Mówią o nich "nasz pan". Piloci wycieczek zdradzają, co myślą o polskich turystach
- Polacy na wakacjach to my, tylko bardziej. Nasze turbo oczekiwania w stosunku do wakacji najczęściej kończą się rozczarowaniem - opowiada Justyna Dżbik-Kluge, autorka książki "Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek".
Magda Żelazowska: Dlaczego wybrałaś taki temat książki?
Justyna Dżbik-Kluge: "Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek" to część serii opowiadającej o kulisach różnych zawodów, na przykład policjantów czy pielęgniarek. Temat na tę książkę kilka lat temu wyszedł z głowy Marcina Mellera, ówczesnego szefa wydawnictwa W.A.B.
Marcin, jako znawca i wielbiciel Gruzji, podczas swoich wyjazdów miał okazję poznać wielu pilotów wycieczek i posłuchać ich opowieści, również o zachowaniach turystów. Pewnego dnia odebrałam telefon z wydawnictwa z pytaniem, czy podejmę się napisania książki o pilotach wycieczek. Podeszłam do tego zadania jak do zlecenia dziennikarskiego - zaczęłam od dokumentacji. Skontaktowałam się z koleżanką, która jest wziętą pilotką, przez wiele lat pracowała jako rezydentka. Rozmowa z nią była dla mnie bramą do tej branży.
Spodziewałaś się, że piloci opowiedzą ci takie mocne historie?
Podejrzewam, że rozmawiając między sobą opowiadają sobie jeszcze mocniejsze, ale moją intencją nie było dziennikarstwo sensacyjne, tylko pokazanie pewnych zjawisk. Po kilkunastu rozmowach z pilotami wycieczek zaczęłam słyszeć te same zdania, z których wyłaniał się pewien obraz Polaków na wakacjach. Jako uczestniczka wyjazdów zorganizowanych miałam też własne doświadczenia i obserwacje. Spodziewałam się historii o naiwności, niewiedzy, nieprzygotowaniu turystów. Zaskoczyły mnie niektóre opowieści o piciu czy chamstwie. Ważny był też dla mnie aspekt psychologiczny - na ile na wyjazdach puszczają nam hamulce, stajemy się kimś innym, oczekujemy, że wakacje będą oderwaniem od rzeczywistości.
Zjawiska opisane w książce dotyczą tylko wyjazdów zorganizowanych?
Na samodzielnie organizowanym wyjeździe ponosimy większą odpowiedzialność za swoje poczynania - musimy wynająć samochód, dotrzeć na czas w jakieś miejsce. Szanujemy też nasze pieniądze i wysiłek włożone w podróż. Na wyjazdach zorganizowanych typu all inclusive mamy nieco inne nastawienie. Zdejmujemy z siebie odpowiedzialność za pewne rzeczy. Jedna z pilotek opowiadała mi, jak uczestnik wyjazdu zapytał ją: "Pani Kasiu, gdzie jest kosz na śmieci?". To pokazuje stopień bezradności turystów. Grupy mówią o pilotach "nasz pan", "nasza pani" - jak dzieci w szkole. Z jednej strony całkowicie zawierzamy pilotom, z drugiej płacimy im i wymagamy.
Czy roszczeniowość to nasza polska cecha narodowa?
To bardziej efekt naszych czasów, a nie narodowości - mamy kapitalizm, panuje konsumpcjonizm, chcemy mieć więcej, podróżować dalej. Wymagania turystów rosną. Wystarczy spojrzeć na plakaty biur podróży: kiedyś reklamowano Egipt, potem Tajlandię, dziś Malediwy. Oczywiście jako Polacy mamy pewne nawyki, które mogą wynikać z narodowych zaszłości.
Jeden z pilotów opowiadał mi na przykład, że napis "Prosimy nie wynosić jedzenia z restauracji" widział w wielu miejscach tylko po polsku. Wynoszenie kanapek to polski zwyczaj. Albo narzekanie - dla nas jest ono wręcz sposobem nawiązywaniu kontaktu. Zagajamy: "Ile zapłaciłeś? Tyle? O, to ja przepłaciłem…".
Cytowany przez ciebie psycholog, Piotr Mosak, zwrócił uwagę, że Polacy mają niskie poczucie własnej wartości. Nie pytamy siebie, czego chcemy i nie prosimy o to, tylko od razu rzucamy się do kłótni.
Słyszałam zarzuty, że moja książka jest antypolska, bo pokazuje negatywny obraz polskiego turysty. A ja po prostu jestem polską dziennikarką i pisałam o Polakach. Nie ma sensu się porównywać, ani tłumaczyć naszych złych zachowań tym, że inni zachowują się jeszcze gorzej. Czy to, że Rosjanin wypił za dużo alkoholu w hotelowym barze, usprawiedliwia pijanego Polaka? Absurd.
Pamiętam opowieść o pewnym panu, który w hotelu typu all inclusive przyszedł do baru po piwo z półtoralitrową butelką. "Tu mi lej!" - rozkazał barmance. To brak szacunku dla niej, dla zasad panujących w tym miejscu. To, co boli mnie najbardziej, to rasistowskie zachowania Polaków, nasz brak zrozumienia i poszanowania inności. Jedziemy do Egiptu i mówimy o miejscowych: "ciapaci", "arabusy". Brzmi w tym niechęć, poczucie wyższości. Problemem bywa też bariera językowa, Polacy często oczekują, że w miejscach turystycznych napisy będą także po polsku. Nasuwa się tutaj pytanie, po co w ogóle podróżujemy? Czy na urlopie chcemy poznać lokalnych mieszkańców, spróbować miejscowej kuchni czy zjeść schabowego i obejrzeć "Kilera" w polskiej strefie?
Może po prostu chcemy się wykąpać w ciepłym morzu? Zamawiamy wakacje zgodnie z własną specyfikacją i oczekujemy, że dostaniemy to, za co płacimy.
Taka specyfikacja zamówienia to droga do rozczarowań. Trudno żyć bez żadnych oczekiwań, ale jeśli mamy ich zbyt wiele, skazujemy się na zawód. To tak jak z zakupami - jeśli wybierzemy się do sklepu po sukienkę, która ma wyglądać tak, a nie inaczej, to możemy być pewni, że takiej nie znajdziemy.
W maju byłam z rodziną na Kos, niestety woda w basenie okazała się za zimna dla dzieci. Mogłabym narzekać, kłócić się z obsługą, czemu baseny nie są podgrzewane. Ale co by to dało? To nasze oczekiwania okazały się nieadekwatne do sytuacji pogodowej w tym kraju, w tym miesiącu roku, więc po prostu cieszyliśmy się rodzinnym czasem.
Dlaczego urlop z rodziną tak często kończy się kłótniami?
To też chyba kwestia oczekiwań. Bierzemy ze sobą wspomnianą specyfikację zamówienia, ale każdy członek rodziny ma własną. Liczymy też, że urlop będzie oderwaniem od codzienności. Wydaje nam się, że wsiądziemy do samolotu, włożymy nową sukienkę i przeniesiemy się w inny świat, bez kłótni z małżonkiem czy dziećmi. Na podstawie folderów reklamowych mamy wyobrażenie, jak będzie wyglądać miejsce, dokąd jedziemy, ale też jak będą zachowywać się nasi towarzysze. Marzymy, że partner będzie nam przynosił drinki, a tymczasem on chrapie na leżaku. "Za kogo ja wychodziłam?" - myślimy.
Warto obniżyć oczekiwania, ale też dać sobie czas na aklimatyzację, odnalezienie się w nowym miejscu. Potrzebujemy na to kilku dni, więc optymalna długość wakacji to ok. dwa tygodnie. Słyszałam nawet od znajomej psycholożki, że trzy. Pierwszy tydzień masz na oczyszczenie głowy ze spraw bieżących, drugi na odpoczynek, a w trzecim już powoli myślisz o powrocie.
A czym Polacy wyróżniają się pozytywnie?
Potrafimy zachwycać się światem, zadajemy pilotom wiele ciekawych pytań, bo chcemy dowiedzieć się jak najwięcej o danym miejscu. Bywamy wdzięczni za to, że możemy poznać coś nowego.
Obok turystów bohaterowie książki to jednak piloci wycieczek. Jakie predyspozycje trzeba mieć w tym zawodzie?
To profesja dla pasjonatów. Trzeba lubić pokazywać innym świat. Niestety, piloci szybko przekonują się, że to tylko promil tej pracy. Trzeba być przygotowanym na kontakt z ludźmi 24 godziny na dobę. Największym wyzwaniem jest skala - na turnusie bywa po kilkuset turystów. Trzeba być asertywnym, trzeba umieć odmawiać i oceniać, kto naprawdę potrzebuje pomocy.
Pracując nad książką, poszłam incognito na szkolenie dla rezydentów. Uczestnicy liczyli, że dzięki tej pracy będą mogli zwiedzić świat. To piękne, ale sporo w takim podejściu naiwności. Rezydent nie ma czasu na leżenie na plaży ani wycieczki, wolny dzień przeznacza na pranie, spanie, wypełnianie dokumentów. Pracę pilota i rezydenta trudno pogodzić z życiem rodzinnym. Jedna z pilotek opowiadała mi, jak w czasie pracy dowiedziała się o śmierci ukochanego dziadka, ale turyści oczekiwali, że będzie się z nimi bawić na imprezie.
Czy pandemia zmieniła nas jako turystów?
Myślę, że jeszcze jest trochę za wcześnie by stawiać jakieś ostateczne wnioski. Ale jeśli pytasz o to, czy będziemy lepszymi turystami, bardziej szanującymi innych, czy docenimy możliwość wyjeżdżania, skoro przez długi czas byliśmy jej pozbawieni, to nie spodziewałabym się cudów.
Historia pokazała, że w trudnych momentach jednoczymy się i wzruszamy, ale na krótko. W wyniku pandemii zmieniła się branża turystyczna, ale nie turyści. Jedyną zmianą, jaką obserwuję, jest to, że nauczyliśmy się żyć bez podróży, także z powodu rosnących cen. Wybieramy działki, namiot, kampera. Mamy oczywiście coraz większą świadomość wpływu turystyki masowej na klimat czy zanik wielokulturowości, nabywamy obycia w świecie, ale pandemia to za mało, by na dobre zmienić nasze nawyki. Nadzieję widzę dopiero w młodszych pokoleniach.