietrze
Podczas tej sentymentalnej wizyty w Afganistanie na trasie Eli i Andrzeja nie mogło zabraknąć miasta Bamian, gdzie do 2001 roku stały olbrzymie, wydrążone w skałach posągi Buddy. Kolejny znajomy podrzucił Andrzejowi gorący dziennikarski temat – zapisane na skrawku papieru nazwisko mężczyzny, który własnoręcznie odpalił ładunki wybuchowe pod posągami. W 100-tysięcznym Bamian reporter znalazł czterech mieszkańców o tym nazwisku. Czy dotarł do tego właściwego, rozmawiał z nim? O tym już – w książce.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Wracali przez Iran, Azerbejdżan, Dagestan, Czeczenię i Rosję, do Polski dotarli na dzień przed wyborami. Książkę pisali przez następne półtora roku, nadal nie opuszczając Stiwiego. Bo przenieśli się w Podlaskie, blisko granicy, do starej wiejskiej chaty i początkowo w trakcie jej remontu nadal mieszkali w kamperze. Książka została wydana 18 maja br., nakładem wydawnictwa Znak.