"Niebezpieczne" podróże - część I
Świat jest bezpieczniejszy niż politycy i międzynarodowe media chcą abyśmy wierzyli, że jest. Nie zamierzamy nikomu polecać samotnego szwędania się po Iraku, Afganistanie czy Somalii. Jednak planując podróż warto myśleć samodzielnie, nie dać się ogłupić wszechobecnej propagandzie i nie stawiać krzyżyka na destynacjach, o których z różnych przyczyn jest akurat głośno.
Świat jest bezpieczniejszy niż politycy i międzynarodowe media chcą abyśmy wierzyli, że jest. Nie zamierzamy nikomu polecać samotnego szwędania się po Iraku, Afganistanie czy Somalii. Jednak planując podróż warto myśleć samodzielnie, nie dać się ogłupić wszechobecnej propagandzie i nie stawiać krzyżyka na destynacjach, o których z różnych przyczyn jest akurat głośno.
Gdy wybierałem się do Iranu, rodzina i znajomi mieli nietęgie miny. Wszyscy wiedzą, że Iran to zły kraj. Szaleni ajatollahowie dążą do nuklearnej zagłady świata, kobiety się kamieniuje, a turystów zamyka w więzieniach za szpiegostwo. Przed wyjazdem moja współtowarzyszka pytała czy robimy sobie wizy pojedynczego czy wielokrotnego wjazdu. - Pojedyncze wystarczą. Kto do cholery chciałby jechać tam dwa razy? - odpowiedziałem. W Iranie poznałem świetnych ludzi, którzy pokazali mi jak wygląda prawdziwe życie pod butem religijnego reżimu. Piłem wódkę przemycaną z Rosji (alkohol w Iranie jest nielegalny), tańczyłem na tajnych (równie nielegalnych) imprezach w prywatnych mieszkaniach, a nawet widziałem podziemny pokaz bielizny, podczas gdy po ulicach chodziły patrole policji religijnej pilnujące by kobiety szczelnie ukrywały włosy pod hidżabami. Wyjeżdżając po dwóch tygodniach miałem łzy w oczach i żałowałem swojego komentarza o wizach.
Zdaniem amerykańskiego Departamentu Stanu, Birma (Myanmar) to drugi najbardziej represyjny reżim świata po Korei Północnej. Być może. Ale tak się akurat składa, że to także kraj bardzo otwarty na turystów, bezpieczny i wciąż relatywnie nieodkryty. Lonely Planet wydająca najbardziej opiniotwórcze przewodniki turystyczne na świecie zaleca by odpowiedzialni podróżnicy unikali usług świadczonych przez firmy rządowe a więc np. niektóre hotele, linie lotnicze czy agencje turystyczne. Nie wiem na podstawie, których stron internetowych pisany był przewodnik po Birmie LP, ale mi wystarczyło kilka rozmów z ludźmi z branży turystycznej na miejscu, by zrozumieć, że w Birmie nie ma czegoś takiego jak firmy niezwiązane z rządem. W zarządzie każdego hotelu czy agencji turystycznej zasiada jakiś generał. A jak nie zasiada to ma udziały. A jak nie ma udziałów to wziął sowitą łapówkę za wydanie pozwolenia na prowadzenie działalności. Odpowiedzialny podróżnik może więc do Birmy nie jechać, by nie wspierać reżimu. Tyle, że w
tych wszystkich firmach i hotelach też pracują ludzie. I może dzielą się łupem z władzami. Może płacą łapówki, a może nawet jedno i drugie. Ale przede wszystkim karmią swoje rodziny za nasze turystyczne pieniądze.
Na koniec Tajlandia 2010 i starcia ulicznych demonstrantów z policją i wojskiem. CNN, BBC, TVN24 i wiele innych okrzyknęło Bangkok strefą wojny. W efekcie ambasady niemalże wszystkich krajów wydały niemalże całkowity nakaz wstrzymania się od wszelkich podróży do CAŁEJ Tajlandii. I nie ważne, że do sporadycznych aktów przemocy dochodziło zaledwie na kilku ulicach miasta kilkukrotnie większego od Warszawy. I nieważne, że w kraju znajduje się kilka międzynarodowych lotnisk więc co bardziej wrażliwi mogli spędzić wymarzone wakacje omijając Bangkok. Ale i ten na upartego można było zwiedzić. Wiem, bo akurat byłem wtedy w Bangkoku. Oprowadzałem ludzi po mieście w taki sposób, że protesty i przemoc widzieli jedynie w telewizji. W wolnych chwilach przekonywałem rodzinę przez telefon, żeby nie wierzyli w to, co widzą w telewizorze, a przyjaciół by na moją odpowiedzialność nie rezygnowali z przylotu do tajskiej stolicy.
Przykładów mógłbym podać więcej. Podróżując warto być dobrze poinformowanym, ale na podawane informacje trzeba patrzeć bardzo krytycznie. Szkoda rezygnować z podróży życia, bo ambasada robi w portki, a media potrzebują kolejnej krwawej historii na pierwsze strony gazet. W następnej notce z serii “Odpowiedzialne Podróżowanie” Azet opowie o swoich "niebezpiecznych" podróżach.