Od wyzwania do wyzwania. Dokonania Polaka robią wrażenie
Przebiegł samotnie ponad 400 km przez dzikie karpackie lasy. Następnie ruszył zdobywać najwyższe szczyty wszystkich pasm górskich w Polsce. O realizacji swoich ambitnych projektów Wirtualnej Polsce opowiada przewodnik beskidzki Paweł Pabian.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Twoja praca pomaga ci w stawianiu sobie coraz to nowych górskich wyzwań?
Na co dzień jestem przewodnikiem górskim z uprawnieniami na teren Beskidów - prowadzę wycieczki po górach i dookoła nich. Dodatkowo zarządzam sklepem ze sprzętem turystycznym w Rzeszowie. Czyli wszystko związane jest z tematami górskimi. Szukając równowagi pewnie zdrowo byłoby szukać celów w innej tematyce lub branży, a tutaj znowu te góry. Sam nie wiem, kiedy się to zaczęło – był chyba jakiś mały bodziec, który brzmiał: „Od tej pory podejmuję co jakiś czas jedno wyzwanie, które będzie ponad moje siły i możliwości”. Tak też się zaczęło. Z każdym nowym projektem pojawiały się kolejne cele i założenia zarówno osobiste, jak i społeczne.
Twoim pierwszym rekordem był Niebieski Szlak Karpacki. Powiedz o nim coś więcej. Czy warto się na niego wybrać tak jak na Główny Szlak Beskidzki?
„Niebieski Szlak Karpacki” to moje określenie szlaku, który funkcjonuje w nazewnictwie jako niebieski szlak relacji Grybów – Rzeszów. Śmiem twierdzić, że jest to drugi co do długości pieszy szlak turystyczny w Polsce. W zależności od źródeł ma bowiem między 427 a 445 km. Konkuruje on na pewno pod względem długości z Głównym Szlakiem Sudeckim, którego długość szacuje się na około 440 km. Który z nich jest dłuższy, trudno stwierdzić z kilku powodów. Każdy odbiornik GPS na tak dużym odcinku potrafi pomylić się kilkanaście kilometrów. Dodatkowo długości szlaków ciągle się zmieniają - chociażby z powodu nabycia ziemi przez kogoś, kto nie życzy sobie, by na jego terytorium przebiegał jakiś szlak. No i trzeba go wtedy przetrasować, poprowadzić inną ścieżką lub wręcz ją wytyczyć.
Najbardziej znane są dwa odcinki tego szlaku. Pierwszy z nich to najpopularniejsze i najszybsze wejście na Przełęcz Krygowskiego pod Tarnicą - najwyższym szczytem Bieszczadów (1346 m n.p.m.). Ze względu na dogodny dojazd to ulubiona trasa zdecydowanej większości wycieczek przyjeżdżających w te góry. Drugi znany odcinek to dosyć solidna dawka kilometrów na trasie Rabia Skała – Kremenaros (trójstyk granic Polski, Ukrainy i Słowacji)
– Wielka Rawka.
Niebieski szlak to zupełna odwrotność Głównego Szlaku Beskidzkiego (GSB). Wędrując nim odczuwamy inne emocje, a więc trzeba także inaczej się nastawić do niego. Na GSB mamy masę punktów widokowych, a na niebieskim szlaku przeważają lasy. Nawet wchodząc na większość szczytów, dookoła zobaczymy po prostu las. Na GSB spotkamy mnóstwo turystów, będą schroniska, dobrze oznakowana i wydeptana ścieżka. Na niebieskim szlaku nie ma praktycznie żadnych turystów, a jak się pojawią, są to prawdziwi koneserzy beskidzkich ostępów, którym aż chce się powiedzieć „Cześć!”. W ramach mojej przygody na Kamiennej Laworcie, górującej nad Ustrzykami Dolnymi, spotkałem dwójkę turystów. Następnie, aż do końca szlaku na dystansie 155 km nie spotkałem nikogo!
Ten szlak przebiega przez najdziksze tereny w Polsce... Czy jest on dla każdego?
Oj przebiega! To właśnie na Pogórzu Przemyskim spotkałem wilka, dorosłego rysia i niedźwiedzia. Przez całe życie nie udało mi się to w Bieszczadach, a wystarczyło się przedrzeć przez lasy arłamowskie, 20 km od najbliższej cywilizacji i proszę. Przejście tego szlaku jest utrudnione głównie ze względu na słabą infrastrukturę wzdłuż niego. Sklepy w miejscowościach, przez które przechodzi, to rarytas - trzeba z reguły zdążyć do nich przed godziną 18.00. W plecaku trzeba dzierżyć masę jedzenia i wody, gdyż z Nowego Łupkowa do Ustrzyk Górnych na odcinku 60 km mamy tylko jedną osadę, Balnicę, w której można coś zjeść i zaopatrzyć się w prowiant.
Warto się też nastawić na konieczność spania czasem pod gołym niebem. Odcinek od Ustrzyk Dolnych wymaga wzmożonego użycia mapy i kompasu w wielu miejscach, bowiem oznakowanie jest bardzo słabe. Próżno też w wielu miejscach szukać wydeptanych ścieżek, a jeżeli jakaś jest, to wygląda jakby ostatni raz ktoś nią szedł ładnych kilka lat temu. Ale jeśli lubi się samotność na szlaku, kontemplację, obcowanie z własnymi myślami i przyrodą, brak turystów i gubienie się, to zdecydowanie warto iść na niebieski szlak! Polecam go jednak bardziej doświadczonym turystom i koneserom gór, bo cóż widzieć w szlaku, na którym przez większość dystansu wydaje się nie być żadnych atrakcji? Tego nie da się wytłumaczyć - każdy kto ma wiedzieć, wie o czym tutaj teraz mówię.
Lubisz samotność w górach?
Do pewnego etapu w moim życiu zakładałem, że jestem człowiekiem bardzo towarzyskim i przebywanie oraz praca z ludźmi to mój żywioł. Dalej tak jest. Lubię ruch i kontakty z ludźmi, stąd praca w handlu i oprowadzanie wycieczek. Podczas wędrówki jednak jest inaczej. Jeżeli chodzę ze znajomymi lub prowadzę grupę – dopasowuję się do nich. Jeżeli przebywam w samotności – sam ustalam drogi, warianty oraz jak długo jeszcze mam zamiar dzisiaj napierać. Każdy stan jest inny. Który lepszy? Każdy jest szczególny. Wracając do pytania - lubię samotność w górach, bo to doświadczenie osobliwe samo w sobie. W szczególności, gdy do najbliższej cywilizacji jest 20 km po lesie.
Co skłoniło cię do pokonania niebieskiego szlaku biegiem, w jak najkrótszym czasie?
Najważniejszy cel, jaki mi przyświeca w każdym wyzwaniu, to pokazanie, że góry są dla wszystkich. Jeżeli ktoś chce iść – ma do tego prawo, chce biec – ma do tego prawo, chce modlić się na szlaku – ma do tego prawo, chce wychodzić na szczyty i upajać się widokami – też ma do tego prawo itd. Szanujmy wybory ludzi i ich pasje! Ostatnio bardzo modne stało się bieganie po górach. Podejmowane są nawet próby bicia rekordu szybkości pokonania GSB.
Do tej pory rekord bez wsparcia należy do Kamila Klicha i Rafała Bielawy (150 h), a rekord solo ze wsparciem wynosi 108 h (Rafał Bielawa). Powstał nawet fanpage „Główny Szlak Beskidzki w tydzień”, gdzie podane są rekordy GSB i co jakiś czas ktoś podejmuje kolejną akcję pokonania tego szlaku na czas. A co z tym drugim co do długości szlakiem, który jest około 50 km krótszy? Podejmując wyzwanie chciałem zwrócić uwagę biegaczy ultra właśnie na ten odmienny, trudniejszy i pełen przygód szlak. Ani przede mną, ani po mnie nikt nie podjął się próby pokonania niebieskiego szlaku na czas.
Co miałeś ze sobą? Gdzie spałeś?
Początkowo chciałem zapakować się w plecak biegowy o pojemności 12 litrów. Tak też zrobiłem. Wypchałem go do granic możliwości i zadecydowałem; „będzie!”. Jednak po konsultacjach m.in. z Rafałem Bielawą szybko zmieniłem plecak na trekkingowy o pojemności 30 litrów. Był trochę cięższy, ale stabilniejszy, pewniejszy i wygodniejszy, bo nie aż tak wypchany! Było to bardzo dobre posunięcie pod względem pakowności, gorsze pod względem biegania, gdyż biegnięcie z nim na plecach było bardzo nienaturalne. W szczególności, gdy plecak w szczytowym okresie ważył 10 kg dzięki pięciu litrom wody, prowiancie i podstawowym ekwipunku. Można pomyśleć - po co?
Docierając nocą do Nowego Łupkowa pukałem po domach i płaciłem za to, co ludzie mają w lodówce, abym miał czym się zasilać podczas dalszego napierania. Wszak następna cywilizacja miała być dopiero za 60 km. Pierwszy nocleg miałem w Hucie Polańskiej w schronisku Hajstra, drugi w Nowym Łupkowie. Było to drugie i ostatnie mycie na szlaku oraz ostatni nocleg na łóżku.
Następne trzy noclegi i 4 dni to totalne obcowanie z naturą. Trzeci nocleg zaliczyłem na Przełęczy pod Czerteżem w Bieszczadach w wiatce. W nocy przeterepało mnie na tych deskach konkretnie, gdyż temperatura spadła do około 0 stopni, a ja tylko w długich biegowych getrach. Następną noc spędziłem na trzech zalaminowanych mapach pod amboną w lesie koło Arłamowa. Kolejny nocleg - na przystanku w Sufczynie, gdzie deszcz zacinał mi na twarz, a dokoła pioruny zwiastowały koniec świata. To była jedna z dwóch najstraszniejszych nocy w moim życiu. Pierwsza była dzień wcześniej. Ktoś może się zastawiać, więc odpowiadam – przez ostatnie trzy dni na szlaku nie myłem się.
Długo potem dochodziłeś do siebie?
Kiedy na mecie moja głowa stwierdziła, że to już koniec, zaczęła się agonia moich nóg. Okazało się, że przepaliłem mięsień w prawym udzie. Przez pierwszy tydzień nie mogłem chodzić z powodu ciągłego bólu. Miałem ochotę wyrzucić nogi do kosza. Lekko miesiąc zajęło mi, bym mógł wreszcie powoli chodzić. Po miesiącu też zacząłem delikatnie biegać. Jednak satysfakcja rekompensowała te bolączki.
Ale po roku znów ruszyłeś po rekord. Co zainspirowało cię do zdobycia 28 szczytów Korony Gór Polski na czas?
W skrócie to chyba moja żona. Wszystko do tego się sprowadza. To ona zabroniła mi wybierania się w góry wysokie z komentarzem: „Możesz sobie robić projekty po naszych górach”. Dodatkowo wyzwanie miało być krótkie. Lubię sam być kowalem mojego losu, więc moje oko padło na Koronę Gór Polski. Do tej pory rekord solo i bez wsparcia wynosił 133 godzin 45 minut. Czy był on do pobicia? Nie miałem pojęcia, wiedziałem tylko, że chcę to zrobić szybciej i dziwnie działającą intuicją byłem przekonany, że da się! Ciekawe jest to, że im było bliżej wyzwania tym więcej osób wątpiło w poprawienie tego czasu uznając to nierealne. Tym bardziej chciałem spróbować, zobowiązując się publicznie, że wyzwanie podejmę!
W tak krótkim czasie musiałeś się szybko przemieszczać między tymi górami. Jak ci się to udało? Nie byłeś zmęczony jazdą samochodem pomiędzy poszczególnymi pasmami górskimi?
Tak nakręciłem mój umysł i ciało, że chyba nie miało ono wyboru. Przez pięć dni spałem po 3 godziny. Na drodze, prowadząc samochód, byłem ogromnie skoncentrowany. Gdybym się potknął na szlaku, groziłoby to skręceniem kostki, kontaktem z kamieniem, czy mocnym stłuczeniem, a w najgorszym wypadku złamaniem. Chwila nieuwagi w trakcie jazdy mogłaby się skończyć znacznie tragiczniej. Dlatego w samochodzie skupiałem się do granic moich możliwości.
Świadomość o tym, że chcę żyć i mam cel oraz rodzinę, nie pozwalała ani na chwilę zgubić myśli, czy popełniać głupot. Jeden błąd i po wyzwaniu, jednak pewnie wtedy to byłoby najmniejsze zmartwienie. Niektórzy mogą twierdzić, że czas robiłem na drodze, jeżdżąc jak wariat. Nic bardziej mylnego. Kluczem do sukcesu była rozważna jazda, logistyka, jedzenie i moc na szlaku. Zdobycie korony zajęło mi dokładnie 110 godzin i 50 minut.
Czy biegając samotnie po górach miałeś jakieś niebezpieczne sytuacje? Dzikie zwierzęta itp.?
Na Karonie Gór Polski było bardzo spokojnie. Część gór zaliczyłem nocą. Jedynie rejony Wielkiej Sowy przyprawiały mnie o dreszczyk emocji. Znacznie więcej przygód miałem na niebieskim szlaku. Wyjąca rozpaczliwie wilczyca, niedźwiedź, który podszedł do mnie. Te dwie sytuacje, jedna po drugiej spowodowały, że miałem dosyć już wszystkiego dookoła. Rozłożyłem mapy i zasnąłem w środku lasu. Było mi wszystko jedno. Z kolei dorodny ryś, który zajął połowę leśnej drogi, rozkładając się wygodnie na jej środku, był nie lada atrakcją na szlaku. Początkowo myślałem, że to lew! Ocknąłem się, zacząłem logicznie myśleć. Skubaniec nie zobaczył mnie z drogi. Zrobiłem mu zdjęcie i dopiero dźwięk aparatu go spłoszył.
Czy robiąc takie rzeczy w tak szybkim czasie, jest możliwość zobaczenia czegoś? Czy skupiasz się tylko na osiągnięciu celu i wyniku?
Wszystko zależy od celu jaki sobie postawimy. Kiedy idę z wycieczką po górach, to chcę pokazać ludziom piękno otoczenia, opowiedzieć co mamy dookoła. Kiedy idę ze znajomymi liczy się droga, czas spędzony razem, rozmowy i przebywanie ze sobą. Doświadczam gór z różnych perspektyw. Nawet uprawianie tzw. alkotrekingu z wiśnióweczką w plecaku, ma swoje ponadprzeciętne uroki, byle nie zapomnieć w pewnym momencie gdzie się jest. Tak samo z wyzwaniem – jest założenie i je wypełniam. Mimo gonitwy związanej chociażby z Koroną Gór Polski, doskonale pamiętam każdy szczyt, jego otoczenie i widoki, które z niego były lub nie.
Skąd masz najlepsze wspomnienia? Które miejsca ci się najbardziej spodobały?
W koronie to był pełen kalejdoskop. Gdy przejeżdżałem z masywu na masyw otoczenie i warunki zmieniały się bardzo szybko. W pierwszy dzień zaliczyłem 9 szczytów. Każde pasmo ma swój urok, swoją specyfikę i odróżnia się wizualnie. To coś wspaniałego poczuć jak w szybkim czasie są tak znaczące różnice na szlaku i w otoczeniu. Te mniej znane miejsca pamiętam lepiej, niż te komercyjne. Waligóra czy Skalnik zapadły mi w pamięć bardziej niż Śnieżka czy Babia Góra. Pogórze Przemyskie i Dynowskie, które do tej pory były dla mnie niczym ciekawym, stały się zagadką i przemiłym wspomnieniem.
Co byś radził komuś, kto po prostu chce zdobyć Koronę Gór Polski w jednym roku? Jak się do niej przygotować?
Po prostu być w ruchu i chodzić po górach. Trenować w takim stylu, w jakim chcemy coś osiągnąć. To oczywiście technika dla ludzi, którzy chcą chodzić, a nie biegać. Biorąc pod uwagę 28 szczytów wychodzi, że mamy co drugi weekend wypad w góry. Ale niezupełnie - bliskość szczytów, w szczególności w Sudetach, powoduje, że podczas jednego dnia możemy spokojnie wejść na dwa, a nawet trzy szczyty. Połączyć ze sobą np. Kowadło i Rudawiec oraz wejść nawet na Postawną, która jest górą sporną, czyli zaliczyć o jeden szczyt więcej. Na te góry wychodzi się z jednego punktu, gdzie zostawiamy samochód. W internecie jest mnóstwo map i relacji z wejść. Można dokładnie wyczytać gdzie zostawić samochód, skąd wyjść, jakim szlakiem, aby zdobyć daną górę. Dokładnie dowiemy się jaki mamy dystans, jakie przewyższenie, co nas spotka po drodze. W praktyce jeśli dobrze wczytamy się w opis każdej góry, to mało co jest nas w stanie zaskoczyć. Korona jest tak popularna, że relacji w sieci pod dostatkiem.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Masz w planach jakieś kolejne rekordy? Co ciekawego można jeszcze zrobić w polskich górach?
Plany mam. W polskich górach i w połączeniu z nimi. Jeżeli czas i sponsorzy dopiszą, to mam kilka pomysłów. Jeden z nich będzie całkowicie pionierski. Promujący oczywiście polskie góry i trzy razy bardziej wymagający od Korony Gór Polski. Wieje tajemnicą i niech tajemnicą na razie pozostanie. Czy będzie to w tym czy w kolejnym roku? Zobaczymy. Warto śledzić mój profil na Facebooku: Od Wyzwania do Wyzwania. Wszystko w swoim czasie się pojawi. Ale myślę też o pobiciu dotychczasowych rekordów. Lubię i dobrze się czuję na samotnych wyzwaniach, więc może w najbliższej przyszłości, kiedy forma podskoczy, pokuszę się o pobicie rekordu solo i bez wsparcia Głównego Szlaku Beskidzkiego. To też czeka na swój czas.
Jak przygotowujesz się do tego typu zadań? Co jest tutaj najważniejsze?
Najważniejsze to chyba zacząć coś robić i nie myśleć za wiele. Tym sposobem zrealizowałem każdy projekt. Kiedy zacząłem myśleć o kosztach, czasie, rodzinie, pracy i wszystkich innych ograniczeniach – blokowało mnie to skutecznie w działaniu. Kiedy przestałem myśleć, a zacząłem działać: umawiać się na wywiady, opowiadać ludziom i pisać na Facebooku, nie mogłem już tego cofnąć. Przecież publicznie się zobowiązałem! Więc już ciągnę ten wózek. Stosunek działania do myślenia określam na 3:1, czyli działać, działać, działać, myśleć. I tak w kółko. W ten sposób wstaję o czwartej nad ranem (pachnie Starym Dobrym Małżeństwem) i robię trening. Zamiast za dużo myśleć, kupuję mapę i wyznaczam optymalny punkt wypadowy i kolor szlaku. Do tego bardzo istotna jest też wytrwałość. Nie wychodzi, wkurzam się, mam dosyć. Nieważne! Dalej to robię. Nie chce mi się rano wstać – wstaję. Nie chce mi się biec – biegnę. Konsekwentnie, uparcie, cały czas do przodu. Wtedy nie ma innej możliwości jak tylko wzrastać. Z planami, realizacjami, kondycją i całym życiem!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Niedoceniany zakątek Europy
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.