Ogrody zoologiczne – najgorsze zachowania turystów
Ojciec, który jakiś czas temu "zasłynął” tym, jak w trakcie wizyty w zamojskim zoo wstawił maleńkie dziecko na wybieg dla surykatek, nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o "pomysłowość”. Choć – jak przekonuje dyrekcja ogrodu – takie zachowania nie są nagminne, to straty bywają dotkliwe. Także dla "pomysłowych Dobromirów”.
15.05.2017 | aktual.: 15.05.2017 18:32
"Nie stawaj i nie siadaj na ogrodzeniu, nie wspinaj się na nie, ani przez nie nie przechylaj. Jeśli spadniesz, zwierzęta mogą cię zjeść i dostaną niestrawności. Dziękujemy”. Takie ostrzeżenia znajdują się na tabliczkach zawieszonych w dublińskim zoo. Dobrze, że pracownicy ogrodu mają poczucie humoru (i to niezłe). Niedobrze, że goście odwiedzający te instytucje nie zawsze mają wystarczająco dużo wyobraźni.
Przykłady można mnożyć. Z polskiego podwórka warto wspomnieć o foce Krysi, ulubienicy helskiego Fokarium, która kilka lat temu zmarła w wyniku ludzkiej głupoty. Z żołądka zwierzaka wydobyto…1,6 kg monet, które – wraz z całą stertą innych przedmiotów – odwiedzający wrzucali do zbiorników dla fok. W zeszłym roku było zaś głośno o tragicznej historii w amerykańskim zoo w Cincinnati. Po tym, jak dziecko wpadło na wybieg dla goryli, władze placówki podjęły decyzję o zastrzeleniu 17-letniego Harambe. Goryl nie zaatakował malucha, ale "stanowił zagrożenie” tylko dlatego, że był w pobliżu (w wyznaczonym dla niego terenie). Postanowiono więc go uśmiercić.
– Na szczęście od dziesiątków lat nie wydarzyło się u nas nic niebezpiecznego. Ale na terenie starego zoo, które było dość ciasne, nie posiadało odgradzających szyb tylko kraty, zdarzyły się dwa niebezpieczne wypadki. Oba zakończyły się kalectwem ludzi – mówi Grzegorz Garbuz, dyrektor zoo w Zamościu. – To były czasy, gdy nie funkcjonowały ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej, wskutek czego ogród przez lata wypłacał poszkodowanym osobom renty inwalidzkie.
Wbrew pozorom nie w związku z oszczędnościami, niemal wszędzie na terenie ogrodów zoologicznych na świecie rozmieszczone są tabliczki, zakazy i ostrzeżenia, by nie drażnić, nie zaczepiać ani nie wchodzić do zwierząt. Nie chodzi tylko o duże drapieżniki, ale także te małe – o rozkosznych mordkach i futerku, które aż chciałoby się wyściskać i wygłaskać wzdłuż i wszerz. Mogą nam nieźle pogonić kota. Weźmy tę słodką jak wata cukrowa surykatkę. Waży nie więcej niż kilogram, a zęby ma ostre jak piła łańcuchowa. Wkładanie ręki przez kraty (a tym bardziej dziecka na wybieg), by zapoznać się z jej możliwościami osobiście – nie jest więc najlepszym z pomysłów.
Równie kiepską ideą jest zbytnie zaprzyjaźnianie się z małpami. – Zdarza się, że ktoś przejdzie przez kratę lub wystawi przez nią rękę, próbując sobie zrobić "słit focię”, a małpa wyrwie mu z ręki telefon i przy okazji ugryzie w palec – opowiada Grzegorz Garbuz. – To bywają humorystyczne sytuacje, gdy małpa porwie okulary czy cenną bransoletkę, ale nie zawsze jest wesoło. W przypadku zwierząt, które żyją w stadach, działa mechanizm, że trzeba walczyć w obronie pozostałych osobników. Gdy próbujemy wyrwać małpie z ręki ten nieszczęsny telefon, ona się szarpie, wrzeszczy. Możemy się spodziewać, że reszta zdenerwowanych zwierząt przybiegnie jej na "ratunek”. W grupie mogą nieźle człowieka poturbować – wyjaśnia dyrektor zoo w Zamościu.
Częściej niż sobie ludzie w zoo tak naprawdę szkodzą zwierzętom. I nie chodzi tylko o dokarmianie, które wciąż jest zjawiskiem nagminnym, a zwłaszcza w przypadku małp, które mają nietypowe żołądki i po zjedzeniu paluszka czy ciastka mają duże problemy gastryczne. Prawdziwą plagą są obecnie aparaty fotograficzne z fleszami. – Do znudzenia prosimy o nieużywanie fleszy podczas robienia zdjęć, ale bywa z tym różnie. A nagłe, niespodziewane błyski to są czynniki silnie stresujące dla zwierząt. Przestraszone zwierzęta uciekają na oślep, zdarza się, że ryby wyskakują z akwariów, a inne w gwałtownym pędzie uderzają w ogrodzenia, ściany, robią sobie wielkie szkody – tłumaczy Garbuz. – Najbardziej nieodporne na taki stres są żyrafy. Te zwierzęta z sawanny od pokoleń reagowały gwałtowną ucieczką na wszelkie zagrożenia. Jeśli się spłoszą, ruszają przed siebie. Jeśli ważące ponad tonę stworzenie z wielką siłą uderzy w ścianę, to tragedia gotowa.
Troska o dobro dzikiej menażerii, jak nietrudno się domyślić, nie zawsze przekonuje odwiedzających ogrody zoologiczne. W tym przypadku lepszym argumentem może być odpowiedzialność karna. Bo taka istnieje i dobrze mieć jej świadomość, gdy na wypad do zoo zabieramy popcorn i czipsy, ale nie zdrowe myślenie. Dlatego zanim wrzucimy zwierzętom cokolwiek na wybieg czy w jakikolwiek inny sposób przepłoszymy, zastanówmy się dobrze, czy nas na to stać. – Oczywiście, dziś mamy niemal wszystko udokumentowany na taśmach z monitoringu. Jeśli więc widzimy, że czyjeś zachowanie stanowi zagrożenie dla życia zwierzęcia lub spowodowało jakiś uszczerbek na jego zdrowiu, możemy założyć sprawę cywilną – mówi dyrektor zoo w Zamościu. Zapewnia jednak, że takie sytuacje nie należą do częstych. A monitoring sam w sobie jest często dobrym "straszakiem".
– Na ok. 230. tys. odwiedzających w roku mamy kilka, kilkanaście nierozsądnych zachowań. Nie chodzi nam o to, by dyscyplinować ludzi, tylko żeby mieli świadomość, że przychodzą w gości do zwierząt. Zoo nie jest instytucją rygorystyczną, zależy nam na tym, żeby ludzie u nas odpoczęli, mogli obcować z naturą, poznać rzadkie okazy. Ale dobrze by było, gdyby nie stwarzali zagrożenia dla siebie i swoich bliskich.