Od dwudziestu lat ciągle się przeprowadza. "Chcę być tam, gdzie jeszcze mnie nie było"
11.05.2018 10:59, aktual.: 11.05.2018 15:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Całe dorosłe życie spędziła na walizkach. Od kiedy wyprowadziła się z Polski, mieszkała w kilkunastu krajach i wciąż przenosi się w nowe miejsca. "Tylko miłość byłaby w stanie zatrzymać mnie gdzieś na dłużej" – opowiada Bea Kunysz, blogerka, cyfrowa nomadka, obywatelka świata.
Magda Owczarek: Twój styl życia to plan czy przypadek?
Bea Kunysz: Przypadkiem było tylko to, że moi rodzice zdecydowali się wyprowadzić do Niemiec. Był rok 1988, miałam wtedy 13 lat. Jeszcze przed emigracją jeździliśmy do Bułgarii albo nad Balaton – miałam wielkie szczęście, bo w tamtych czasach w Polsce mało kto mógł pozwolić sobie na wyjazdy za granicę. Może dlatego, że już w dzieciństwie zasmakowałam podróży, po studiach w Niemczech nie byłam gotowa tak jak rówieśnicy pójść do pracy i założyć rodzinę.
Zaczęłam kolejne studia, postawiłam sobie za cel nauczenie się języków: francuskiego, hiszpańskiego i angielskiego. Pojechałam na półroczne praktyki do Francji, potem na roczną wymianę studencką do Hiszpanii. To była niesamowita przygoda, świetnie się bawiłam i zaczęłam lepiej rozumieć samą siebie. Od kiedy wyprowadziliśmy się z Polski, miałam kłopot z określeniem, skąd właściwie jestem. Na Erasmusie otaczali mnie ludzie z całego świata. Poczułam, że nie muszę wybierać, kim jestem, mogę po prostu być sobą, obywatelką świata, a nie konkretnego kraju.
Tak zaczął się twój przeprowadzkowy maraton?
We Francji nauczyłam się francuskiego, w Hiszpanii hiszpańskiego. Został mi do opanowania jeszcze angielski. Pojechałam się go uczyć na Maltę, gdzie pracowałam przez dwa lata. Później przyszła propozycja od dynamicznie rozwijającego się tour operatora. Nie zarabiałam dużo, ale mogłam zwiedzać świat. Przez kilka lat żyłam na walizkach, nawiązując kontakty w różnych krajach. Spędziłam po kilka miesięcy na Kubie, w Meksyku, USA i Kanadzie. To było fantastyczne doświadczenie.
Po jakimś czasie nie miałaś dość tych wszystkich przeprowadzek?
Rzeczywiście, w końcu poczułam, że potrzebuję odmiany. Po pięciu latach zrezygnowałam z tamtej pracy. Miałam 38 lat, zrozumiałam, że jeśli chcę założyć rodzinę, mieć dziecko, to powinnam się zatrzymać. Potrzebowałam przerwy, żeby to przemyśleć, dlatego zrobiłam sobie wakacje.
Które spędziłaś… w podróży.
Pojechałam sama na kilka miesięcy do Azji Południowo-Wschodniej. Z plecakiem przemierzyłam Tajlandię, Wietnam, Kambodżę, Wietnam, Malezję, Singapur, Bali. Tym razem była to moja prywatna podróż, niezwiązana ze szkołą czy pracą. Robiłam to, na co miałam ochotę. Poszłam na kurs masażu, uczestniczyłam w tygodniowej medytacji milczenia na Ko Samui. Kiedy miałam ochotę być sama, to byłam, kiedy potrzebowałam towarzystwa, łatwo mogłam spotkać innych backpackerów czy ekspatów.
Tamte wakacje sprawiły, że dojrzałaś do zmian?
Dzięki kontaktom z poprzedniej pracy dostałam pracę w Londynie. Tam poznałam Nowozelandczyka, z którym stworzyłam poważniejszy związek. Poczułam że spotkałam bratnią duszę. Zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Oboje jesteśmy wolnymi duchami, dlatego uznaliśmy, że będziemy zmieniać miejsca naszego zamieszkania albo prowadzić życie na dwa domy, na czas europejskiej zimy przenosząc się do cieplejszych krajów.
Mieszkając w tylu miejscach wybrałaś sobie to najlepsze do życia?
Wszędzie czułam się świetnie i to mój problem! W każde z miejsc, gdzie mieszkałam, chętnie bym wróciła. Nie wyjeżdżałam dlatego, że przestawało mi się podobać, tylko dlatego, że wciąż byłam ciekawa reszty świata. Rozważaliśmy przeprowadzkę do Nowej Zelandii, zakochałam się w tym kraju podczas kilkumiesięcznego pobytu. Ale to zbyt daleko od moich rodziców. Bardzo lubię Hiszpanię, tamtejsze słońce, ciepłe morze, serdeczni, wyluzowani ludzie. Dlatego z moim chłopakiem przeprowadziliśmy się do Barcelony. On pracował zdalnie jako freelancer, ja też tak chciałam, ale bałam się, że wybrałam zły zawód. W czasie podróży spotykałam ludzi, którzy mogli pracować z każdego miejsca na świecie, wystarczał im do tego komputer. Ale ja nie byłam graficzką ani programistką. Zaczęłam szukać zleceń z obszaru marketingu, copywritingu, mediów społecznościowych i tłumaczeń, założyłam blog. Szło powoli, ale z czasem mogłam się z tego utrzymać.
Znalazłaś sposób na pogodzenie rodziny z podróżami?
Tak mi się wydawało. Niestety, tamten związek nie przetrwał. Zawsze wydawało mi się, że jeśli spotkam miłość, zamieszkam gdzieś na stałe. Po czterdziestce uznałam, że pora chyba pożegnać się z tą wizją. Musiałam na nowo poukładać swoje życie.
Może stworzyłabyś stały związek, gdybyś na dobre gdzieś zamieszkała, a nie w odwrotnej kolejności?
Znam dużo dziewczyn, które nigdzie się nie ruszają, a mimo to są same. Wierzę, że jeśli coś jest nam pisane, miejsce nie ma znaczenia. Można kogoś poznać na końcu świata albo w kolejce po bułki. Na początku byłam bardzo przygnębiona rozstaniem. Ale później wzięłam głęboki oddech i powiedziałam sobie: "OK, nie wyszło, ale to znaczy, że nie muszę już uwzględniać w moich planach rodziny i wybierać, gdzie będziemy mieszkać". Postanowiłam, że nadal będę pracować zdalnie. Zazwyczaj ludzie traktują bycie cyfrowym nomadą jako etap przejściowy, kiedyś zamierzają się ustatkować. Sama sądziłam, że skoro jestem kobietą i nie mam 20-30 lat, to nie jest droga dla mnie. Ale teraz, skoro mój plan założenia rodziny nie wypalił i chyba się z tym pogodziłam, nic nie stoi na przeszkodzie. Zamierzam dalej cieszyć się wolnością. Co potem? Zobaczymy.
Nie czujesz się samotna?
Może dlatego, że jestem wieczną singielką, zawsze inwestowałam w przyjaźnie. Mam czas dla ludzi, dbam o podtrzymywanie kontaktu. Wracam w raz odwiedzone miejsca i wzmacniam znajomości. Do tej pory mam kontakt z przyjaciółmi z Erasmusa, są dla mnie jak druga rodzina. Obecność nie jest potrzebna do podtrzymywania relacji, jest Skype, Whatsapp, Facebook. Dzięki znajomym z całego świata czuję się akceptowana, nie wywierają na mnie presji, że powinnam się ustatkować. Ludzie z różnych kultury nauczyli mnie, że istnieją różne systemy wartości, różne życiowe scenariusze.
Gdzie teraz jesteś?
Na Majorce, w mieszkaniu przyjaciółki, która na jakiś czas wyjechała. Wkrótce znów lecę na Bali. Od lipca nie mam nawet wynajętego na dłużej mieszkania. Meble trzymam u rodziców, to jedyny stały adres w moim życiu. Z każdym kolejnym wyjazdem mój dobytek staje się coraz mniejszy. Do Francji pojechałam samochodem wypełnionym po dach, teraz latam z bagażem podręcznym. Potrzebuję coraz mniej rzeczy.
Nie boisz się, że będąc wolna, tracisz coś ważnego?
Żałuję tylko tego, że nie zostałam mamą, ale to nie zależało wyłącznie ode mnie. Nie żałuję braku własnego domu, kredytu, etatu. Czułabym się jak w klatce musząc spłacać zobowiązania i chodzić do pracy, której nie lubię. Moje życie może wydawać się szaleństwem, ale to nie seria przypadkowych podróży. W każdym miejscu, gdzie mieszkałam, miałam pracę, przyjaciół, mieszkanie, chłopaka. W tamtym czasie to była moja rzeczywistość i te doświadczenia mnóstwo mnie nauczyły. Nie wykluczam, że kiedyś zatrzymam się gdzieś na dobre. Chciałabym. Ale czy to nastąpi? Nie wiem. Nigdy nie mówię nigdy!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl